Pisałam na początku lipca o tym, że
niektóre wydawnictwa nie odpowiadają na ogłoszenia (Puste losy). Motywacją do
podzielenia się tamtymi przemyśleniami była oczywiście konkretna sytuacja:
rekrutacja w wydawnictwie, w której wzięłam udział, zostałam wybrana do
drugiego etapu – próbnej korekty (choć nie wiem, czy było doprecyzowane, czy ma
być to redakcja, czy korekta. Zrobiłam na pewno to, co uznałam za stosowne) – i
wtedy zapadła cisza. Musiałam się bardzo postarać, żeby uzyskać jakąś
informację. Na szczęście maila wysyłałam na konkretne nazwisko, więc – chyba dzięki
zaskoczeniu po tamtej stronie – dodzwoniłam się i dowiedziałam, że tak, zostałam
zweryfikowana (a raczej jakość mojej pracy) pozytywnie. Super, więc podałam
proponowaną przeze mnie stawkę, z wyraźnym dopiskiem, że jestem otwarta na
negocjacje. I zapadła cisza.
Był okres wakacyjny, więc wiadomo,
urlopy itede – ale w takim razie czemu prowadzono rekrutację w takim momencie? Poza
tym, niezależnie od pory roku, prace redakcyjne powinny iść normalnym trybem. Może
nieco wolniejszym, co dla większości jest zrozumiałe (sama to odczułam, gdy
redagowałam pracę zbiorową. Ciężko było połapać autorów, by zaakceptowali
poprawki. Na szczęście zleceniodawca rozumiał), ale jednak trwają. To może być
dobry moment, by dać komuś szansę i coś zlecić potencjalnej nowej osobie. (Na
normalną umowę, oczywiście). Prace dzięki temu aż tak bardzo się nie opóźniają,
a kandydat na stałego współpracownika (bo nie bądźmy śmieszni, nie mówmy o
etatach) może wykazać się swoimi kompetencjami. Tak więc sobie tłumaczyłam,
czemu robią rekrutację w połowie czerwca.
A może inaczej było? Może ogłoszenie musiało się ukazać, ale było już
wiadomym, że odpowiednia osoba na to stanowisko już dawno jest? No to robimy
formalnie rekrutację, ALE: w momencie, gdy wiele osób robi sobie przerwę
wakacyjną (tak, freelancerzy też czasem urlopują) i wtedy, gdy można przeciągać
czas wysłania odpowiedzi. Jedni się zniechęcą tym czekaniem i machną ręką, a
nadgorliwcom w moim typie powie się, że ojej, nie ma kogoś tam, są urlopy i
dlatego tyle to trwa. W końcu i taka osoba się połapie, o co chodzi.
Niedawno zajrzałam na forum wydawnicze, gdzie wypowiada się wiele osób z branży, znających rynek lepiej
niż ja. Tam dowiedziałam się, że nie mam już co czekać, bo nie tylko ja jestem
w takiej sytuacji: pozytywnie oceniona próbka – podanie stawki – cisza.
Przypuszczam jednak, że nawet gdyby się odezwali, zawarłabym umowę i wykonała
pracę, to na pieniądze czekałabym długo. Wierzę, że bym je dostała, ale nie
sądzę, że w terminie. I nie jest to pomówienie, bo ja tylko tak uważam, ale jak
mało kiedy jestem tych mniemań pewna. Na tyle, by nie żałować.
Co oczywiście w żaden sposób nie poprawia mojej
sytuacji zawodowej. Na co dzień jakoś jest, ale znów zaczynam mieć uczucie, że
walę głową w ścianę. Z rozpędu, bo co jakiś czas zapominam, że to nie ma sensu.
I wysyłam CV, i molestuję znajomych, i sama się ogłaszam… I co miesiąc zastanawiam
się, czy to się kiedyś zmieni na lepsze.
U mnie wypaliło po kilku latach, pokrewna branża, więc... wal dalej w ścianę, kiedyś padnie :).
OdpowiedzUsuńWalę. Walenie jest dobre na wszystko. ;)
Usuń