Opowiadanie Magdaleny Białek
Ojciec Legrave był odważnym mężczyzną. Zresztą, będąc
kapitanem Cesarskiej Inkwizycji, nie mógł być tchórzem, a jednak – jak ze
zgrozą stwierdził – trzęsły mu się kolana, a po kręgosłupie przebiegał co
chwilę zimny dreszcz. Ostatni raz czuł się tak mały i bezbronny, gdy rozbił
dzbanek z mlekiem w wieku czterech lat. Całe jego późniejsze życie było pasmem
mężnych wyczynów: spychaniem dzieciaków ze szkolnej ławki, zabieraniem głosu w
imieniu kolegów karanych za niecne uczynki, skakaniem do wody z wysokich klifów,
wykłócaniem się z najsurowszym z nauczycieli fechtunku, wyśmiewaniem mrożących
krew w żyłach zaklęć Czarnej Księgi, paleniem najbardziej zajadłych wiedźm,
ściganiem wilkołaków podczas pełni księżyca i wreszcie oświadczeniem się
kobiecie. Podczas żadnej z tych szokująco odważnych decyzji nawet nie zadrżała
mu powieka. Teraz jednak czuł, że śmiertelne niebezpieczeństwo obserwuje go z
ukrycia i tylko czyha na wydarcie mu duszy. Obraz straszliwie zmasakrowanych
zwłok wciąż tkwił mu przed oczami...
– … to był
okropny widok, dobrze, że tego nie oglądałeś, Sette – opowiadał z przejęciem Harvey. – On był dosłownie rozszarpany. Pomimo czerwonego
kostiumu widać było krew... wszędzie krew.
– Teraz
nasze miasto jest bezbronne... –
westchnął z żalem Sette. Legrave współczuł młodemu inkwizytorowi – Sette od
dziecka podziwiał zamordowanego bohatera. Był on jego autorytetem, powodem, dla
którego wstąpił do Inkwizycji i zaczął zwalczać zło. Sette też chciał być
herosem, choć wiedział, że nigdy nie będzie tak popularny jak jego idol – nie
miał pieniędzy ani pomysłu na uszycie sobie szałowego kostiumu. Poza tym, nawet
w przebraniu każdy rozpoznałby Sette'a – nikt inny nie biegał w tak śmieszny
sposób. Tak więc podwójne życie nie wchodziłoby w grę.
– Jest
jeszcze jeden bohater –
powiedział Legrave, klepiąc podwładnego po ramieniu. – Panowie, skupcie się teraz na śledztwie. Ten
morderca, ten straszliwy psychol mieszka tutaj, na tej ulicy.
W tym momencie (jak można się było tego spodziewać) powiał
zimny wiatr i załopotał szkarłatnymi pelerynami inkwizytorów. U wylotu ulicy,
tam, gdzie krzyżowała się ona z cienistą aleją, przetoczył się fikołekrzaczek*, pogłębiając uczucie melancholii i
grozy.
– Ale
przesłuchaliśmy już wszystkich mieszkańców. Nikt nie wydawał się szczególnie podejrzany.
Nikt nic nie widział. Nikt nic nie słyszał. Nikt nie wracał do domu nad ranem i
nikt nie widział, jak te zwłoki znalazły się na ulicy. Chyba do niczego nie
dojdziemy –
pesymizował Harvey. – Wracajmy,
szefie. Zimno się robi. I zbliża się pora obiadu.
– Został
nam jeszcze ostatni dom w tej okolicy. I czuję swoim szóstym zmysłem, że to tam
znajdziemy najgorszą z możliwych patologii. Psychozę skrywaną w głębi
świadomości. Potwora, zwyrodnialca, mordercę, który czai się właśnie za tymi
ostatnimi drzwiami, który obserwuje nas, śmieje się obłąkańczo i który zostanie
nowym antagonistą Marvela. –
Legrave poprawił pelerynę, gdy wskutek wiatru przestała romantycznie spływać po
ramieniu. – Czas
zmierzyć się z nim. Pukamy.
Przez chwilę stali w ciszy, wpatrując się w drzwi
niewielkiego domku otoczonego krzewami dzikiej róży.
– Pukamy – powtórzył Legrave bardziej
stanowczo.
Harvey nagle pojął, że to było polecenie, a nie informacja.
Wszedł po pomalowanych na biało schodkach i niepewnie podniósł dłoń zaciśniętą
w pięść.
– Bądź
dzielny. Może znajdziesz się w komiksie! –
zagrzewał go Sette.
Inkwizytor opuścił dłoń i zapukał. W tym momencie pokłady
jego męstwa wyczerpały się i mężczyzna wrócił do swoich towarzyszy czekających
na dole.
Czekali dwie minuty i podczas tych stu dwudziestu sekund
wyobrazili sobie dwanaście różnych scenariuszy swojej śmierci.
Nagle drzwi zaczęły otwierać się z upiornym skrzypieniem. W
progu ukazała się młoda kobieta o miłej powierzchowności i uśmiechnęła się do
nich pytająco.
– Dzień
dobry, my do psychola... – zaczął
Sette, ale nagłe uderzenie w żebra zatrzymało potok słów szykujących się do
wyskoku z jego gardła.
– Cesarska
Inkwizycja, kapitan Legrave, młodsi inkwizytorzy Harvey i Sette. Chcielibyśmy z
panią porozmawiać – rzekł
Legrave wzbudzającym respekt tonem.
– Cesarska
Inkwizycja? – zdumiała się kobieta i zamilkła, jakby przez chwilę się wahała. – Ależ... proszę, proszę wejść
– dodała, zapraszając ich
gestem do środka.
Harvey i Sette przez sekundę rywalizowali o przywilej
zamykania pochodu. Wola tego pierwszego zwyciężyła.
Wkroczyli w słabo oświetlony przedsionek, a stamtąd do
jeszcze słabiej oświetlonego korytarza. Legrave szedł na przedzie, tuż za nim
podążała gospodyni.
– Tylko
proszę mi wybaczyć... – zaczęła, ale w tym samym momencie Legrave krzyknął ze
zgrozy.
Podłoga korytarza zalana była krwią. Ciemnoczerwone smugi
rozbryzgane były na ścianach, pojedyncze krople zdobiły meble. W czerwonej,
lepkiej cieczy tkwiły kawałki szkła i dziwne, obłe... narządy?! GAŁKI OCZNE?!
Legrave zrobił szybki zwrot i sięgnął do długiego sztyletu
ukrytego w wewnętrznej kieszeni peleryny. Spojrzał w oczy kobiety i napotkał
przepraszający uśmiech.
– To spadło
przed kwadransem, nie zdążyłam wszystkiego posprzątać. Robiłam konfitury,
poukładałam słoiki na szafce, Fruzia skakała po półkach... No i stało się.
Wszystko do wyrzucenia. Godziny spędzone w kuchni – na marne, a winowajczyni
uciekła do ogrodu. Proszę spróbować jakoś to przeskoczyć. Dlaczego pan tak na
mnie patrzy? – zapytała
Legrave’a. Ten odwrócił wzrok zmieszany i zrobił duży krok nad krwawymi
konfiturami.
Dotarli do przytulnego salonu, gdzie gospodyni kazała im czuć
się jak u siebie, usiąść na kanapie i zastanowić się, czy wolą filiżankę kawy,
czy herbaty.
– Nie, dziękujemy. Nie chcemy zająć pani zbyt wiele czasu. –
Legrave wyciągnął ze skórzanej torby pergamin, pióro i podróżny kałamarz. –
Proszę podać nazwisko, datę urodzenia i złożyć podpis pod oświadczeniem, że
powie pani to, co pani powie, a my usłyszymy to, co usłyszymy.
– Czyli co? – zapytała kobieta, bo pierwszy raz miała
styczność z niedorzecznymi formalnościami Cesarskiej Inkwizycji.
– Prawdę – odparł wymijająco Legrave.
Gospodyni podpisała się jako Safida Kaevame.
– Pani Safido – rozpoczął poufale Legrave. – Czy słyszała
pani o tragedii, która wydarzyła się wczoraj na tej ulicy?
– Tak, co nieco.
– Gdzie pani była wczoraj wieczorem?
– W domu.
– Nie wychodziła pani nigdzie?
– Nie. Ale to nie ma znaczenia, bo nikt nie może tego
potwierdzić.
Legrave pokiwał z uznaniem głową.
– Widzę, że wie pani, do czego zmierzam.
– Owszem. Bardzo chcecie oskarżyć mnie o morderstwo, bo
jestem kobietą mieszkającą z dwoma kotami w małym domku na uboczu, a wy
jesteście Inkwizycją.
– Nie, to nie jest do końca tak, że wierzymy w stereotypy... –
zaczął Legrave, lecz w tym momencie rozległ się głuchy łoskot dochodzący jakby
z podziemi.
– To tylko koty – wyjaśniła szybko Safida.
Ale spojrzenie Legrave’a przestało być urzędnicze. Schował
przybory do pisania i podniósł się.
– Proszę pokazać nam piwnicę – oświadczył.
– Ale to tylko koty! – zawołała gospodyni. – Nigdy pan nie
miał kotów? Przecież wiadomo, że jak wskoczą do piwnicy, to zaczynają łowić
mieszkające tam gryzonie i przy okazji demolują wszystko, co się tam
przechowuje. Naprawdę, nie ma potrzeby schodzić do piwnicy. Tam jest ciemno,
brudno, zimno i nieprzyjemnie.
– Idealne miejsce dla praktykowania czarnej magii. –
oświadczył chłodno Legrave. Minął wciąż siedzącą Safidę i udał się na korytarz.
Kobieta natychmiast wstała i podbiegła za nim. Sette stanął w progu salonu, a
Harvey zastawił sobą frontowe wyjście, by nikt ani nic nie mogło uciec
niepostrzeżenie.
– No dobrze, jeśli pan się tak upiera... – westchnęła Safida
i przekręciła klucz w niskich drzwiach znajdujących się w głębi korytarza.
Otworzyła je lekko i natychmiast ze środka buchnęła ciemność i wilgotny chłód.
– Pani przodem – powiedział Legrave, wyciągając dłoń w
zapraszającym geście.
– Oczywiście, że tak. Pan by się zgubił. – Piwnica miała
jedno, duże pomieszczenie, o czym Legrave jeszcze nie wiedział, więc nie
zrozumiał ironii.
Schodził powoli, uważnie obserwując wyłaniające się z
ciemności kontury. Co kilka kroków gospodyni zapalała lampy zawieszone u
sufitu, dotykając małych dźwigni umieszczonych w jej tylko wiadomych miejscach
w ścianie.
Wreszcie zeszli z ostatniego schodka i Legrave mógł zobaczyć
rzędy półek, stare fotele, słoiki z konfiturami, zardzewiały rower, pudło z
kasetami VHS i worki ze znoszonymi ubraniami.
– Oto moje laboratorium zbrodni – obwieściła Safida. Tę
ironię inkwizytor był już w stanie wyczuć. – Jak pan widzi, same graty. Możemy
już wracać na górę.
Istotnie, Legrave nie widział tu nic fascynującego. A jednak,
jak uporczywie krzyczał jego szósty zmysł, w tej piwnicy było coś, co wymagało
zbadania. Coś absolutnie wstrząsającego, klucz do zagadki...
Nagle pod jednym z foteli błysnęły ogromne złote oczy. Trwały
tak chwilę w ciemności, po czym zaczęły zmieniać rozmiar, gdy ich właściciel
powoli wyszedł z ukrycia.
Słabe światło jednej z lamp wiszących u sufitu niewyraźnie
oświetliło kształt zwierzęcia, jednak litościwie ukazało tylko tyle, by
inkwizytor zachłysnął się powietrzem, równocześnie nie wpadając w śmiertelną
grozę i obłąkańczy zachwyt.
Zwierzę przypominało kota, jednak cała kocia gracja zdawała
się być pomnożona w nim przez dziewięć. Uszy skierowane były na Legrave’a i
uważnie łowiły rytm jego tętnic. Nastroszone, długie wąsy i wibrysy otaczały
pyszczek jak pióra weneckiej maski. Łapy miękko stąpały po podłożu, jakby
poruszał się w jakimś obcym wymiarze, tylko przypadkowo stykającym się z
rzeczywistością. Elegancki łuk grzbietu musiałby być dziełem antycznego
rzeźbiarza, gdyby zamiast falującego, ciemnego futra pokrywała je zimna skorupa
marmuru. Ale w tym zwierzęciu nie było nic twardego ani zimnego – nawet oczy
promieniowały dziwnym ciepłem, jak słońca nieznanych ludziom galaktyk. I byłby
naprawdę, naprawdę piękny i poetycki, gdyby nie to, że był wielkości mastifa i
budził w inkwizytorze dziki, pierwotny strach.
– Szkoda, że pani nie wspomniała, że hoduje pani kotołaka –
powiedział Legrave, siląc się na spokój.
Safida westchnęła i podeszła do zwierzęcia, łagodnie
zaganiając je z powrotem pod fotel.
– Kociu, naprawdę, mogłeś tam siedzieć. Przestraszyłeś pana
inkwizytora.
Kocio spojrzał na właścicielkę z urażoną godnością i powoli
poszedł we wskazanym kierunku. Zanurzył połowę ciała pod fotel, po czym wrócił
do Safidy i wypluł coś pod jej stopy.
Kobieta zesztywniała.
– Kociu, pobawimy się później, zabierz to... – wyszeptała
nerwowo, ale Legrave zebrał wszystkie pokłady heroicznej odwagi i podniósł
wyplute przez kotołaka „coś”. Podbiegł do lampy i dokładnie obejrzał trzymaną w
ręku kocią zdobycz: kawałek czerwonego, przetykanego wzorem pajęczej sieci
kostiumu.
Nastała cisza. Legrave pokiwał głową. Safida spuściła wzrok i
zaproponowała inkwizytorowi, by udali się na górę.
Gdy wyszli na korytarz, gospodyni zostawiła drzwi do piwnicy
otwarte. Sette i Harvey spojrzeli na Legrave’a, następnie na przedmiot w jego
dłoni. Sette odwrócił głowę, starając się ukryć emocje.
– To straszliwe nieporozumienie... – wyznała Safida,
opierając się z westchnieniem o ścianę. – Panie inkwizytorze... To wszystko
przez moją nieostrożność i przez posłuszeństwo tego kotołaka. Zaraz wszystko
panom opowiem.
Legrave patrzył na nią potępiającym wzrokiem, ale słuchał
dalej.
– Bo widzi pan, nikt nie lubi pająków. Ja ich wręcz nie
znoszę! – zawołała Safida. – Pewnego razu siedziałam w salonie i czytałam, a tu
nagle przez sam środek pokoju przebiegł taki wielki, włochaty...
– Fuj! – wstrząsnął się Harvey, ale Legrave posłał mu karcące
spojrzenie.
– Kocio leżał obok mnie. Gdy zobaczył pająka, zeskoczył z
kanapy i podbiegł do niego. Coś się ruszało, więc było to idealnym obiektem
zainteresowania dla znudzonego jesienią kotołaka. Oczywiście poradził sobie z
tym paskudztwem bez problemu. Byłam mu taka wdzięczna! Ileż się go nagłaskałam,
jakie przysmaki dostał tego dnia! Mówiłam mu: „Kociu, jesteś najcudowniejszym
stworzeniem na świecie, zabiłeś dla mnie pająka, uwielbiam cię!”. Wiedzą
panowie, Kocio nie jest wcale przylepą, to taki typ faceta jak wy, udaje
poważnego kocura. Ale wtedy widać było, jak bardzo się cieszy z mojej aprobaty.
Więc następnego dnia przyniósł mi w pysku tarantulę. Nie mam
pojęcia, skąd to coś wziął, mam tylko nadzieję, że nie z mojej piwnicy. Pająk
był równie duży, jak wstrętny. Naturalnie, nie byłam szczęśliwa, że przyniósł
to obrzydliwe truchło do domu – ale, aby utwierdzić go w dobrych nawykach,
chwaliłam go jeszcze serdeczniej.
Przez tydzień nic się nie działo. W sobotę odnalazłam pod
schodami coś... Nie mam słów, żeby opisać to wstrętne, parszywe pajęczysko
wielkości yorkshire terriera. Tego dnia Kocio otrzymał własną doniczkę z
kocimiętką.
A wczoraj w nocy... No cóż, przywlókł kolejnego pająka. Był
za duży, żeby go wnieść, podobnie jak poprzedni, więc też zostawił go pod
schodami, przed domem. Gdy to zobaczyłam... No tak, to też był pająk. Ale
panowie, przecież nigdy bym nie przewidziała, że to wszystko doprowadzi do
morderstwa! Kocio był taki szczęśliwy, że udało mu się wyeliminować kolejnego
insekta... Niech pan tak na mnie nie patrzy, dla Kocia to był właśnie insekt.
Kto mu kazał malować pająka na klacie?!
Wiedziałam, że do tego dojdzie, że panowie tu przyjdą i będą
chcieli znaleźć sprawcę. Zawlokłam więc ciało na drugi koniec ulicy, tam gdzie
nad ranem je znaleziono. Ślady krwi? Przysypałam. Przysypywałam te cholerne
ślady przez dwie godziny, dobrze, że nikt tego nie widział ani nie słyszał,
sąsiedzi spali jak susły. Chciałam uchronić Kocia, bo przecież on nie wiedział,
że robi źle! Ja też nie jestem zbrodniarzem tylko dlatego, że chciałam chronić
swojego kotołaka, prawda?! – zakończyła ze łzami w oczach.
– To doprawdy trudna sprawa... – przyznał Legrave.
– Dobrze, że są w tym mieście jeszcze inni, którzy wymierzają
sprawiedliwość – syknął z wściekłością i żalem Sette. – Pani kotołak zabija
protagonistę, wie pani, jak to wygląda?! Jak to będzie wyglądało w gazecie?!
Ludzie przeżyją prawdziwy szok!!!
– Tak, wiem, ale... – Safida chciała się wytłumaczyć, lecz w
tym momencie na zewnątrz domu rozległo się miauczenie. Z piwnicy wyszedł Kocio,
minął wstrząśniętych młodszych inkwizytorów i zaczął obwąchiwać drzwi frontowe.
Harvey chwilę obserwował kotołaka, odsunął się na bezpieczną
odległość i, wyciągając daleko ramię, otworzył drzwi.
Za progiem stał drugi kotołak, nieco mniejszy i budzący nieco
mniej grozy.
– Fruzia! – zawołała z przerażeniem Safida, gdy drugie
zwierzę otarło się policzkiem o Kocia, spojrzało z ukosa na Harveya i podbiegło
do niej, po czym wypuściło pod jej nogi kawałek czarnej szaty. – Och nie... Och
nie...
– … O co chodzi? – zapytał Legrave.
– Nie... nie... – kobieta złapała się za głowę, uzmysławiając
sobie beznadziejność sytuacji. – Ja...
– Co się stało?! – zawołał kapitan inkwizycji. – Co to jest?!
Niech pani wykrztusi to z siebie!!!
– Tydzień temu pochwaliłam Fruzię, gdy wygoniła z piwnicy...
nietoperza...
Gdy wypowiedziała ostatnie słowo, z ust Sette’a wyrwał się
pełen zgrozy jęk. Harvey wytrzeszczył oczy i osunął się na próg, ponosząc
klęskę w opanowaniu drżenia nóg.
– Pani Safido... – zaczął drżącym tonem Legrave. – Pierwszy
raz nie wiem, co powiedzieć...
– W naszym mieście nie ma już bohaterów... – wyszeptał Sette.
– Nie ma. Pani kotołaki unicestwiły jedyną siłę, która mogła wyrwać ten podły
padół ze szponów mroku. Co teraz?! Co z nami będzie?! Musimy pogrążyć się w
otchłani chaosu... Biada, biada... To miasto zginie...
Fruzia obwąchała pozostałości po konfiturach, po czym usiadła
obok nich i zaczęła lizać przednią łapę. Kocio nonszalanckim krokiem podszedł
do niej, usiadł naprzeciwko i począł metodycznie wylizywać jej futerko.
Po chwili korytarz wypełnił się spokojnym i radosnym
mruczeniem.
*Autorskie tłumaczenie
„tumbleweed”, które niestety nie ma polskiego odpowiednika – chodzi o krzaczki,
które przetaczają się po pustych ulicach
w westernach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz