Fruzia już się powoli zadomowiła, a my z Kociem przywykamy do jej
obecności. W końcu mieszka tu ponad półtora miesiąca! Ale ja mam wrażenie, że
znacznie dłużej… ;) Wszystko przez te początkowe kłopoty z kuwetowaniem. Każdy dzień
sprowadzał się wtedy do liczenia, ile razy już się załatwiała – i gdzie. Wycieranie
podłóg, pranie obsikanych materiałów, przeczesywanie internetu w poszukiwaniu
kolejnego pomysłu na rozwiązanie tego problemu, zamęczanie znajomych
opowieściami o problemie… to wszystko sprawiało, że doba była długa. Nawet bardzo.
A niekiedy nawet odczuwałam ją podwójnie. I w takich momentach zastanawiałam się,
po co mi to było. Po co mi drugi kot?
Tak naprawdę pozornie spontaniczna decyzja o przygarnięciu Fruzi
wcale nie była aż tak pochopna. Już od jakiegoś czasu – kilku miesięcy może –
zaczynałam do tego dojrzewać. Powodem był Kocio. Właściwie jak tylko go wzięłam
do siebie, zaczęłam słyszeć, że najkorzystniej jest brać koty w dwupaku. Gdybym
słyszała to wcześniej, może i tak bym zrobiła. Do kociarskiego świata
dołączyłam jednak później, a dotychczas wydawało mi się, że ludzie miewają po
jednym kocie – właśnie dlatego, że koty nic sobie z tej pojedynczości nie
robią. I twardo trzymałam się tej koncepcji aż do mniej więcej maja, kiedy
Kocio po prostu zgłupiał. Dotychczas zgodny, nagle przeistoczył się w potworny
wulkan energii, na dodatek dźwiękowy. Miauczał całymi nocami, łaził po
regałach, bałaganił jak nie on – jednym słowem, całym sobą zwracał na siebie
uwagę. Dnie jednak przesypiał na balkonie i uniemożliwiał mi wybawienie go
wcześniej. A nawet jak nie spał, to nie życzył sobie mojego towarzystwa,
natomiast w środku nocy to ja nie dawałam rady spełniać jego oczekiwań… Więc zaczęłam
myśleć, że może koci kumpel rozładuje trochę ten niedosyt wrażeń.
Wciąż się jednak wstrzymywałam, bo musiałam przewalczyć w sobie
inną rzecz. Zdawałam sobie bowiem sprawę, że ta Kociowa niedotykalskość budzi
we mnie pragnienie poszukania drugiego kota, który będzie miziakiem. I głupio
mi było się do tego przyznać nawet sama przed sobą. Bo Kocio taki kochany
kotek, taki mój – cóż, że indywidualista? Nie każdy musi lubić głaskanie (nie
tylko o kotach myślę). A może on potrzebuje czegoś więcej z mojej strony? Pracy,
starań, zachęty? A ja tymczasem chcę iść na łatwiznę i wziąć do domu „lepszy
model”. Nie wyrzuciłabym Kocia oczywiście, ale obawiałam się, że zejdzie na dalszy
plan. Oczywiście mogło się też zdarzyć, że wzięłabym tego potencjalnego
pieszczocha, który by się szybko wyemancypował. Kocio na początku też się
nieźle reklamował jako nakolankowiec. Więc się wahałam…
Ale myśl we mnie była i rosła. I kiedy zdecydowałam się wziąć
Fruzię, choć w sumie zdecydował o tym przypadek, byłam gotowa. I może ten
przypadek sprawił, że było ciut łatwiej, bo gdybym szła świadomie po drugiego
kota, pewnie bym tę decyzję celebrowała miesiąc naprzód. Kocio by to
natychmiast odczuł, te przygotowania, te nasze „ostatnie chwile razem”. Bo wiedziałam,
że po wzięciu drugiego kota nic już nie będzie tak samo. Nawet gdyby się nie
dogadały, nawet jeśli drugi by nie został.
Przybycie Fruzi to jak nowa era w dziejach (na pewno – w naszych).
Od samego początku wywaliła nasze życie do góry nogami, wskoczyła w nie bez skrępowania
czy nieśmiałości – całą sobą. Był moment, że nie dawałam rady. Czasem mówiłam,
że już nie wytrzymam, że chyba ją odwiozę do jej mamy (czyli na podwórko mojej
siostry). Ale to było tylko takie głupie gadanie, bo nie oddałabym jej za nic. Gdybym
ją zabrała Kociowi, tym samym zabrałabym mu kawałek serca. I nie wiem, czy by mi
to wybaczył.
Kocio się we Fruzi zakochał. Nie jak samiec, tylko jak samotna
istotka. Czasem wygląda to tak, jakby ją stalkował, ale naprawdę nie ma w tym
złych zamiarów, tylko nadgorliwość w okazywaniu uczuć. J Łazi za nią, wylizuje,
podgryza, goni – ale pozwala wyjadać ze swojej miseczki i pozwolił wejść do
swojej kuwety. Ona beztrosko z tego korzysta, jest również bezbłędna w
podkradaniu jego miejscówek. J
Jednak i ona szuka jego ciepełka, i ona przychodzi, by się przytulić.
Wydaje mi się, że dobrze zrobiłam, ale też słusznie postąpiłam,
przygarniając najpierw samego Kocia. Nie wiem, czy udałoby mi się nawiązać z
nim taki kontakt, jak obecnie mamy. Bo jest między nami więź, która sprawia, że
czasem Kocio wydaje mi się kimś więcej niż kot. J
Dobrym skutkiem przybycia Fruzi jest też to, że Kocio chyba
troszkę bardziej zaczyna otwierać się na dotyk. Albo rozluźnia go wspólne
wylizywanie, albo widzi, że Fruzia się tuli i nic złego z tego nie wynika… Nie
wiem. W każdym razie zaczyna przychodzić częściej i chętniej. Nie dalej jak
minioną noc spał obok mnie, pysiem zwrócony w kierunku mojej twarzy. Wygniótł mnie
długo i porządnie, wytarł się o mnie, wtulił
w moją dłoń i tak sobie mruczał… aż zasnął. Obok. J
Zaczynam widzieć, że „co dwa koty, to nie jeden”. A już jak widzę
coś takiego, jak na tym filmiku, to w ogóle nie mam żadnych wątpliwości co
do swojej decyzji. (Zwłaszcza że Fruzia ogarnia kuwetę, co jest niebotyczną
ulgą dla nas wszystkich).
Ale miło i rodzinnie u Was :) bardzo fajne zdjęcia! :)
OdpowiedzUsuń