sobota, 23 maja 2015

Przyjaciele

Co jest najtrudniejsze w byciu singlem nie z wyboru, a konieczności? Niekoniecznie brak faceta. W końcu ta „konieczność” nie wynika z faktu – w moim przypadku – że nikt i nigdy mnie nie chciał. Jak głosi przecież ludowa mądrość: „Każda potwora znajdzie swego amatora”. I ja takich amatorów spotykałam, ale niektórych pewnie przegapiłam, zajęta jakimś życiowym błędem, a innych odrzuciłam, bo nie chciałam zgadzać się na słabe oferty, jakie składali. I teraz, choć jestem starsza, więc może bardziej skłonna do kompromisu, nie mogę przyjąć wszystkiego, co się trafia. A trafia się już rzadziej, niestety. ;) I niestety, wcale nie lepiej, choć jak wiadomo, nadzieja umiera ostatnia. Po każdej pomyłce coraz trudniej jednak iść dalej, do przodu, i wierzyć, że teraz się uda…
No ale skoro na początku napisałam, że to nie brak faceta jest najtrudniejszy, to w takim razie co? Moim zdaniem – brak grona znajomych, przyjaciół. Czytam sobie (w każdym razie próbuję, bo ostatnio mam problemy z koncentracją) kolejną część przygód znanej zapewne większości Bridget Jones. Zaczytywałam się kiedyś jej przygodami i z równą przyjemnością oglądałam ekranizacje dzienników tej sympatycznej trzydziestoparolatki. Niedawno zorientowałam się, że jest kolejna część jej historii. Tym razem Bridget jest starsza, ma dzieci, ale znów jest sama – owdowiała. Znów jest bez swojego mężczyzny. I tak jak poprzednio, pomagają jej i wspierają ją przyjaciele. Parę lat temu nie zwróciłam na to aż takiej uwagi. Ba! Jeszcze z tydzień temu prześmiewałam się z nich, bo przypomniał mi się fragment filmu (może w książce też jest, ale ja pamiętam to z filmu), w którym Bridget, na początku swojego związku z Markiem Darcym, myśli o tym, że przyjaciele, którzy tak bardzo pomagają ci znaleźć faceta, to kiedy go wreszcie znajdziesz, radzą ci, by się z nim rozstać, bo nie pasujecie do siebie. Nie umiem tego zacytować, ale taki sens zapamiętałam. Oczywiście wiem, że była to taka ciepła ironia, niepoważna i tak naprawdę było wiadomo, że przyjaciele po prostu troszczyli się o Bridget i nie chcieli, by stała jej się krzywda.
Teraz sobie właśnie myślę, jak ważne jest, by mieć wokół siebie takich ludzi. Tylko… widzę jedno „ale”. Bliscy nam ludzie – rodzina, przyjaciele, znajomi – często dostrzegają więcej niż my, zaangażowani emocjonalnie w jakąś sytuację. Widzą, że facet, z którymi się spotykamy, jest dziwny, popaprany, źle nas traktuje, i próbują otworzyć nam na to oczy. Ale pomyślcie, jak czuje się dziewczyna, która dzwoni do przyjaciółki, by powiedzieć, że tęskni za takim facetem, a on już parę dni nie dzwoni, i słyszy: „Moim zdaniem nic z tego nie będzie, on się tobą zabawił, nie zwiąże się na stałe, nie licz na niego, szkoda twojego czasu”. Innymi słowy, dzwoni do przyjaciółki, która w rozmowie zabiera jej marzenia i nadzieje. Po czym odkłada słuchawkę i wraca do swojego życia. A dziewczyna siedzi dalej sama, patrzy w przestrzeń i jest jej smutno…
Przyjaciele Bridget – tak, wiem, że to książka, fabuła – w takiej sytuacji, po wyjaśnieniu jej, że z jej związku nic nie będzie, zabierali ją na piwo czy inne różności. W każdym razie nie zostawiali jej samej. A w takim momencie to jest najgorsze.
Nie piszę tego absolutnie z własnego doświadczenia. Mam dobrych ludzi wokół siebie, tylko każdy ma własne życie. Bardzo dobrze, ja też się z tego cieszę. I niektórym nawet zazdroszczę. Jestem wdzięczna za ten czas, który znajdują dla mnie, i wiem, że czasem nadużywam ich cierpliwości i tego bezcennego przecież czasu. Ale w takim razie trudno chyba się dziwić, że tym bardziej marzę o kimś, kto będzie obok mnie. Dla mnie. Czyli o swoim facecie. I próbuję mieć w nim mężczyznę i przyjaciela, i taki ktoś naprawdę może czuć się spłoszony moimi oczekiwaniami, których wprawdzie nie werbalizuję, ale na pewno są odczuwalne. Więc facet znika. A ja dzwonię do przyjaciół i słyszę, że za szybko i za mocno się angażuję… I koło się zamknęło.

Wiosną, latem zawsze jest łatwiej wszystko przetrwać. I dobre, i złe. Więcej światła, cieplej, człowiek w naturalny sposób ma więcej nadziei. Więc wychodzi i uśmiecha się do ludzi, bo czemu nie. Mam wreszcie swój rower, na pewno dzięki niemu i przyjemniej będę spędzać nadmiar wolnego czasu (niestety), i figurę poprawię – co jest nie bez znaczenia. ;)


A na koniec, tak trochę od czapy, choć pewnie dla „wtajemniczonych” ;) będzie to zrozumiałe, podzielę się z Wami moją osobistą Ameryką, którą znienacka odkryłam. Wiecie, dlaczego ludzie nie potrafią się ze sobą dogadać? – Bo nie chcą. To takie proste, że aż nie chce mi się w to wierzyć, że myślałam kiedyś inaczej. ;)

3 komentarze:

  1. Same trafne spostrzeżenia.
    Podoba mi się idea przyjaciół zawsze dostępnych i wspierających. Nie wiem, czy dzisiaj jest to możliwe. Za rzadko się ludzie spotykają przez namiastkę zawsze bycia w kontakcie (telefon, net i inne środki zastępcze).

    OdpowiedzUsuń
  2. Zjadło mi posta :( Z punktu widzenia tej potencjalnej przyjaciółki po drugiej stronie słuchawki, osoby która ma dziecko, męża, koty, pracę i cały bagaż jaki się z tym wiąże - to nie ze złej woli na prawdę, po prostu nie da się wtedy spontanicznie reagować. Inne są relacje jeśli obie osoby są wolne, inne jeśli przynajmniej jedna z nich jest bardziej obciążona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Absolutnie nie pomawiam nikogo o złą wolę. Bardziej chodzi mi o to, że trudno zostać samemu po - nawet konstruktywnej - krytyce. ;) I zgadzam się, że relacje zależą od tego, na ile sytuacja życiowa obu stron jest podobna, a na ile nie. Inna sprawa jednak, że - moim zdaniem - empatia nie zależy zazwyczaj od tego, ile mamy czasu. ;)

      Usuń