środa, 3 września 2014

Siatkówka

Poszłam dzisiaj na zakupy. Żaden shopping po galeriach, tylko klasyczna siatkówka – za jakimś kabaretem przejęłam to określenie najpopularniejszego sportu kobiecego, jakim jest robienie zakupów spożywczych. Choć ilość siatek/toreb, z którymi wraca, często bywa podobna…















Z mojej strony to w zasadzie żadne bohaterstwo, co to jest zrobić zakupy dla jednej osoby. Na początku, gdy zamieszkałam sama – o, to było wyzwanie! Rozplanować kasę, żeby na miesiąc starczyło, potem nauczyć się cen, potem szukać tych korzystniejszych, potem nauczyć się rozpoznawać korzystne promocje od oszukańczych. (Wiecie, o czym mówię. Fałszywe przeceny – kilka dni wcześniej sztuczna podwyżka, a potem nagle „promocja”! Albo artykuł plus gratis, tyle że w rzeczywistości bez tego gratisu jest tańszy).
Szybko to zaczęłam ogarniać, bo w sumie to takie zakupy też potrafią dać frajdę. (A jeszcze jak się je robi we dwoje… Z Misiem nieraz chodziliśmy na takie wyprawy. Nieraz mam wrażenie, że to były jedne z lepszych chwil – bo takie codzienne, prawdziwe…) To jak polowanie. J Można upolować lepszą cenę, trafić na oryginalną przyprawę czy akurat przyjść na dostawę i wyjść z jeszcze ciepłym chlebkiem. Takie rzeczy też dają radość. Oczywiście, minusy też są. Tak jak w Empiku czy podobnych miejscach zmorą jest „Mogę być winna grosika?”, to w sklepach spożywczych (czy to market, czy osiedlowy sklepik, czy stoisko na bazarze) – a dokładnie: w miejscach, gdzie towar jest ważony – do białej gorączki doprowadzają mnie sprzedawcy, którzy przeważają produkty. Jasne, że czasem może się rzucić za dużo. Pani (najczęściej) może się spytać, czy zostawić. Ale bywa, że po prostu daje więcej, oczywiście za adekwatną cenę. Kiedyś cierpiałam w milczeniu, ale wstydziłam się powiedzieć cokolwiek. Dawno jednak to się zmieniło. Dzisiaj kupowałam antonówki. Zamarzyło mi się ciasto z jabłek, więc poszłam na bazarek. Poprosiłam o kilogram. Pani zważyła półtora i pyta, czy może być. Nie, nie może. Z fochem wyjęła pani najmniejsze jabłko, zostało kilo dwadzieścia. A obserwując ją przy nakładaniu, widziałam, jak włożyła tam jabłko – olbrzyma. Więc mówię, żeby je wyjęła, za to włożyła to mniejsze. I co? Równy kilogram. J
W ostatnim czasie miałam tylko raz odwrotną sytuację. Kupowałam żołądki i zaplanowałam koło kilograma, ale pomyślałam, że jak doważą, to się lepiej wszyscy najemy (do konsumpcji planowałam siebie i koty). Pan, który je nakładał, był chyba pierwszy dzień na stoisku – jeśli nie w pracy. W pewnym momencie pomyślałam, że zacznie po jednym wkładać, tak bardzo się denerwował. Wreszcie uznał, że już, i położył na wagę. Siedemdziesiąt deko. „Wystarczy?” – spytał błagalnie pan. „Oczywiście, że nie”, mówię. „Może być nawet ciut powyżej kilo”, dodałam. Pan mało nie padł. Niemniej dzielnie kładł dalej i w pewnym momencie zastanowiłam się, czy będę miała sumienie powiedzieć mu, że jest za dużo. Bo na oko widziałam już, że dawno kilo osiągnął. Ale nie było tak źle, wyszło kilo trzydzieści. Wzięłam, poprosiłam tylko o dodatkowy woreczek. Koty miały niezłą wyżerkę. J
Takie sytuacje jednak zdarzają się rzadziej. I dlatego mimo wszystko wolę samoobsługę (przy mięsie może się nie da, ale z warzywami i owocami już można sobie poradzić).
Wracając do uprawiania siatkówki. Oprócz przyjemności kupowania i wydawania pieniędzy wyrabia ona niezłą kondycję. W przeciwieństwie do klasycznego shoppingu, po którym bolą najczęściej jedynie nogi, tu pracują wszystkie mięśnie. Wynika to z prostego faktu, że zakupy nóżek nie mają, same nie chodzą i torby trzeba własnoręcznie donieść do mieszkania. Swego czasu wynajmowałam mieszkanie na czwartym piętrze bez windy. To było wyzwanie… Na dodatek sklep, do którego chodziłam, był po drugiej stronie ulicy, więc jechanie tam samochodem było bez sensu. A powrót z zakupami jednak się odczuwało. I potem to czwarte piętro… Teraz to mam luksusowo, bo mieszkam na parterze. Zresztą wycwaniłam się i część zakupów robię w internecie. Głównie tych, których noszenie wymaga dobrej kondycji. Więc: woda, mąka i inne sypkie, proszki do prania. Naturalnie, na początku uderzyło mi nieco do głowy, i zamawiałam też drobniejsze produkty – kto bogatemu zabroni? Szybko jednak okazało się, że nie czuję się taką krezuską, a i konto w banku temu przytaknęło. Więc pozostaję przy zamawianiu raz na jakiś czas wyżej wymienionych produktów – plus wyposażenie dla kotów, które swoją drogą też nieźle potrafi ważyć. I tu potrafię nawet dopłacić za dostawę, byle nie targać worka ze żwirkiem… J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz