czwartek, 22 maja 2014

Przy rowerach (1/10)

Gąska stała przed szafą i mierzyła się z typowo kobiecym dylematem: w co się ubrać? Jak zwykle, w szafie pełno ubrań, ale ona nie ma co na siebie założyć. Chyba trzeba będzie iść na zakupy… Tylko jasne, że wtedy, gdy czegoś potrzeba, to w sklepach nic nie ma. Nawet za pieniądze, których zwykle by nie wydała na byle ciuszek, nic się nie podoba. Zamknęła więc oczy, policzyła do pięciu… potem do dziesięciu. A potem otworzyła oczy i zamknęła szafę. Usiadła na krześle przy biurku i dopiła resztę herbaty. Dokładniej, to zamierzała ją dopić, ale ręce nie chciały jej słuchać i wylała większość płynu na blat. „Kurrrr…. czę!” – skończyła elegancko, bo nawet będąc sama, nie lubiła bluzgać. A teraz tym bardziej musiała się kontrolować i być nieskazitelną damą.
Gąska szykowała się na randkę. Sama nie wierzyła, że się zdecydowała na nią pójść. Po tylu nieudanych próbach znów spotkała kogoś, komu postanowiła spróbować zaufać.
Jak zazwyczaj w takich sytuacjach, największą rolę odegrał przypadek. Chyba szczęśliwy… Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Postanowiła wreszcie odważyć się i spróbować wypożyczyć rower z miejskiego systemu Veturilo. Obczaiła w internecie, co i jak, założyła konto, zapłaciła kaucję. To była ta łatwiejsza część. Ale postanowiła nie zwlekać z praktyką i któregoś wczesnego wieczoru stała przy automacie i powoli, z namysłem wstukiwała kolejne cyferki. Coś oczywiście poszło nie tak, system buczał, że kod nieprawidłowy, że nie ma takiego roweru, że nie ten pin… Miała już łzy w oczach. Jak można być takim głupim, żeby nie móc roweru wypożyczyć, bo co? Pinu zapomniałam? Ja, która pamiętam do dzisiaj wszystkie cyfrowe dane Misia (pesel, numer telefonu, ba! login cyfrowy do konta bankowego…), ja czegoś zapomniałam? Najwyraźniej jednak nie pamiętała. Zrezygnowana już odchodziła od stanowisk rowerowych, gdy podszedł on. W pierwszej chwili nawet nie usłyszała, że ktoś ją woła. Zatopiona w niewesołych myślach na swój temat, odchodziła, jednocześnie szukając w przepastnej torbie empetrójki, pilnując zarazem, żeby nie rozsypać na chodnik całej zawartości. Tak była skupiona, że dopiero kolejne głośne: „Proszę pani” (potem się dowiedziała, że czwarte), wyrwało ją z zadumy. Obejrzała się i zobaczyła, że przy rowerach stoi jakiś starszy mężczyzna. Na oko czterdziestoletni, ale ona już swoim oczom nie ufała. ;) Wrodzona kultura jednak kazała przeprosić za swoją nieuwagę. Automatycznie się uśmiechnęła, choć czuła się bardzo niezręcznie. Wiedziała, że nie wygląda za ciekawie. Pomijając wrodzone niedoskonałości, strój był przystosowany do jazdy na rowerze, a nie do nawiązywania znajomości.
„Ale zaraz, jakich znajomości. Pewnie zauważył, jak się szarpię z tymi rowerami”. Istotnie, nieznajomy chciał jej pomóc. Szybko okazało się, że Gąska prawidłowo pamięta wszystkie dane, tyle że… źle je wprowadzała. Ot, czeskie błędy, w tym wypadku jednak miały zasadnicze znaczenie. Podziękowała i wsiadła na rower, a on poszedł w swoją stronę. Nawet się nie przedstawili.
I byłaby o tym zapomniała, gdyby nie to, że jazda na rowerze jej się spodobała,  a on najwyraźniej mieszkał gdzieś blisko, bo zaczęli się widywać w tej okolicy. Gąska jednak w ogóle o tym nie myślała. Nie miała złudzeń, że mężczyzna w tym wieku (tzn. szacowanym przez nią) musi mieć jakieś zobowiązania. A jeśli nie, to jeszcze gorzej. Tak czy siak, nie jest dla niej ani ona dla niego. Wprawdzie ze dwa razy przed wyjściem na rower, gdy już skojarzyła, że i on się tam pojawia, uczesała się wymyślniej, a na usta nawet nałożyła błyszczyk (na rower się nie malowała, po co?), ale wtedy akurat go nie spotkała. Poza tym, rzeczywiście ten błyszczyk by coś zmienił…
Wreszcie jednak nadszedł dzień, gdy do niej podszedł. Tak po prostu. Po skończonej jeździe, gdy oddała już rower i sprawdzała rozkład jazdy (niestety, żadna stacja rowerowa nie była blisko jej osiedla) i zastanawiała się, czy czekać, czy jednak podejść choć kawałek piechotą, zauważyła, że ktoś się jej przygląda. Kiedy tylko zauważył, że go dostrzegła, podszedł do niej.
– Cześć, jestem Daniel.
Okazało się, że już od dłuższego czasu chciał ją poznać. Niedawno przeprowadził się do Warszawy, w której od pewnego czasu pracował. Posada była na tyle dobra, że zdecydował się na wynajem mieszkania, w perspektywie – może i na kupno. Jednak wszystko ma swoją cenę, a dobra praca oznaczała mało czasu na życie prywatne. Nie chciał mieszać relacji zawodowych z prywatnymi, więc poza pracą nie spotykał się z kolegami z biura (ani koleżankami, dla ścisłości). Wychodził więc wieczorami sam, czasem na rowerze, czasem – z perspektywy pieszego zwiedzać okolicę. Trochę biegał, ale nie znał jeszcze dobrych miejsc, by uprawiać ten sport. Gąskę zauważył z powodu jej nieporadności, ale nie zwrócił na nią większej uwagi. Dopiero gdy pewnego wieczoru obserwował, jak kolejny raz wypożycza rower, dostrzegł niesforny kosmyk włosów wymykający się z niedbałego upięcia – i jakoś go to wzruszyło. Rozczuliło. Szybko się z tego wzruszenia otrząsnął, ale pamięć o tym, jakie to zrobiło na nim wrażenie – została. Pomyślał, że może jest to kobieta z duszą dziewczyny – a takiej szukał już długo. Nie miał pewności, więc postanowił ją zdobyć. Sposób był tylko jeden. Trzeba było podejść i zagadać, a następnie – umówić się na jakieś spotkanie. I tak zrobił.
Z tego powodu Gąska stała przed szafą i dylematem: w co się ubrać. Daniel zaproponował spotkanie, które miało być pojutrze. To strasznie mało czasu, myślała, żeby się przygotować. I zdecydować, w czym pójdzie. Rozmyślania przerwał dźwięk sms-a. „Cześć, za godzinę będę wolny, dzisiaj kończę wcześniej. A może byśmy się wcześniej spotkali? Powiedzmy, za dwie godziny. Przy rowerach?”. „Tak”, odpisała od razu. Nagle wszystko zrobiło się prostsze. „To już zaraz”, myślała. „Spotkamy się i będzie wiadomo, czy to ma sens”. Nie precyzowała, co.

Godzinę i dwie lampki wina później była już gotowa do wyjścia. Pięć godzin później kładła się spać  spokojna i uśmiechnięta. „To chyba wreszcie ten”, pomyślała i zasnęła…


Ciąg dalszy nastąpi...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz