wtorek, 1 kwietnia 2014

Niebezpieczny świat Pana Kleksa

Cieszę się, że nie mam dzieci. Bałabym się bowiem wypaczenia ich umysłów treściami przekazywanymi przez media. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wiele zła mogą przekazywać programy przeznaczone dla dzieci…
Oczywiście nawiązuję do problemu, zauważonego bodaj w 2007 roku przez Ewę Sowińską, rzeczniczkę praw dziecka, która uznała teletubisia Tinky za geja. Tak szczerze, to sprawa mnie wtedy nie obeszła, ale nie sposób było o niej nie wiedzieć. Nie tylko publikacje prasowe, ale i sztuka zareagowała na te spekulacje pani rzecznik – ot, piosenka „Homotubisie” Big Cyca czy może mniej znany skecz kabaretu „Słoiczek po cukrze”: „Przedszkole”. Naturalnie reakcje artystyczne były krytyką, prześmiechem, bo jak potraktować serio takie spekulacje? Pani Sowińska może i miała dobre intencje, może chciała chronić dzieci przed złem, ale po pierwsze, czy na tym etapie dzieci postrzegają postaci bajkowe przez pryzmat ich preferencji seksualnych, czy raczej jest im to obojętne? No, oczywiście wiem, propagowanie prawidłowych wzorców (prawidłowych i jedynie słusznych z pewnego punktu widzenia, naturalnie, a z innego – szerzenie nietolerancji dla odmienności, ale to już inna sprawa, w tej chwili drugorzędna), dzieci widzą przecież, że Rumcajs miał żonę, a inna postać nie, i mogą to później zapamiętać. Podświadomość, przekazy podprogowe itepe. Po drugie, idąc tym tropem, możemy uznać, że większość bajek dla dzieci zawiera niezdrowe treści.
A może to wcale nie są wymysły? Zastanawiam się nad tym, bo mam wrażenie, że odkryłam coś strasznego podczas dorosłego oglądania Akademii Pana Kleksa. Większość pewnie widziała ten polsko-radziecki film z Piotrem Fronczewskim w roli głównej, jak również i kolejne części. Ja też widziałam, pamiętam wiele piosenek – Kaczkę Dziwaczkę czy Wyspy Bergamuta – i ogólnie ciepło wspominam ten film. Jako że lubię wracać do świata baśni, postanowiłam obejrzeć cały cykl jeszcze raz. Nie mam dzieci, nie mogłam więc tego uczynić pod pretekstem oglądania z nimi. ;) Postanowiłam za to, by oglądanie nie było całkiem bezproduktywne, starać się patrzeć na film analitycznie. Żałuję tej decyzji, gdyż świat pana Kleksa już nigdy nie będzie dla mnie taki sam…
Cóż takiego bowiem odkryłam? Fabuła niezmiennie przecież pozostaje taka sama. Jest uczony, Ambroży Kleks, który prowadzi swoją Akademię, gdzie naucza w sposób przyjemny, nieszablonowy, przyjazny. Wzorzec przyszłej edukacji, można by powiedzieć. Przecież w latach osiemdziesiątych, gdy powstawał film, szkoła była zupełnie innym miejscem niż obecnie. Uczeń miał obowiązki, a nie jedynie prawa – jak jest w większości dzisiaj. Lekcje prowadzone były według schematu, nie słyszało się o kreatywnym myśleniu, nacisk był na wiedzę pamięciową, nie oczekiwano oryginalności (wręcz przeciwnie, wydaje się). I przede wszystkim dominowała szarość. Nie tylko w szkole, w codziennym życiu też. To przecież widać w pierwszych scenach filmu, gdy Adaś Niezgódka ukazany jest na swoim rzeczywistym podwórku. Kolory pojawiają się dopiero wraz z przybyciem do bajkowego świata pana Kleksa. Wszystko pięknie, super, nic, tylko tam być. Gdzie więc tkwi podstęp?
Otóż, przyglądając się bliżej Akademii, można zauważyć kilka niepokojących kwestii. Akademia została zbudowana tylko dla chłopców. Niby nie ma w tym nic tak bardzo dziwnego, w końcu nie ma obowiązku zakładania tylko szkół koedukacyjnych. Jednak trzeba zwrócić uwagę, że poza panem Kleksem nie ma tam żadnego innego dorosłego (Golarz Filip, który sporadycznie odwiedza Akademię, nie poprawia pozytywnie tej statystyki, szpak Mateusz zaś się nie liczy). Chłopcy, około dziesięcioletni, są więc sami z profesorem. Nie ma kadry nauczycielskiej, ale nie ma też opiekunów, dozorców, kucharzy, sprzątaczek. Sami chłopcy i pan Kleks… Czy wystarczająco jasno to piszę? Gdyby chłopcy przychodzili na lekcje, a później wracali do domów, to można byłoby to zlekceważyć. Ale oni są tam cały czas, pozbawieni kontaktów z zewnętrznym światem, na dodatek pod nieustanną obserwacją profesora. Wprawdzie nie ma mowy o tym, by profesor obserwował ich podczas porannej kąpieli w sypialnianej fontannie (nawiasem mówiąc, czy gdyby to była kreskówka, również pokazana byłaby ich nagość?), ale czy szpak Mateusz nie jest tam obecny? A może istnieje jakieś sprzężenie, pozwalające widzieć panu Kleksowi oczami szpaka (by nie budzić niepotrzebnych skojarzeń słowem: ptak...)? Nie jest to powiedziane, ale nie jest też wprost zanegowane. A pan Kleks słynie z różnych wynalazków…
Uczniowie nie mogą nawet śnić swobodnie, gdyż sny ukazują się w lusterkach, co ranek oglądanych przez pana Kleksa. Mało tego, z tych snów pan Kleks wytwarza substancje, które uczniowie następnie zażywają, by sny były coraz bardziej kolorowe… A z czego przyrządza obiady? Z kolorowych farbek i szkiełek. Dodam, że co jakiś czas zażywa pigułki – twierdzi, że na porost włosów, ale przecież to tylko jego słowa. A chłopcy z kolei na twarzach mają naklejane piegi; czy mocująca substancja nie może zawierać czegoś szkodliwego…?
Świat Akademii Pana Kleksa jest bardzo podejrzany… Warto dodać, że w kolejnych częściach, nawet tam, gdzie ukazane są dzieci, nie ma już tylu niepokojących dwuznaczności, nawet gdy mamy do czynienia również ze światem szkoły (Pan Kleks w kosmosie). A Tryumf Pana Kleksa jest po pierwsze, częściowo animowany, po drugie, prezentuje słuszne wartości etyczne i rodzinne – zaręczają się zarówno dorosły Adaś Niezgódka z panną Rezedą, jak i rysujący komiks Tomasz z Agnieszką. Tak więc jedyne niebezpieczeństwo niesie oglądanie Akademii

Na koniec pragnę zwrócić uwagę tych, którzy krytykę Akademii Pana Kleksa potraktowali serio, na dzisiejszą datę. ;) Miłego dnia!

4 komentarze:

  1. Chcialabym się zaśmiać, ale jakoś grzęźnie mi w gardle, bo to szystko straszna prawda :) Wszak wojna między tymi, którzy uważają seksualność za stan i tymi,ktorzyuważają, że można ją leczyć/prostować (jeśli nie farmakologicznie, to elektrowstrząsami) jes wciąż żywa i pociąga ofiary. Oby Kleks nie byl jedną z nich :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet tak nie żartuj ;) Wystarczy, że ja sobie primaaprilis zrobiłam. Oby się nikt z wielkiego świata o tym nie dowiedział... (jak na razie nie wyguglałam niczego o Panu K. w tym kontekście). Nie darowałabym sobie, gdybym to właśnie JA skrzywdziła Profesora. ;)

      Usuń
    2. Szaleńcom na ich młym wystarczy kropla ;)

      Usuń