„Pytanie na śniadanie” jest niezłym
źródłem inspiracji dla nowych wpisów. ;) Dzisiaj słuchałam krótkiej rozmowy o
zmianach w naszym życiu. Wiadomo, że są konieczne, ale decyzja o ich podjęciu już
bywa trudna. Pisałam już o tym w poście Mądre zmiany. Wtedy jednak
zastanawiałam się nad konkretnym problemem – zmianą weterynarza, a przy okazji
wysnułam parę refleksji na ten temat. Poza dyskusją pozostawał dla mnie jednak
wtedy fakt, że jeśli coś niedobrego dzieje się w naszym życiu, nie należy w tym
tkwić. Co innego – ulepszać coś, co w sumie nie jest najgorsze, za to znajome i
bezpieczne.
Ale w dzisiejszym programie dyskusja toczyła się
wokół faktu, że ludzie często tkwią w sytuacjach, które nie są dla nich
komfortowe. Wtedy powinno być oczywistym, że trzeba coś zrobić. Tymczasem wielu
z nas nie podejmuje żadnych działań. To nie jest aż takie trudne do pojęcia. Czasem
po prostu wydaje nam się, że nie mamy wyjścia. I tkwimy w pracy, biurko w
biurko z nielubianym, uciążliwym współpracownikiem, jeździmy na wykańczające
nas psychicznie spotkania rodzinne, umawiamy się na randki z kimś, kto nie
spełnia naszych oczekiwań. I znajdujemy wytłumaczenie dla takiego postępowania –
bo przecież musimy tu pracować, bo przecież z rodziną trzeba się widywać, bo
przecież powinnam z kimś się związać, a życie to nie bajka czy telenowela. Męczymy
się, pocieszając się, że każdy musi mieć w życiu swój krzyż.
Nie wiedziałam jednak, i to była nowość z
dzisiejszego programu, że są ludzie, którzy w takich sytuacjach tkwią latami dla własnej korzyści. Tak: korzyści. Profitem
jest to, że mają na co narzekać, a więc w pewien sposób czują się
uprzywilejowani i mogą patrzeć z góry na innych. „Patrz, jak mi źle w życiu”, „Zobacz,
jaką jestem męczennicą/bohaterką” – tak mówią do innych lub do siebie w myślach
te osoby. A otoczenie, które wie o tych problemach, musi odnosić się do takich
cierpiętników delikatniej, uważniej, ostrożniej – bo przecież ich życie jest
takie trudne… A gdyby te osoby pozbyły
się problemu, musiałyby z tej uwagi otoczenia zrezygnować.
Oczywiście, na nic wszystko, jeśli nie
ma kto podziwiać tego „cichego bohaterstwa”. Zawsze jednak znajdzie się
życzliwe ucho, bo przecież lubimy słuchać o cudzych problemach – wtedy możemy myśleć
o sobie i swoim życiu lepiej. A jeśli już wykończymy tym marudzeniem najbliższe
otoczenie, wtedy zawsze możemy pójść do psychoterapeuty. Lub do zwykłego lekarza.
I tam, w poczekalni, przed wizyta, ponarzekać do czekających w kolejce
pacjentów.
Oczywiście, nie oznacza to, że wszyscy, którzy
mają problemy, cieszą się nimi. I nie każda sytuacja ma łatwe rozwiązanie. Jednak
ja osobiście zastanowię się nad sobą i tym, czy nie jestem zbyt przywiązana do
moich życiowych trudności. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz