Podczas moich studiów polonistycznych
całkiem przypadkiem natrafiłam na jedną z mniej chyba znanych książek Gabrieli
Zapolskiej Z pamiętników młodej mężatki.
W jaki sposób ją wypatrzyłam, według jakiego klucza szukałam w katalogach czy
na półkach – nie pamiętam. Był to jeden z dwóch ciekawych przypadków (drugim
była książka Mileny Moser Księga samotnic),
który tak mocno zatrzymał się w mojej pamięci. Do tego stopnia, że w ostatnich
dniach musiałam tę książkę znaleźć i ponownie przeczytać.
Zastanawiam się trochę, jak o tej
książce napisać, by jej nie streścić, a jednak opowiedzieć o tym, co zwróciło
moją uwagę. Uważam, że ten utwór Zapolskiej (naprawdę nie wiem, na ile ważny w
jej dorobku, bo to nigdy nie była moja epoka – i wciąż nie czuję potrzeby, by
to zmienić ;)) jest interesujący choćby dlatego, by zrozumieć, jak dobrze jest
jednak nam, współczesnym kobietom. Bohaterka, młoda mężatka Lunia, opisuje swoje
małżeństwo bardzo szczerze, a obraz, jaki wyłania się z tej historii, jest dla
mnie osobiście z lekka przerażający. Nie pamiętam, co myślałam, czytając tę książkę
po raz pierwszy – było to w końcu dobrych kilka lat temu. Teraz jednak nie
mogłam uwierzyć, że kobiety naprawdę kiedyś godziły się na taki los. I bynajmniej
nie chodzi mi tylko o to, że musiały przeżyć życie u boku obcego człowieka,
wybranego przez rodziców, w którym to związku z rzadka gościła choćby sympatia,
o głębszym uczuciu nie mówiąc. To w sumie też może zdarzyć się i w dzisiejszych
czasach. Ludzie i obecnie wchodzą w związki z wyrachowania, kalkulacji – nie tylko
finansowej. Progresem jest fakt, że tych relacji nie kojarzą osoby z zewnątrz
(okej, mówię o zwykłych ludziach, nie elitach, nie wiem, jak jest u nich), choć
jest to dla mnie tym bardziej abstrakcyjne. Nigdy nie umiałabym z własnej woli
zdecydować się na coś takiego. Po prostu. I wiem, co mówię. Co nie oznacza, że
potępiam tych, co potrafią. Tylko wolałabym uniknąć takiego losu.
Ale wracając do Luni, która żyła na
początku XX wieku (a może pod koniec XIX?) i której nikt nie pytał o zdanie. Nikt
nie dał jej możliwości wyboru męża, za to musiała podołać obowiązkom, do
których nikt jej nie przygotował – bycia gospodynią na przykład. Jak prowadzić
dom, gdy na jego utrzymanie dostaje się wyliczoną kwotę, ale nie zna się
kompletnie cen? Jak powiedzieć o tym mężowi, który nie ma ochoty w ogóle
rozmawiać? I to nie tylko o sprawach, które w sumie dotyczą i jego (bo jednak
obiady w domu jadał), ale w ogóle nie ma zamiaru zniżać się do poziomu w jego
ocenie głupiej żony, wziętej przecież tylko dla posagu.
Pamiętnik Luni jest świetny. Oczywiście
włosy stają dęba na głowie, gdy czyta się o takim losie kobiety. Ciekawe jednak
są obserwacje Luni, na przykład na temat edukacji jej sióstr. Ona, już jako
mężatka, widzi, na jak niepotrzebne w życiu umiejętności kładą nacisk (i wydają
pieniądze) ich rodzice. Nauka gry na pianinie, gdy panienki nie mają głosu i
słuchu (co potwierdzają sąsiedzi :D). Sam jednak główny temat – małżeństwa –
dostarcza wielu materiałów do refleksji.
Mam nadzieję, że nie zdradziłam za
wiele, a jednocześnie choć trochę zachęciłam do lektury. Książkę (niezbyt
obszerną) na pewno można znaleźć w BUW-ie (no dobrze, była tam te parę lat
temu, ale może jeszcze nie została zaczytana na śmierć), podobno jest też
wydana jako audiobook. Może znajdzie się też na stronie Polskiej Biblioteki Internetowej, aczkolwiek dzisiaj, jak tam zaglądałam, strona
była niedostępna z powodów technicznych. W każdym razie ja po tej lekturze mogę
powiedzieć, że feministki zrobiły naprawdę kawał dobrej roboty. :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz