Co jest najtrudniejsze w byciu singlem
nie z wyboru, a konieczności? Niekoniecznie brak faceta. W końcu ta „konieczność”
nie wynika z faktu – w moim przypadku – że nikt i nigdy mnie nie chciał. Jak głosi
przecież ludowa mądrość: „Każda potwora znajdzie swego amatora”. I ja takich amatorów
spotykałam, ale niektórych pewnie przegapiłam, zajęta jakimś życiowym błędem, a
innych odrzuciłam, bo nie chciałam zgadzać się na słabe oferty, jakie składali.
I teraz, choć jestem starsza, więc może bardziej skłonna do kompromisu, nie
mogę przyjąć wszystkiego, co się trafia. A trafia się już rzadziej, niestety.
;) I niestety, wcale nie lepiej, choć jak wiadomo, nadzieja umiera ostatnia. Po
każdej pomyłce coraz trudniej jednak iść dalej, do przodu, i wierzyć, że teraz
się uda…
No ale skoro na początku napisałam, że
to nie brak faceta jest najtrudniejszy, to w takim razie co? Moim zdaniem –
brak grona znajomych, przyjaciół. Czytam sobie (w każdym razie próbuję, bo
ostatnio mam problemy z koncentracją) kolejną część przygód znanej zapewne
większości Bridget Jones. Zaczytywałam się kiedyś jej przygodami i z równą
przyjemnością oglądałam ekranizacje dzienników tej sympatycznej
trzydziestoparolatki. Niedawno zorientowałam się, że jest kolejna część jej
historii. Tym razem Bridget jest starsza, ma dzieci, ale znów jest sama –
owdowiała. Znów jest bez swojego mężczyzny. I tak jak poprzednio, pomagają jej i
wspierają ją przyjaciele. Parę lat temu nie zwróciłam na to aż takiej uwagi. Ba!
Jeszcze z tydzień temu prześmiewałam się z nich, bo przypomniał mi się fragment
filmu (może w książce też jest, ale ja pamiętam to z filmu), w którym Bridget,
na początku swojego związku z Markiem Darcym, myśli o tym, że przyjaciele,
którzy tak bardzo pomagają ci znaleźć faceta, to kiedy go wreszcie znajdziesz,
radzą ci, by się z nim rozstać, bo nie pasujecie do siebie. Nie umiem tego zacytować,
ale taki sens zapamiętałam. Oczywiście wiem, że była to taka ciepła ironia,
niepoważna i tak naprawdę było wiadomo, że przyjaciele po prostu troszczyli się
o Bridget i nie chcieli, by stała jej się krzywda.
Teraz sobie właśnie myślę, jak ważne
jest, by mieć wokół siebie takich ludzi. Tylko… widzę jedno „ale”. Bliscy nam
ludzie – rodzina, przyjaciele, znajomi – często dostrzegają więcej niż my, zaangażowani
emocjonalnie w jakąś sytuację. Widzą, że facet, z którymi się spotykamy, jest
dziwny, popaprany, źle nas traktuje, i próbują otworzyć nam na to oczy. Ale pomyślcie,
jak czuje się dziewczyna, która dzwoni do przyjaciółki, by powiedzieć, że
tęskni za takim facetem, a on już parę dni nie dzwoni, i słyszy: „Moim zdaniem
nic z tego nie będzie, on się tobą zabawił, nie zwiąże się na stałe, nie licz
na niego, szkoda twojego czasu”. Innymi słowy, dzwoni do przyjaciółki, która w
rozmowie zabiera jej marzenia i nadzieje. Po czym odkłada słuchawkę i wraca do
swojego życia. A dziewczyna siedzi dalej sama, patrzy w przestrzeń i jest jej
smutno…
Przyjaciele Bridget – tak, wiem, że to książka,
fabuła – w takiej sytuacji, po wyjaśnieniu jej, że z jej związku nic nie
będzie, zabierali ją na piwo czy inne różności. W każdym razie nie zostawiali
jej samej. A w takim momencie to jest najgorsze.
Nie piszę tego absolutnie z własnego
doświadczenia. Mam dobrych ludzi wokół siebie, tylko każdy ma własne życie. Bardzo
dobrze, ja też się z tego cieszę. I niektórym nawet zazdroszczę. Jestem wdzięczna
za ten czas, który znajdują dla mnie, i wiem, że czasem nadużywam ich cierpliwości
i tego bezcennego przecież czasu. Ale w takim razie trudno chyba się dziwić, że
tym bardziej marzę o kimś, kto będzie obok mnie. Dla mnie. Czyli o swoim
facecie. I próbuję mieć w nim mężczyznę i przyjaciela, i taki ktoś naprawdę
może czuć się spłoszony moimi oczekiwaniami, których wprawdzie nie werbalizuję,
ale na pewno są odczuwalne. Więc facet znika. A ja dzwonię do przyjaciół i
słyszę, że za szybko i za mocno się angażuję… I koło się zamknęło.
Wiosną, latem zawsze jest łatwiej
wszystko przetrwać. I dobre, i złe. Więcej światła, cieplej, człowiek w
naturalny sposób ma więcej nadziei. Więc wychodzi i uśmiecha się do ludzi, bo
czemu nie. Mam wreszcie swój rower, na pewno dzięki niemu i przyjemniej będę spędzać
nadmiar wolnego czasu (niestety), i figurę poprawię – co jest nie bez
znaczenia. ;)
A na koniec, tak trochę od czapy, choć
pewnie dla „wtajemniczonych” ;) będzie to zrozumiałe, podzielę się z Wami moją
osobistą Ameryką, którą znienacka odkryłam. Wiecie, dlaczego ludzie nie
potrafią się ze sobą dogadać? – Bo nie chcą. To takie proste, że aż nie chce mi
się w to wierzyć, że myślałam kiedyś inaczej. ;)
Same trafne spostrzeżenia.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się idea przyjaciół zawsze dostępnych i wspierających. Nie wiem, czy dzisiaj jest to możliwe. Za rzadko się ludzie spotykają przez namiastkę zawsze bycia w kontakcie (telefon, net i inne środki zastępcze).
Zjadło mi posta :( Z punktu widzenia tej potencjalnej przyjaciółki po drugiej stronie słuchawki, osoby która ma dziecko, męża, koty, pracę i cały bagaż jaki się z tym wiąże - to nie ze złej woli na prawdę, po prostu nie da się wtedy spontanicznie reagować. Inne są relacje jeśli obie osoby są wolne, inne jeśli przynajmniej jedna z nich jest bardziej obciążona.
OdpowiedzUsuńAbsolutnie nie pomawiam nikogo o złą wolę. Bardziej chodzi mi o to, że trudno zostać samemu po - nawet konstruktywnej - krytyce. ;) I zgadzam się, że relacje zależą od tego, na ile sytuacja życiowa obu stron jest podobna, a na ile nie. Inna sprawa jednak, że - moim zdaniem - empatia nie zależy zazwyczaj od tego, ile mamy czasu. ;)
Usuń