Gąska stała przed szafą i mierzyła się z
typowo kobiecym dylematem: w co się ubrać? Jak zwykle, w szafie pełno ubrań,
ale ona nie ma co na siebie założyć. Chyba trzeba będzie iść na zakupy… Tylko
jasne, że wtedy, gdy czegoś potrzeba, to w sklepach nic nie ma. Nawet za pieniądze,
których zwykle by nie wydała na byle ciuszek, nic się nie podoba. Zamknęła więc
oczy, policzyła do pięciu… potem do dziesięciu. A potem otworzyła oczy i
zamknęła szafę. Usiadła na krześle przy biurku i dopiła resztę herbaty. Dokładniej,
to zamierzała ją dopić, ale ręce nie chciały jej słuchać i wylała większość
płynu na blat. „Kurrrr…. czę!” – skończyła elegancko, bo nawet będąc sama, nie
lubiła bluzgać. A teraz tym bardziej musiała się kontrolować i być
nieskazitelną damą.
Gąska szykowała się na randkę. Sama nie
wierzyła, że się zdecydowała na nią pójść. Po tylu nieudanych próbach znów spotkała
kogoś, komu postanowiła spróbować zaufać.
Jak zazwyczaj w takich sytuacjach, największą
rolę odegrał przypadek. Chyba szczęśliwy… Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Postanowiła
wreszcie odważyć się i spróbować wypożyczyć rower z miejskiego systemu
Veturilo. Obczaiła w internecie, co i jak, założyła konto, zapłaciła kaucję. To
była ta łatwiejsza część. Ale postanowiła nie zwlekać z praktyką i któregoś
wczesnego wieczoru stała przy automacie i powoli, z namysłem wstukiwała kolejne
cyferki. Coś oczywiście poszło nie tak, system buczał, że kod nieprawidłowy, że
nie ma takiego roweru, że nie ten pin… Miała już łzy w oczach. Jak można być
takim głupim, żeby nie móc roweru wypożyczyć, bo co? Pinu zapomniałam? Ja,
która pamiętam do dzisiaj wszystkie cyfrowe dane Misia (pesel, numer telefonu,
ba! login cyfrowy do konta bankowego…), ja czegoś zapomniałam? Najwyraźniej jednak
nie pamiętała. Zrezygnowana już odchodziła od stanowisk rowerowych, gdy
podszedł on. W pierwszej chwili nawet nie usłyszała, że ktoś ją woła. Zatopiona
w niewesołych myślach na swój temat, odchodziła, jednocześnie szukając w
przepastnej torbie empetrójki, pilnując zarazem, żeby nie rozsypać na chodnik
całej zawartości. Tak była skupiona, że dopiero kolejne głośne: „Proszę pani”
(potem się dowiedziała, że czwarte), wyrwało ją z zadumy. Obejrzała się i
zobaczyła, że przy rowerach stoi jakiś starszy mężczyzna. Na oko
czterdziestoletni, ale ona już swoim oczom nie ufała. ;) Wrodzona kultura
jednak kazała przeprosić za swoją nieuwagę. Automatycznie się uśmiechnęła, choć
czuła się bardzo niezręcznie. Wiedziała, że nie wygląda za ciekawie. Pomijając wrodzone
niedoskonałości, strój był przystosowany do jazdy na rowerze, a nie do
nawiązywania znajomości.
„Ale zaraz, jakich znajomości. Pewnie zauważył,
jak się szarpię z tymi rowerami”. Istotnie, nieznajomy chciał jej pomóc. Szybko
okazało się, że Gąska prawidłowo pamięta wszystkie dane, tyle że… źle je
wprowadzała. Ot, czeskie błędy, w tym wypadku jednak miały zasadnicze
znaczenie. Podziękowała i wsiadła na rower, a on poszedł w swoją stronę. Nawet się
nie przedstawili.
I byłaby o tym zapomniała, gdyby nie to, że
jazda na rowerze jej się spodobała, a on
najwyraźniej mieszkał gdzieś blisko, bo zaczęli się widywać w tej okolicy. Gąska
jednak w ogóle o tym nie myślała. Nie miała złudzeń, że mężczyzna w tym wieku (tzn.
szacowanym przez nią) musi mieć jakieś zobowiązania. A jeśli nie, to jeszcze
gorzej. Tak czy siak, nie jest dla niej ani ona dla niego. Wprawdzie ze dwa
razy przed wyjściem na rower, gdy już skojarzyła, że i on się tam pojawia,
uczesała się wymyślniej, a na usta nawet nałożyła błyszczyk (na rower się nie
malowała, po co?), ale wtedy akurat go nie spotkała. Poza tym, rzeczywiście ten
błyszczyk by coś zmienił…
Wreszcie jednak nadszedł dzień, gdy do niej
podszedł. Tak po prostu. Po skończonej jeździe, gdy oddała już rower i
sprawdzała rozkład jazdy (niestety, żadna stacja rowerowa nie była blisko jej
osiedla) i zastanawiała się, czy czekać, czy jednak podejść choć kawałek
piechotą, zauważyła, że ktoś się jej przygląda. Kiedy tylko zauważył, że go
dostrzegła, podszedł do niej.
– Cześć, jestem Daniel.
Okazało się, że już od dłuższego czasu chciał
ją poznać. Niedawno przeprowadził się do Warszawy, w której od pewnego czasu
pracował. Posada była na tyle dobra, że zdecydował się na wynajem mieszkania, w
perspektywie – może i na kupno. Jednak wszystko ma swoją cenę, a dobra praca
oznaczała mało czasu na życie prywatne. Nie chciał mieszać relacji zawodowych z
prywatnymi, więc poza pracą nie spotykał się z kolegami z biura (ani koleżankami,
dla ścisłości). Wychodził więc wieczorami sam, czasem na rowerze, czasem – z perspektywy
pieszego zwiedzać okolicę. Trochę biegał, ale nie znał jeszcze dobrych miejsc,
by uprawiać ten sport. Gąskę zauważył z powodu jej nieporadności, ale nie
zwrócił na nią większej uwagi. Dopiero gdy pewnego wieczoru obserwował, jak
kolejny raz wypożycza rower, dostrzegł niesforny kosmyk włosów wymykający się z
niedbałego upięcia – i jakoś go to wzruszyło. Rozczuliło. Szybko się z tego
wzruszenia otrząsnął, ale pamięć o tym, jakie to zrobiło na nim wrażenie –
została. Pomyślał, że może jest to kobieta z duszą dziewczyny – a takiej szukał
już długo. Nie miał pewności, więc postanowił ją zdobyć. Sposób był tylko
jeden. Trzeba było podejść i zagadać, a następnie – umówić się na jakieś
spotkanie. I tak zrobił.
Z tego powodu Gąska stała przed szafą i dylematem:
w co się ubrać. Daniel zaproponował spotkanie, które miało być pojutrze. To
strasznie mało czasu, myślała, żeby się przygotować. I zdecydować, w czym
pójdzie. Rozmyślania przerwał dźwięk sms-a. „Cześć, za godzinę będę wolny, dzisiaj
kończę wcześniej. A może byśmy się wcześniej spotkali? Powiedzmy, za dwie
godziny. Przy rowerach?”. „Tak”, odpisała od razu. Nagle wszystko zrobiło się
prostsze. „To już zaraz”, myślała. „Spotkamy się i będzie wiadomo, czy to ma
sens”. Nie precyzowała, co.
Godzinę i dwie lampki wina później była już gotowa
do wyjścia. Pięć godzin później kładła się spać spokojna i uśmiechnięta. „To chyba wreszcie ten”,
pomyślała i zasnęła…
Ciąg dalszy nastąpi...
Ciąg dalszy nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz