Jak jest długi weekend, to człowiek by chciał gdzieś
wyskoczyć. Za miasto najlepiej. Może coś zobaczyć nowego, może na łono
przyrody. Ale jak pogoda nie rozpieszcza, to może lepiej do innego miasta,
pozwiedzać. I na to się właśnie zdecydowaliśmy.
Wybraliśmy Lublin (my, czyli ja, mój mąż i jego córka), ze
względu na stosunkowo niewielką odległość od Warszawy, pozwalającą obrócić „tam
i z powrotem” w ciągu jednego dnia. Poza tym chciałam jeszcze raz zobaczyć to
miasto, w którym byłam ładnych parę lat temu i które zrobiło na mnie bardzo
pozytywne wrażenie.
Dobrym rozwiązaniem komunikacyjnym okazał się Polski Bus.
Wprawdzie nie udało się kupić dużo tańszych biletów (trochę późno się za to
zabraliśmy), ale załapaliśmy się na okazję pewnego banku, która pozwoliła na
mniejszą-większą oszczędność (nie pamiętam już dokładnie). Koszt podróży trzech
osób w jedną stronę wyniósł i tak niecałe 40 złotych. Wprawdzie Polski Bus
wprowadził obowiązkową rezerwację miejsc, za którą pobiera opłatę, o której
poinformował dopiero po zatwierdzeniu transakcji – ale ten koszt to złotówka,
więc da się przeżyć (chociaż nie lubię takich „niespodzianek”).
Podróż była wygodna – ruszyliśmy spod Pałacu Kultury, a
następnym przystankiem był Lublin. :D Autobus dotarł około pół godziny przed
planowanym czasem dojazdu, ale to chyba było spowodowane poświątecznym
piątkiem, więc mniejszym ruchem na drodze. Nawet w krytycznym punkcie – rondo w
Kołbieli – było praktycznie pusto (w drodze powrotnej był niewielki korek, ale
porównując do standardowych sytuacji w tamtym miejscu, nawet niewart tej
wzmianki).
Wyjechaliśmy około godziny 8:45, a na miejsce (jak
wspomniałam, przed planowanym czasem) dotarliśmy około 11. Pogoda była w sumie
„wycieczkowa” – trochę chmur, trochę słońca, koło 20 stopni. Najpierw
oczywiście poszliśmy coś zjeść. Najbliżej dworca autobusowego było CH Tarasy
Zamkowe, które na dachu mają specjalnie przystosowaną przestrzeń do podziwiania
znajdującego się nieopodal Zamku w Lublinie. Jednak nie centrum handlowe było
naszym celem, więc tylko po szybkich przekąskach i kawie poszliśmy zwiedzać
Zamek, a właściwie – Muzeum Lubelskie w Lublinie.
Jako że nie było czasu, by zobaczyć wszystko, zdecydowaliśmy
się obejrzeć wystawy oraz zwiedzić Basztę. To był dobry wybór, bo wystaw było
dużo, wszystkie bardzo ciekawe, czas się kurczył, a chcieliśmy jeszcze zobaczyć
coś na zewnątrz. I zjeść. :D
Z obejrzanych wystaw (można o nich poczytać na stronie Muzeum) zapamiętałam najbardziej czasową
wystawę o historii polskiego pieniądza papierowego. Zwłaszcza jak doszło się do
banknotów sprzed denominacji… ;) Bardzo interesujące były też plakaty reklamowe
z okresu międzywojnia (ówczesny marketing był naprawdę niesamowity).
Po obejrzeniu Baszty, w której dominowały wystawy związane z
jej rolą w czasie okupacji podczas drugiej wojny światowej (ale pierwotnie było
to więzienie dla szlachty, nie wiedziałam!), poszliśmy na Stare Miasto.
Znaleźliśmy bardzo fajne miejsce, w którym wreszcie mogliśmy się najeść (oprócz
mojego męża, który jest na diecie, ale dzielnie wytrzymał otaczające go wonie i
aromaty). Naprawdę polecam – jeśli będziecie kiedyś w Lublinie, to warto
zajrzeć do pubu „U Szewca”. My zamówiliśmy cebularz, żurek, szewskie bułeczki, makaron ze szpinakiem i bekonem, a odchudzający się mąż – sałatkę z łososiem. Do tego herbaty i lemoniada. Całość bardzo smaczna i przyzwoita cenowo, zresztą widać na załączonym paragonie:
Wybór miejsca był losowy, ale jak widać, bardzo trafny. Wrócimy tam. :)
Potem zostało już nam niewiele czasu do autobusu, więc
połaziliśmy jeszcze trochę, podziwiając budynki, ozdoby, patrząc na mijanych
ludzi i jedząc jeszcze raz lody.
A potem – autobus i ta sama droga, co rano
tyle że w przeciwnym kierunku…
Wycieczka była bardzo sympatyczna. Co ważne: dało się ją
szybko zorganizować, koszt przejazdu nie był zbyt wygórowany – pod tym względem
Polski Bus jest bardzo korzystny. Oczywiście, im szybciej podejmuje się
decyzje, tym lepiej. Zostawiliśmy sobie jeszcze masę rzeczy do zobaczenia i kto
wie, może niedługo znowu tam skoczymy. A może zupełnie gdzie indziej – w końcu
tyle pięknych miejsc jest do zobaczenia na Mazowszu i bliskich okolicach. W
ubiegłym roku byliśmy na przykład w Czersku czy trochę dalej – w Płocku, odwiedziliśmy
też Pułtusk. To świetne miejsce na krótki, jednodniowy wyjazd – akurat tyle,
żeby nie zmęczyć się drogą, a naprawdę można zobaczyć wiele interesujących
rzeczy.
Świetna relacja, zamieszczone przez Ciebie zdjęcia sprawiły, że przed oczyma stanęły mi wspomnienia z mojej wycieczki do Lublina. Kilkudniowy wypad do tego romantycznego, iście włoskiego miasteczka ufundował mi mąż, który podczas poszukiwań idealnej dla nas oferty sprawdził chyba wszystkie biura w Lublinie. :D
OdpowiedzUsuńDziękuję i miło mi, że ktoś tu jeszcze zagląda. :) Jak trafiłaś na ten wpis?
UsuńNajważniejsze, że wycieczka udana. Super zdjęcia.
OdpowiedzUsuńCiekawa relacja z wycieczki. Dawno nie byłam w Lublinie, muszę kiedyś się tam wybrać.
OdpowiedzUsuń