Poranki w ostatnim tygodniu przypominają
Dzień świra. (Swoją drogą, w tym
filmie analogii do swojego życia znajduję aż za dużo). Myślę, że każdy, kto
chociaż raz oglądał ten film, pamięta scenę, gdy pod oknami Adasia panowie
robotnicy zaczynają swoje hałaśliwe prace.
Dla przypomnienia:
Więc u mnie ostatnimi czasy poranki
bywają równie hałaśliwe, bo w moim bloku zakładany jest nowy hydrant przeciwpożarowy.
Panowie do pracy przystępują przed ósmą, obowiązkowo – od włączenia wiertła. Moim
zdaniem: największego, jakie mają. (Może korzystają, że jeszcze UE nie
wprowadziła przepisów o zmniejszeniu mocy tych urządzeń?). Tak więc osoby,
które z różnych względów nie wychodzą przed tą godziną z domu (a nawet mogłyby
nie wychodzić wcale), nie pośpią sobie krzynkę dłużej. O nie. Ciekawe, że te
pobudki wzmacniają moje pozytywne myślenie. Za każdym razem, kiedy zostaję
wyrwana z błogiego snu (od czasu, gdy kuweta wróciła na właściwe miejsce i nie
ma już jej w pokoju, śpię dużo lepiej, a i koty to uwzględniają), wprawdzie nie
puszczam wiązanki jak Adaś, ale nie da się ukryć, że w pierwszej chwili zionę
agresją. Potem jednak uzmysławiam sobie, że:
1) Jak
dobrze, że nie mam małego dziecka.
2) Jak
dobrze, że chwilowo odpuściły migreny (i trwaj, chwilo…).
3) Jak
dobrze, że nie wróciłam właśnie z nocnej zmiany.
4) Jak
dobrze, że mogę odespać w ciągu dnia.
Widzicie, ile pozytywów? Wcześniej ich tylu
nie widziałam. J
Jednak problem zaczyna się wtedy, gdy
muszę usiąść do pracy. I to jest bezsprzeczny minus. Przy redagowaniu tekstów naprawdę
cisza jest konieczna. Myślę wtedy o tych hałasach (i ich sprawcach) naprawdę
brzydko. :P Ale… z drugiej strony, to w biurze czasem warunki nie są lepsze. Czasem
hałas ogólnych rozmów, dzwoniące telefony, szum drukarek i innych tego typu
urządzeń nie pozwalają się skupić w znacznie większym stopniu. Wiertarka przynajmniej
brzmi równo. A jeśli nie – to z kolei krótko. Poza tym, właściwie nie muszę
wtedy pracować. Zazwyczaj sama ustalam czas pracy. W czasie wierceń mogę iść na
zakupy, zająć się domem, gotowaniem… A do pracy usiąść, gdy panowie zakończą
dniówkę. W biurze za to nie mogę narzucić sobie ani godzin wykonywanej pracy,
ani też nakazać innym zapewnienia mi odpowiedniej atmosfery. Nieraz wprawdzie
zakładałam na uszy słuchawki, by nieco odizolować się od dźwięków… ale po pierwsze,
wydaje mi się to nieeleganckie. Po drugie, nie słyszy się pytań
współpracowników. Po trzecie, dalej nie ma się ciszy, tylko inne źródło
dźwięków – wprawdzie bardziej jednolite, ale jednak nie jest to cisza. Nie ma
więc dobrego rozwiązania.
Taak… dobrze umieć pracować w domu. Żeby
jeszcze tylko więcej zleceń było. J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz