Podobno niespełnione postanowienia
noworoczne są źródłem sporych frustracji. Niedotrzymanie złożonych sobie
obietnic obniża poczucie własnej wartości jeszcze bardziej, niż gdybyśmy po
prostu trwali w szkodliwych (czasem tylko naszym zdaniem) błędach i nawykach. Mimo
to co roku wiele osób o tej porze planuje wielkie zmiany – i wierzy, że tym
razem się uda. To dobrze, bo bez tej wiary tkwilibyśmy w miejscu bez żadnej
nadziei, a przecież dum spiro, spero
(dopóki żyję, mam nadzieję) – ale i odwrotnie. Nadzieja trzyma nas przy życiu.
Zdaniem pani psycholog, której słuchałam
dzisiaj w porannym programie telewizyjnym, zasadniczym
błędem naszych postanowień noworocznych jest ich zbytnia ogólność.
Przykładowo: zakładam, że w nowym roku schudnę. Jestem zadowolona, bo podjęłam
ważną decyzję. Tylko potem mijają kolejne miesiące, a ja… wciąż jestem taka
sama (albo, odpukać, większa). Wreszcie jest kolejny sylwester, ja przypominam sobie
swoje postanowienie (przy układaniu kolejnych) i jest mi podwójnie przykro. Zastanawiam
się, dlaczego się nie udało.
Ano dlatego, że samo postanowienie: schudnę,
nauczę się gotować, zmienię mieszkanie – to za mało. Ważne jest, by wiedzieć, jak się do tego zabrać. Zrobić plan realizacji postanowienia. Grafik. Przykładowo
– w styczniu rozkoszuję się myślą, że schudnę. Zastanawiam się, jaki program
ćwiczeń byłby dla mnie odpowiedni. Czy wytrwam w dyscyplinie domowych
treningów, czy jednak potrzebuję „bata”. Przykładowo pierwsze odpada, więc intensywnie
szukam dobrego klubu fitness, kompletuję odpowiedni na zajęcia strój i zapisuję
się od lutego na zajęcia. Ewentualnie konfrontuję ten zamiar z innymi
obowiązkami i koniecznościami (np. wyjazd służbowy, planowy zabieg), który może
wybić mnie z rytmu i grafiku. Załóżmy więc, że realny termin rozpoczęcia zajęć
to marzec. I tego się trzymam. Zapisuję się. I ćwiczę.
Ważne
jest też, by realnie ocenić swoje możliwości przy podejmowaniu
noworocznych postanowień. Jeśli chcę schudnąć, ale wiem, że mam słabą kondycję,
to zapisanie się na fitness – nawet w marcu, nawet postępując według powyższych
wytycznych – sześć razy w tygodniu po dwie godziny spowoduje, że padnę najdalej
po tygodniu. Poza zmarnowaną kasą będę miała wyrzuty sumienia, że nie dałam
rady. Tymczasem na początek ważne jest, by zacząć. Ćwiczyć nawet raz w
tygodniu, nawet bez osiągania spektakularnych efektów. Na pewno jednak korzyści
będą. Schudnę najwyżej kilogram w miesiącu, ale pójdę krok do przodu w realizacji mojego planu. Co z pewnością
stanie się dobrą motywacją, by iść dalej. Zarazem kondycja będzie przynajmniej ciut
lepsza, a więc wyda się to łatwiejsze. J
Ciekawie jest przyjrzeć się swoim
postanowieniom i zastanowić, na ile wypływają z poczucia, że wszyscy coś
postanawiają, to i ja muszę, a na ile jest to prawdziwa chęć zmiany. W tym
pierwszym przypadku powyższe rady nie mają racji bytu, bo zawsze znajdziemy
milion wymówek, by tego czegoś nie robić. A jeśli któryś rok z rzędu
postanawiamy to samo, a jednak nam nie wychodzi, to też warto się zastanowić,
na ile postanowienie jest szczere, a na ile wynika z zewnętrznej presji bądź
chęci dorównania otoczeniu. A może podrążyć w nim głębiej? Może okaże się, że to
nie nasza wina, bo nie zależy to tylko od nas? Jeśli postanowię, że od nowego
roku nie będę kłócić się z mężem/partnerem, a wciąż to robię – to może nie
dlatego, że jestem zołza, tylko coś jest między nami nie tak? I może po prostu,
nawet bez czekania do następnego roku, przyjrzeć się tym
relacjom i nad nimi, nie tylko sobą, popracować? A jeśli boimy się coś zmienić – jak to było z Zosią – to praca nad tym strachem powinna poprzedzać wszystkie inne
decyzje.
Powtórzę na koniec to, co moim zdaniem
jest niezbędne do skutecznej realizacji noworocznych postanowień:
Kiedy
już jesteśmy pewni, że chcemy coś
postanowić, pierwszym etapem jest określenie własnych potrzeb. Potem powinno nastąpić ich większe uszczegółowienie. Następnie zastanawiamy się, na ile nasze postanowienia są realne (zamiast:
„W tym roku na pewno wyjadę na Jamajkę i poznam tam gorącego tubylca, z którym
założę rodzinę” , planuję: „Odłożę co miesiąc na subkonto trochę pieniędzy
[ustaloną, realną kwotę], które przeznaczę na tydzień spa, lub będę odkładać je przez kilka lat, by wtedy
móc wybrać się na Jamajkę. Jeśli wystarczy mi pieniędzy na dobre kosmetyki i
będę systematycznie pielęgnować własną urodę, to może poznam tam tubylca… albo
już nie będę miała takiej potrzeby”). Wreszcie tworzymy skuteczny (zgodny z
naszymi przyzwyczajeniami i możliwościami) plan
realizacji postanowienia.
Najważniejsza (i najfajniejsza) w noworocznych
postanowieniach jest jednak ich dobrowolność. J I warto też pamiętać, że nie musimy czekać do
kolejnego sylwestra, jeśli w tym roku o czymś zapomnimy. J
Na koniec życzę wszystkim w nowym roku
dużo szczęścia, dziękując jednocześnie za ten rok tym, którzy byli tu ze mną na
blogu. Mam nadzieję, że 2015 przyniesie nam tylko dobre i potrzebne zmiany. Do życzeń dołączają oczywiście koty, w imieniu
których wypowiada się Kocio:
... i postanawiam nigdy więcej nie dać się tak urządzić! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz