– Powinnaś zrobić prawko. To wstyd, żeby baba w twoim wieku nie
miała prawa jazdy, mówił Miś. Więc się zapisała, choć bała się bardzo. Że
okaże się, że nie jest w stanie się tego nauczyć. Ale Miś chciał – chciał
czegoś od niej! – więc poszła. Pierwszy dzień teorii wspomina jak baśniowy sen.
Zajęcia teoretyczne rozplanowano na dwie soboty, po osiem godzin. Siedziała w
szkolnej ławce, starała się wszystkiego uważnie słuchać, ale i tak w głowie
brzęczała myśl: Po kursie jadę do Misia, czeka na mnie! Uśmiechała się więc
radośnie w czasie przerw do wszystkich, trzepała rzęsami, nawet zainteresował
się nią Tomek z mazurskiej wsi. Wysoki, śniady… ;) A Miś przysyłał sms-ki, na
które nie odpisywała od razu – jak wzorowa uczennica skupiona na tym, co mówił
instruktor. I wreszcie koniec, poleciała do Misia. Dosłownie to jechała
tramwajem, niechcący chyba najbardziej okrężną trasą, jaka była (gapa!), ale
serce leciało. Czekał uśmiechnięty, przytulił, ucałował, zagonił do wanny, by
zmyła z siebie zmęczenie dnia. Do tej wanny przyniósł kieliszek wina... Pytał z
ogromnym zainteresowaniem o jej wrażenia. Znał kobiety, wiedział, że chcą mówić
o swoich uczuciach. Ona jednak myślała, że zna ją, że rozumie jej potrzeby…
Opowiedziała o wszystkim, co zapamiętała z całego dnia, szczęśliwa, ufna.
Opowiedziała też o tym mazurskim koledze. Miś, kochany, uśmiechnięty i czuły,
kiedy usłyszał, że Tomek zaproponował jej spotkanie po kursie, a ona odmówiła
(bo przecież jechała do Misia!), zganił ją za to. – Trzeba było się z nim
spotkać, chłopak na pewno czuje się samotny, mówiłaś, że jest w Warszawie sam.
To może zaprosimy go tu na wieczór? Rozpłakała się. Mówiła o tym przecież
tylko po to, by podkreślić, jak nie obchodzą jej inni… Miś oczywiście się
zirytował. Teraz doceniłaby tę irytację, bo znaczyła ona, że dostrzega ją –
nawet negatywnie – wtedy jednak wciąż wierzyła, że znaczą dla siebie tyle samo.
A on chce, by spotykała się z kimś innym? Magiczny nastrój się skończył, choć
niby wszystko później było w porządku. Niby...
Kolejne lekcje kursu też przeżywała razem z nim. Każdą jazdę dokładnie
mu relacjonowała, a ponieważ kończyły się w pobliżu jego domu, to najczęściej
były to sprawozdania osobiste. Cieszyła się, bo kurs zaczął jej się bardzo
podobać, a dodatkowo miała kolejne tematy do rozmów z Misiem. On słuchał tego
cierpliwie, choć momentami z wyraźnym wysiłkiem. Wyraźnym, ale nie dla niej…
Pewnego razu pomyliła się w terminie jazdy, a właściwie to instruktor źle
zapisał datę w kalendarzu. Znalazł na szczęście czas jeszcze tego samego dnia,
ale dwie godziny później. Musiała więc poczekać. Pomyślała, że najlepiej będzie
pojechać do Misia. Wiedziała, że ma wolny dzień. Na szczęście Gąsce przyszło do
głowy zadzwonić i jednak uprzedzić. Dobrze zrobiła. Misia nie było. Obudziły
się uśpione potworki w głowie. Przecież miał siedzieć w domu i pracować, a
skoro nie odbiera… Wiedziała już przecież, co to znaczy. Randka? Na pewno.
Czuła już nosem jakąś kolejną inną: lepszą, mądrzejszą, bogatszą, mniej
wymagającą – w każdym razie inną. Oczywiście rozmawiali o tym później,
oczywiście usłyszała, że on ma prawo do własnego życia, a ona ma przestać się
czepiać i go kontrolować. Nie umiała, choć naprawdę chciała spełnić wszystkie
jego oczekiwania. Ale przecież nie o to chodziło…
Potem były egzaminy, na które jeździli razem. Zdawała trzy razy. Po
pierwszych dwóch nieudanych podejściach zabrał ją do kawiarenki, na pyszne
lody, szarlotkę z bitą śmietaną. Pocieszał, upewniał, że w nią wierzy… Kiedy wreszcie
zdała, nie starczyło już na to czasu. Było późno. Oczywiście nie było to ważne,
nawet dla niej, taka była przecież szczęśliwa. Zdała, spełniła jego
oczekiwania! I dopiero, kiedy szli do autobusu, spojrzała na niego – był taki
nieobecny – i tknięta impulsem zapytała, czy teraz, kiedy już zdała, on ją
rzuci. – Skąd Ci to przyszło do głowy, zapytał. – Bo przecież wiem,
że czułeś się odpowiedzialny za mój egzamin, że chciałeś, abym czuła się
„zaopiekowana” przez Ciebie w tym czasie. A teraz zdałam, więc już nie masz
żadnego obowiązku dalej się starać. – Kochanie, co ty mówisz,
odpowiedział. Kiedy wreszcie dotarła do domu, niemal natychmiast dostała smsa: „Kochanie,
idę na imprezkę, nie gniewaj się na Misia, że wychodzi i że nie pogadamy na gg,
tak jak się umawialiśmy, dobrze?”. Odpisała: „Baw się dobrze, Misiu”. Choć
wszystko w niej krzyczało z rozpaczy, że znowu idzie bez niej. Znała go
przecież, znała te wyjścia. Ale nie chciała o tym myśleć. Był przecież dla niej
taki dobry przez cały ten czas, tyle dla niej zrobił, naprawdę chciała w to
wierzyć…
Dwa tygodnie później wykrzyczał jej, że ma jej dosyć, że nienawidzi, że
tylko czekał, aż zda egzamin, żeby ją rzucić. – Przecież pytałam o to po
egzaminie? – Tak, odparł, ale wtedy nie chciałem mówić, żeby nie
psuć Ci tego dnia.
Rzucił ją jeszcze trzy razy. Za ostatnim, po decydującej rozmowie,
odwiozła go do domu. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz