Nie mam plusów. Nie mam też minusów.
Jestem obojętna. ;)
Chodzi oczywiście o wadę wzroku.
Parę lat temu, gdy pierwszy raz zaczęłam odczuwać, że pracuję przy komputerze
zbyt intensywnie, poszłam do okulisty w punkcie optycznym, żeby dobrać
odpowiednie szkła. Słyszałam, że są takie z powłoką chroniącą przed tym, co
ewentualnie wydziela się z komputera (jakieś promieniowanie…? ;P). Pracujący
tam okuliści zaproponowali najpierw badanie wzroku, podczas którego wyszło, że
mam jakieś niewielkie dioptrie, zaledwie PLUS pół. No cóż, nie jest to dużo,
nie zmartwiłam się więc tym wcale. Ponieważ jednak nie mogłam znaleźć
odpowiednich oprawek, poszłam do jeszcze jednego punktu. Pomyślałam, że przy
okazji sprawdzę, czy rzeczywiście mam te dioptrie. Bardzo miła pani okulistka
po badaniu zapewniła mnie, że MINUS pół to niewiele.
Jasne, niewiele. Ale PLUS czy MINUS?
Chłopiec czy dziewczynka? Postanowiłam pójść w jeszcze jedno miejsce, żeby
którąś opcję potwierdzić. Wybór padł na poradnię przyszpitalną, całkowicie
przypadkiem trafiłam do znanej w środowisku pani doktor, która potwierdziła
PLUS. No dobrze, dwa do jednego, zresztą ufam bardziej może nie tyle szpitalnej
aparaturze, ile pracującym tam lekarzom.
Same okulary nie zamknęły tematu, bo
miałam od dawna inne problemy z oczami, skutkujące między innymi brakiem
obuocznego widzenia (tzw. fuzji). Jednym okiem widzę jedno, drugim – drugie
(nie chodzi o patrzenie w dwie różne strony). Trudno wtedy też mówić o widzeniu
głębi. Sama nie wierzyłam, że coś takiego jest możliwe, i że to mam – dopóki
nie zobaczyłam jednym okiem żółtej kropki (wyświetlanej na ścianie), a drugim –
niebieskiej. Skupiłam się mocniej i… wreszcie kropka zrobiła się jedna i zielona. ;)
Poddałam się dwóm operacjom, po
których pół roku nosiłam jeszcze okulary, głównie przy pracy, ale wreszcie
mogłam oglądać filmy w 3D! I widziałam (nomen omen) różnicę! ;) Jednak minęły dwa, trzy
lata… I dzisiaj wreszcie doczekałam wizyty u okulisty, na którą czekałam od
połowy lutego. Budzenie miałam załatwione – tak, ten sam kurier, co wczoraj, tym razem zadzwonił kwadrans po siódmej.;) Dzięki temu zorganizowałam się rano tak, jak chciałam i spokojnie
dotarłam do przychodni.
Potwierdziły się moje obawy, że
nastąpił regres i trzeba wrócić do okularów. To był główny cel mojej wizyty,
więc się ucieszyłam. Za to pani doktor zdziwiła się, kiedy jej powiedziałam, że
do tej pory nosiłam plusy. „Ale jak to, przecież Pani nie ma ani PLUSA, ani
MINUSA. Sam pryzmat wystarczy”. Super. Jestem widocznie bardziej skomplikowana
niż myślałam, skoro tylu lekarzy nie może okreslić mojej dodatności czy ujemności. ;) Tylko szkoda, że muszę robić nowe okulary, a pryzmat jest
drogi. Poprzednie nadają się do wyrzucenia, bo są z dodatkiem plusa. I akurat ten PLUS
nie jest pozytywem. :D
Trudno, co robić. Wróciłam do domu, kurier dotarł,
odebrałam 21 (słownie: dwadzieścia jeden) wędek, ból głowy prawie ustąpił… więc wzięłam
się za piórkowanie z Kociem. ;) A za poprzedni niedostarczony towar (pisałam o tym w tej historii) oddadzą mi pieniądze dopiero wtedy, jak zaksięgują tę wpłatę. Tak, zamówiłam u nich ponownie, ale już na pewno po raz ostatni. Definitywnie mnie zniechęcili do siebie. I nie jest dla mnie ważne, czy ma to dla nich znaczenie, czy nie. Gdy wędki się skończą, to zdobędę je w inny sposób. Na pewno się uda. ;)
No na wizyty u okulisty zawsze się trzeba naczekać. U mnie tak samo są ludzie pozapisywani. Ale no ja nie moge przyjmować 24 na dobę, też mam swoją rodzinę.
OdpowiedzUsuńPewnie. Ale mnie w tej historii najbardziej urzeka niemożność określenia "plus" czy "minus". Co do terminów, wiem, że zależy to od masy czynników i czasem najmniej zależą one od lekarza...
Usuń