Pewnego dnia Gąska uświadomiła
sobie, że czas na nową strategię w życiu. Nie ma co wierzyć w miłość, idealny
związek i takie tam romantyczne dyrdymały. Życie nie pieści, więc pieśćmy się
sami, pomyślała. Przede wszystkim postanowiła skończyć z sentymentami i pokazać
całemu światu, jaką jest twardą i zimną babą. Nic jej nie rusza, niczego i
nikogo nie potrzebuje, i świetnie sobie radzi sama. Bardzo jej się spodobał ten
zamiar, drobny problem polegał jedynie na tym, że nie bardzo było komu
pokazywać… Jakieś doświadczenie życiowe jednak Gąska już miała, wzięła więc
sprawy w swoje ręce. Spokojnie przemyślała strategię i niezwłocznie ją
zrealizowała. Działania określiła mianem „Akcja Jajo”.
„Akcja Jajo” polegała na danie w tym samym czasie dwóch ogłoszeń różnej
treści. W jednym z nich przedstawiła się jako kobieta po trzydziestce, zadbana,
wrażliwa, ale samotna i spragniona czułości kogoś podobnie samotnego i
wrażliwego. W drugim opisała się dużo konkretniej: „Mam trzydzieści lat, duże
mieszkanie, ale co z tego, skoro mieszkam w nim sama, i kiedy wracam po pracy,
nie mam nawet komu ugotować obiadu, a umiem i chętnie to robię. Chciałabym
kogoś poznać…”. W żadnym z tych ogłoszeń nie pojawiło się jej zdjęcie. Warto jeszcze
dodać, że nie była to specjalistyczna strona randkowa, lecz taka, gdzie dawano
ogłoszenia typu: sprzedam, kupię, wynajmę, zatrudnię, poznam. Znalazła ją
właśnie podczas szukania ofert mieszkaniowych. Dała więc te ogłoszenia, podała
dwa różne adresy mailowe… i zabawa ruszyła.
Nie ma co zawracać sobie głowy
odpowiedziami na wersję pierwszą. Chociaż nie, trafiło się jedno ciekawe
wśród skąpej ilości maili – równie ogólnych i enigmatycznych co jej ogłoszenie.
To jedno zdecydowanie przykuwało uwagę. Otóż do samotnej, wrażliwej i spragnionej
czułości napisał pan, szukający partnerki do… bdsm. „Jeśli chcesz przełamać
rutynę dnia codziennego…” – tak zaczynała się propozycja. Potem było trochę
konkretów, jak pan sobie wyobraża przełamywanie rutyny („Pójdziemy do teatru,
ty w kajdankach i z kluczykiem w ustach…”), a na koniec dopisał, że jest gotów
być w razie potrzeby sponsorem. Dodał też, że cieszyłby się, gdyby osoba, która
na to odpowie, okazała się inteligentna („chyba inaczej”, pomyślała od razu
Gąska), bo to kręci go jeszcze bardziej. Gąska uważnie przeczytała maila,
potem, gdy już wyszukała w Google, czym jest bdsm (przypominam: to była
Gąska!), przeczytała ponownie, żeby upewnić się, iż taka oferta w jej życiu się
pojawiła. Pół sekundy nawet rozważała tę propozycję, ale doszła do wniosku, że
jakkolwiek chciała coś zmienić w swoim życiu, to na takie przełamanie rutyny
nie jest jednak gotowa… Nie odpisała.
Taki zresztą był plan. Gąska po
prostu była ciekawa, kto i co będzie odpisywał na jej ogłoszenie. Nie miała
zamiaru odpowiadać sama, nie chciała przede wszystkim się ujawnić. Odpowiedzi do
„mającej mieszkanie” spływały lawinowo. Pierwsza biła na głowę resztę, pan
bowiem był zwięzły: „Jesteś piękną kobietą… napisz do mnie”. Przypominam:
Gąska nie dała zdjęcia… Potem przyszło sporo maili od dwudziestoparolatków,
którzy właśnie planowali przeprowadzić się do Warszawy i szukali bratniej duszy
w stolicy, paru napisało, że chętnie będą jeść to, co ona ugotuje (jeden
zaofiarował się pozmywać!), jeden napisał, że on z kolei nie ma mieszkania,
więc chętnie ją pozna. Przynajmniej szczery, pomyślała z uznaniem Gąska. Zasadniczo
tego się spodziewała, takich reakcji, takich odpowiedzi. Jeden znów ją
zaskoczył, bo napisał, by ostrzec, że w ogłoszeniu podaje zbyt dużo
informacji o swoim statusie materialnym, a to może przyciągnąć różnych
oszustów. Było to miłe z jego strony... ale też nie odpisała.
Nie odpisała też Teodorowi, który
przedstawił się jako sześćdziesięcioparolatek (ale jeszcze żwawy), z własnym mieszkaniem,
niezależny, pracujący w wolnym zawodzie. Sumitował się, że odważa się pisać do
młodej i pięknej kobiety, ale co mu tam, spróbuje. No, Gąska przez moment
pomyślała o mieszkaniu Teodora (nie ma co ukrywać, że Gąska bardzo starała się
myśleć chłodno i praktycznie…) i zawahała się, czy by nie odpisać. Niestety (a
może: na szczęście?) Teodor dołączył swoje zdjęcie. Gdy Gąska ujrzała cieniutką
szyjkę, zrozumiała, że nie da rady. Poza tym mógł tak samo mieć mieszkanie, jak
ona. ;) Pewna była tylko Teodorza szyjka,
a przed samą sobą Gąska musiała powiedzieć prawdę: nie dałaby rady jej
oglądać na żywo. Zostawiła więc Teodora bez odpowiedzi.
Za to w końcu odpisała Jackowi. Ten miał
czterdziestkę, stan cywilny wolny, a mail był jakiś taki konkretny i
nieprzegadany, że jej się spodobał. Również twierdził, że ma mieszkanie (jak
się później okazało, miał, ale wynajęte). Gąska dała swój numer, Jacek
zadzwonił i nieoczekiwanie dla siebie samej Gąska zgodziła się na randkę. Być może
przekonało ją, że chłopak miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu. A być może chciała
dać się przekonać… Tak czy owak, umówili się.
Nie wszystko poszło jak z płatka,
nie u Gąski. Przede wszystkim data spotkania wyszła bardzo niefortunnie. Gąska bowiem,
cały czas pracując nad zmianą siebie, nie chciała wyznaczać daty spotkania tak,
by czekać na nie od rana, na przykład w weekend. Umówiła się zatem w
poniedziałek, nie tylko po pracy, ale jeszcze po dentyście. Odpowiednio blisko,
w odpowiednim przedziale czasowym, by zdążyć się przebrać i ewentualnie coś
zjeść samej. Naturalnie nie przewidziała, że ten konkretny ząb będzie wymagał
więcej czasu, a znieczulenie w górnej szczęce odczuwa się inaczej niż w dolnej…
I nagle okazało się, że do spotkania pięć minut, a ona ledwo zeszła z fotela,
szczęka jest odrętwiała, a żołądek tymczasem domaga się jedzenia! No nic. Dzielna
Gąska postanowiła pójść mimo wszystko, przynajmniej wyglądała dobrze. Najwyżej krócej
posiedzę, zresztą pewnie będzie kiepsko, nie ma co przeżywać, tłumaczyła sobie.
Poszła.
Chłopak, który na nią czekał,
przerósł jej wyobrażenia wręcz dosłownie. Był wielki. To dobrze, uznała Gąska,
przynajmniej na razie tyle. Usiedli, zamówili (ona, biedulka, tylko wodę) i
zapadła cisza. Ona nie mogła mówić, bo po prostu była zdrętwiała, on chyba
czekał na jej inicjatywę. Więc coś zagaiła, ale jego to nie zainteresowało, zaczął
więc opowiadać o sobie. O interesach, jakie prowadzi, kobietach, które znał,
dzieci, które wychowywał (nie swoje, swoich partnerek), o Wołodii z Ukrainy,
który wszystko może… Jej wreszcie puściło znieczulenie, więc próbowała się wtrącić
z pytaniami o rzeczy ją bardziej interesujące lub też, by uprzejmie skomentować
jego historie, ale Jackowi nie było to potrzebne. No to nie. Wreszcie nadszedł
czas, by się podnieść i zdecydować, co dalej. Gąska była w rozterce. Sama nie
wiedziała, czy jest zadowolona ze spotkania, czy nie. Czy umawiać się dalej,
czy też machnąć ręką i wrócić do trwania w samotności. Pomyślała zatem, że może
zaproponuje spacer, może jeszcze kolejne pół godziny coś wyjaśni.
Wyjaśniło. Jacek na spacer przystał,
więc, jako że byli w jej okolicy, zaprowadziła go w nieco oddalone od głównej
ulicy miejsce. Był wczesny zmierzch, alejki obsadzone drzewami dawały fajny
klimat, jednocześnie chodziło jeszcze sporo ludzi, więc Gąska nie czuła
strachu. Zresztą, przed czym? Jacek mówił i mówił. Chciała trochę zmienić
temat, bo wprawdzie postać Wołodii była na swój sposób fascynująca, ale ona
chciała być tematem numer jeden. Niestety. ;) Dała za wygraną, nie próbowała
już nic mówić, po prostu szła i słuchała, głównie swojego żołądka, który
krzyczał: „Daj mi wreszcie jeść!”. Wykonała manewr zawracający i Jacek chyba
wreszcie się zorientował, że czas się kończy, bo zwolnił, wziął Gąskę za rękę,
pociągnął pod drzewko i zapytał ściszonym głosem, nachylając się do niej: „Dasz
dziubaska?”. Tak ją to zaskoczyło, że aby nie parsknąć śmiechem, powiedziała
coś w rodzaju: „Ojej, wstydzę się” i pobiegła przed siebie. Poszedł za nią, już
milczący, chyba zaskoczony tym, jak działa na kobiety. A może urażony, że tego
dziubaska nie dała? Nie wie. Odprowadził pod blok, uścisnął dłoń i poszedł.
Gąska szła do mieszkania zmęczona
jakby przerzuciła własnoręcznie tonę węgla. A jednocześnie lekka i spokojna, bo
zrozumiała, że jednak nie. Nie chce Jacka, nie chce dziubasków, a na szczęście
to on nic nie zaproponował, więc w zasadzie nie musi podejmować decyzji. Jak to
dobrze, cieszyła się Gąska. Zjadła kolację i poszła spać.
Następnego dnia w pracy zdziwiła
się, że dostała od niego sms-a. Takiego tam, cześć, co słychać, miłego dnia,
pa. Pomyślała z uznaniem o Jacku, że się stara, by nie było jej przykro i nie
czuła się odrzucona. Parę takich sms-ów i będzie koniec, pomyślała, fajnie. I jak
elegancko. Odpisała mu więc podobnie, równie zdawkowo i ogólnie. Zapomniała o
tym do następnego dnia. Akurat w pracy było urwanie głowy, więc kiedy znalazła
chwilę, by spojrzeć na telefon, zobaczyła, że dostała dwa sms-y. Oba od Jacka,
sprzed kilku godzin. Pierwszy był podobny do tego z poprzedniego dnia. Cześć,
co słychać, jak się czujesz itepe. Drugi, po jakiejś pół godzinie, był już w
przykrym tonie: że nie to nie, on nie będzie za nią latał, i do widzenia. Tak się
spłoszyła i poczuła winna, że natychmiast odpisała: „Jacku, ale o co chodzi, nie
miałam czasu spojrzeć na telefon, pracuję”. Odpowiedź przyszła szybko: „W ogóle
się nie starasz, ja pracuję nad tym, by budować nasz związek, a ty nie. No to
nie, nie będę tracił czasu, baj”. Baj…
To nie koniec Akcji Jajo. Ciąg dalszy nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz