Poszłam dzisiaj na zakupy. Żaden shopping
po galeriach, tylko klasyczna siatkówka – za jakimś kabaretem przejęłam to określenie
najpopularniejszego sportu kobiecego, jakim jest robienie zakupów spożywczych. Choć
ilość siatek/toreb, z którymi wraca, często bywa podobna…
Z mojej strony to w zasadzie żadne
bohaterstwo, co to jest zrobić zakupy dla jednej osoby. Na początku, gdy
zamieszkałam sama – o, to było wyzwanie! Rozplanować kasę, żeby na miesiąc
starczyło, potem nauczyć się cen, potem szukać tych korzystniejszych, potem
nauczyć się rozpoznawać korzystne promocje od oszukańczych. (Wiecie, o czym
mówię. Fałszywe przeceny – kilka dni wcześniej sztuczna podwyżka, a potem nagle
„promocja”! Albo artykuł plus gratis, tyle że w rzeczywistości bez tego gratisu
jest tańszy).
Szybko to zaczęłam ogarniać, bo w sumie
to takie zakupy też potrafią dać frajdę. (A jeszcze jak się je robi we dwoje… Z
Misiem nieraz chodziliśmy na takie wyprawy. Nieraz mam wrażenie, że to były
jedne z lepszych chwil – bo takie codzienne, prawdziwe…) To jak polowanie. J Można
upolować lepszą cenę, trafić na oryginalną przyprawę czy akurat przyjść na
dostawę i wyjść z jeszcze ciepłym chlebkiem. Takie rzeczy też dają radość.
Oczywiście, minusy też są. Tak jak w Empiku czy podobnych miejscach zmorą jest „Mogę
być winna grosika?”, to w sklepach spożywczych (czy to market, czy osiedlowy
sklepik, czy stoisko na bazarze) – a dokładnie: w miejscach, gdzie towar jest
ważony – do białej gorączki doprowadzają mnie sprzedawcy, którzy przeważają
produkty. Jasne, że czasem może się rzucić za dużo. Pani (najczęściej) może się
spytać, czy zostawić. Ale bywa, że po prostu daje więcej, oczywiście za
adekwatną cenę. Kiedyś cierpiałam w milczeniu, ale wstydziłam się powiedzieć
cokolwiek. Dawno jednak to się zmieniło. Dzisiaj kupowałam antonówki. Zamarzyło
mi się ciasto z jabłek, więc poszłam na bazarek. Poprosiłam o kilogram. Pani zważyła
półtora i pyta, czy może być. Nie, nie może. Z fochem wyjęła pani najmniejsze
jabłko, zostało kilo dwadzieścia. A obserwując ją przy nakładaniu, widziałam,
jak włożyła tam jabłko – olbrzyma. Więc mówię, żeby je wyjęła, za to włożyła to
mniejsze. I co? Równy kilogram. J
W ostatnim czasie miałam tylko raz
odwrotną sytuację. Kupowałam żołądki i zaplanowałam koło kilograma, ale
pomyślałam, że jak doważą, to się lepiej wszyscy najemy (do konsumpcji
planowałam siebie i koty). Pan, który je nakładał, był chyba pierwszy dzień na
stoisku – jeśli nie w pracy. W pewnym momencie pomyślałam, że zacznie po jednym
wkładać, tak bardzo się denerwował. Wreszcie uznał, że już, i położył na wagę. Siedemdziesiąt
deko. „Wystarczy?” – spytał błagalnie pan. „Oczywiście, że nie”, mówię. „Może
być nawet ciut powyżej kilo”, dodałam. Pan mało nie padł. Niemniej dzielnie
kładł dalej i w pewnym momencie zastanowiłam się, czy będę miała sumienie
powiedzieć mu, że jest za dużo. Bo na oko widziałam już, że dawno kilo
osiągnął. Ale nie było tak źle, wyszło kilo trzydzieści. Wzięłam, poprosiłam
tylko o dodatkowy woreczek. Koty miały niezłą wyżerkę. J
Takie sytuacje jednak zdarzają się rzadziej.
I dlatego mimo wszystko wolę samoobsługę (przy mięsie może się nie da, ale z
warzywami i owocami już można sobie poradzić).
Wracając do uprawiania siatkówki. Oprócz
przyjemności kupowania i wydawania pieniędzy wyrabia ona niezłą kondycję. W przeciwieństwie
do klasycznego shoppingu, po którym bolą najczęściej jedynie nogi, tu pracują
wszystkie mięśnie. Wynika to z prostego faktu, że zakupy nóżek nie mają, same
nie chodzą i torby trzeba własnoręcznie donieść do mieszkania. Swego czasu
wynajmowałam mieszkanie na czwartym piętrze bez windy. To było wyzwanie… Na
dodatek sklep, do którego chodziłam, był po drugiej stronie ulicy, więc
jechanie tam samochodem było bez sensu. A powrót z zakupami jednak się
odczuwało. I potem to czwarte piętro… Teraz to mam luksusowo, bo mieszkam na
parterze. Zresztą wycwaniłam się i część zakupów robię w internecie. Głównie tych,
których noszenie wymaga dobrej kondycji. Więc: woda, mąka i inne sypkie,
proszki do prania. Naturalnie, na początku uderzyło mi nieco do głowy, i
zamawiałam też drobniejsze produkty – kto bogatemu zabroni? Szybko jednak
okazało się, że nie czuję się taką krezuską, a i konto w banku temu
przytaknęło. Więc pozostaję przy zamawianiu raz na jakiś czas wyżej
wymienionych produktów – plus wyposażenie dla kotów, które swoją drogą też
nieźle potrafi ważyć. I tu potrafię nawet dopłacić za dostawę, byle nie targać
worka ze żwirkiem… J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz