czwartek, 18 września 2014

Moje kotki dwa

Fruzia już się powoli zadomowiła, a my z Kociem przywykamy do jej obecności. W końcu mieszka tu ponad półtora miesiąca! Ale ja mam wrażenie, że znacznie dłużej… ;) Wszystko przez te początkowe kłopoty z kuwetowaniem. Każdy dzień sprowadzał się wtedy do liczenia, ile razy już się załatwiała – i gdzie. Wycieranie podłóg, pranie obsikanych materiałów, przeczesywanie internetu w poszukiwaniu kolejnego pomysłu na rozwiązanie tego problemu, zamęczanie znajomych opowieściami o problemie… to wszystko sprawiało, że doba była długa. Nawet bardzo. A niekiedy nawet odczuwałam ją podwójnie. I w takich momentach zastanawiałam się, po co mi to było. Po co mi drugi kot?

Tak naprawdę pozornie spontaniczna decyzja o przygarnięciu Fruzi wcale nie była aż tak pochopna. Już od jakiegoś czasu – kilku miesięcy może – zaczynałam do tego dojrzewać. Powodem był Kocio. Właściwie jak tylko go wzięłam do siebie, zaczęłam słyszeć, że najkorzystniej jest brać koty w dwupaku. Gdybym słyszała to wcześniej, może i tak bym zrobiła. Do kociarskiego świata dołączyłam jednak później, a dotychczas wydawało mi się, że ludzie miewają po jednym kocie – właśnie dlatego, że koty nic sobie z tej pojedynczości nie robią. I twardo trzymałam się tej koncepcji aż do mniej więcej maja, kiedy Kocio po prostu zgłupiał. Dotychczas zgodny, nagle przeistoczył się w potworny wulkan energii, na dodatek dźwiękowy. Miauczał całymi nocami, łaził po regałach, bałaganił jak nie on – jednym słowem, całym sobą zwracał na siebie uwagę. Dnie jednak przesypiał na balkonie i uniemożliwiał mi wybawienie go wcześniej. A nawet jak nie spał, to nie życzył sobie mojego towarzystwa, natomiast w środku nocy to ja nie dawałam rady spełniać jego oczekiwań… Więc zaczęłam myśleć, że może koci kumpel rozładuje trochę ten niedosyt wrażeń.

Wciąż się jednak wstrzymywałam, bo musiałam przewalczyć w sobie inną rzecz. Zdawałam sobie bowiem sprawę, że ta Kociowa niedotykalskość budzi we mnie pragnienie poszukania drugiego kota, który będzie miziakiem. I głupio mi było się do tego przyznać nawet sama przed sobą. Bo Kocio taki kochany kotek, taki mój – cóż, że indywidualista? Nie każdy musi lubić głaskanie (nie tylko o kotach myślę). A może on potrzebuje czegoś więcej z mojej strony? Pracy, starań, zachęty? A ja tymczasem chcę iść na łatwiznę i wziąć do domu „lepszy model”. Nie wyrzuciłabym Kocia oczywiście, ale obawiałam się, że zejdzie na dalszy plan. Oczywiście mogło się też zdarzyć, że wzięłabym tego potencjalnego pieszczocha, który by się szybko wyemancypował. Kocio na początku też się nieźle reklamował jako nakolankowiec. Więc się wahałam…

Ale myśl we mnie była i rosła. I kiedy zdecydowałam się wziąć Fruzię, choć w sumie zdecydował o tym przypadek, byłam gotowa. I może ten przypadek sprawił, że było ciut łatwiej, bo gdybym szła świadomie po drugiego kota, pewnie bym tę decyzję celebrowała miesiąc naprzód. Kocio by to natychmiast odczuł, te przygotowania, te nasze „ostatnie chwile razem”. Bo wiedziałam, że po wzięciu drugiego kota nic już nie będzie tak samo. Nawet gdyby się nie dogadały, nawet jeśli drugi by nie został.

Przybycie Fruzi to jak nowa era w dziejach (na pewno – w naszych). Od samego początku wywaliła nasze życie do góry nogami, wskoczyła w nie bez skrępowania czy nieśmiałości – całą sobą. Był moment, że nie dawałam rady. Czasem mówiłam, że już nie wytrzymam, że chyba ją odwiozę do jej mamy (czyli na podwórko mojej siostry). Ale to było tylko takie głupie gadanie, bo nie oddałabym jej za nic. Gdybym ją zabrała Kociowi, tym samym zabrałabym mu kawałek serca. I nie wiem, czy by mi to wybaczył. 


Kocio się we Fruzi zakochał. Nie jak samiec, tylko jak samotna istotka. Czasem wygląda to tak, jakby ją stalkował, ale naprawdę nie ma w tym złych zamiarów, tylko nadgorliwość w okazywaniu uczuć. J Łazi za nią, wylizuje, podgryza, goni – ale pozwala wyjadać ze swojej miseczki i pozwolił wejść do swojej kuwety. Ona beztrosko z tego korzysta, jest również bezbłędna w podkradaniu jego miejscówek. J Jednak i ona szuka jego ciepełka, i ona przychodzi, by się przytulić.







Wydaje mi się, że dobrze zrobiłam, ale też słusznie postąpiłam, przygarniając najpierw samego Kocia. Nie wiem, czy udałoby mi się nawiązać z nim taki kontakt, jak obecnie mamy. Bo jest między nami więź, która sprawia, że czasem Kocio wydaje mi się kimś więcej niż kot. J
Fruzia jest kochanym tulaskiem, ale gdy patrzę w jej oczka, nie widzę tego porozumienia dusz, jakie łączy mnie z Kociem. ;) Oczywiście, Fruzia jest krócej i może jeszcze będzie między nami „coś więcej”. Fajnie by było.

Dobrym skutkiem przybycia Fruzi jest też to, że Kocio chyba troszkę bardziej zaczyna otwierać się na dotyk. Albo rozluźnia go wspólne wylizywanie, albo widzi, że Fruzia się tuli i nic złego z tego nie wynika… Nie wiem. W każdym razie zaczyna przychodzić częściej i chętniej. Nie dalej jak minioną noc spał obok mnie, pysiem zwrócony w kierunku mojej twarzy. Wygniótł mnie długo i porządnie, wytarł się o mnie, wtulił  w moją dłoń i tak sobie mruczał… aż zasnął. Obok. J

Zaczynam widzieć, że „co dwa koty, to nie jeden”. A już jak widzę coś takiego, jak na tym filmiku, to w ogóle nie mam żadnych wątpliwości co do swojej decyzji. (Zwłaszcza że Fruzia ogarnia kuwetę, co jest niebotyczną ulgą dla nas wszystkich).



1 komentarz: