wtorek, 13 czerwca 2017

Przez żołądek do serca

Dokładnie dwa lata temu poznałam mojego męża. Początki naszej znajomości były bardzo intensywne, pachnące bzem, pełne słońca i długich spacerów. Przypadliśmy sobie do gustu od pierwszego wejrzenia, rozmawiało się nam też bardzo dobrze i już od pierwszych chwil mieliśmy mnóstwo tematów do omówienia.
Na pierwszą randkę wybraliśmy nieistniejącą już herbaciarnię na Saskiej Kępie. Dzień był gorący, ale w kawiarnianym ogródku bardzo się tego nie odczuwało. Rozmawialiśmy, jedliśmy lody, potem jeszcze poszliśmy na krótki spacer. A żegnając się, oboje wiedzieliśmy, że nie na zawsze, tylko do następnego razu…. :)
Pierwsze miesiące naszej znajomości przypadły akurat na wakacyjny okres, więc korzystaliśmy z uroków lata, ile tylko się dało. To był niesamowity czas, pełen spotkań, wyjazdów, spacerów, pierwszych wspólnych obiadów i kolacji… ;)

Taak, jedzenie było ważnym elementem w naszym związku. Ale ciekawe, że to bardziej on trafił do mojego serca przez żołądek niż ja go w ten sposób zdobyłam. Uświadomiłam to sobie w czasie rozmowy z sympatyczną znajomą. Rozmawiałyśmy o diecie mojego męża, o ciastach, które upiekła, o jedzeniu w ogóle. Przypomniało mi to parę historii.

Kiedyś, dawno temu, gdy byłam prawie tak naiwną Gąską, jak ta z moich historii na blogu, znałam pana, który był w moim życiu – wydawało się wtedy – najważniejszy. Ów pan, romantyczny ideał, zabrał mnie kiedyś na tydzień do Paryża. Ot, tak. Oczywiście „zabrał” w sensie towarzyskim, bo niekoniecznie finansowym. Pewnie coś tam dopłacił, pewnie nie rozliczaliśmy się fifty-fifty, ale nie był to wyjazd sponsorowany. Byłam dorosła, miałam swoje pieniążki, ale byłam też naiwna jak cielątko czy wspomniana Gąska, więc zgodziłam się na wspólny fundusz podczas tego pobytu („ach, jaka wspólnota jest między nami, mamy jedne pieniądze”…). W efekcie z pobytu w tym najbardziej z romantycznych miast pamiętam przede wszystkim to, że byłam… głodna. I zmęczona, bo hotel był dość daleko od centrum (co zrozumiałe ze względu na koszty). Zazwyczaj więc chodziliśmy zwiedzać na piechotę (tak, to też ma sens, więcej się zobaczy), ale po dotarciu do takiego Luwru i obejrzeniu go człowiek miał prawo być zmęczony i głodny. Wspomniałam, że zakładałam obcasy, bo chciałam być bardziej kobieca? :D
I bardzo często było tak, że słyszałam: „Albo wracamy metrem, albo jemy obiad”. Zgadnijcie, co wybierałam? ;) Tak, tylko że ten obiad to nie były żadne francuskie specjały, tylko zazwyczaj kebab. Albo jakieś kanapki, własnoręcznie robione w pokoju hotelowym. Okej, byłam młoda, zakochana, nie to jedzenie było najważniejsze. Ale po latach uświadomiłam sobie, że to moje najmocniejsze i najtrwalsze wspomnienie z Paryża. :D Pan dawno zniknął z mojego życia, zdjęcia gdzieś są głęboko schowane, ale na słowo „Paryż” wyskakuje mi od razu zwrot: „Chcę jeść!”.* :P
Przy innej okazji – na innym wyjeździe, też zagranicznym, już z innym panem – byłam nieco mądrzejsza. Pieniędzy wzięłam więcej i trzymałam je mocno przy sobie. Niemniej też pamiętam jeden wieczorny spacer, podczas którego zgłodniałam i chciałam wstąpić do McDonalda, a wtedy usłyszałam: „Bez sensu, w hotelu mamy opłaconą kolację, naprawdę nie wytrzymasz?”. Szkoda, że nie dodał, że dwóch godzin. :D Powinnam była pójść i zjeść, ale wydało mi się znów to niekobiece, a jednak pana jeszcze chciałam zdobyć. Nie udało się, nie żałuję. ;)
I wreszcie nadszedł rok, gdy dzięki jednemu z adoratorów schudłam w ciągu kilku miesięcy trzynaście kilo. Naprawdę, nie żartuję. Pan, z którym spacerowałam w czasie późnozimowych i wczesnowiosennych miesięcy, potrafił przemierzyć ze mną kilkanaście kilometrów, by potem… zaprosić mnie na herbatę. Oczywiście, byłam głodna i nawet nie miałam problemu, żeby sobie kupić jedzenie (dorosłam, zmądrzałam.. :D), ale miejsca, w których ową herbatę piliśmy, zazwyczaj oferowały tylko ciastka. I sobie życzyłam je do herbaty, i nawet dostawałam i jadłam, ale co znaczy takie ciastko po tylu kilometrogodzinach…

Tak więc, gdy poznałam mojego męża, a on zaprosił mnie na herbatę i ciastko, a potem wciąż dbał, bym na żadnym spacerze nie była głodna (a nie znał moich traumatycznych przejść pod tym kątem), musiał, po prostu musiał zdobyć moje serce. :D  I zdobył. <3



-------------------
* (To oczywiście nie był głód bezdomnego czy mieszkańca Trzeciego Świata, ale jednak musiało coś być, skoro do tej pory to pamiętam).

5 komentarzy: