Ludzi czytających w autobusach czy
tramwajach jest wciąż wielu, mimo alarmujących doniesień o spadku czytelnictwa
w Polsce. Zawsze im tego zazdrościłam. Patrząc na nich, nieraz myślałam, jak
miło spędzają czas, zamiast patrzeć się na współpasażerów i zamartwiać się, że
znów światła czy korek. A jeśli ktoś musiał często i daleko dojeżdżać, to
przynajmniej miał zapewniony czas na książkę, który nieraz trudno wyrwać w
ciągu dnia.
Sama bym tak chętnie czytała, ale
niestety nie pozwala mi na to choroba lokomocyjna. Próbowałam nieraz z
konieczności – a to coś powtórzyć przed lekcjami (myślę o czasach, gdy ja je
prowadziłam. Za czasów, gdy byłam uczennicą, po pierwsze do szkoły było bliżej,
po drugie – często jeździło się ze znajomymi, a wtedy czas poświęcało się na pogaduszki),
a to szybko doczytać niesprawdzoną kartkówkę. J Ale niestety. W końcu przeszłam do drugiej grupy,
których w komunikacji miejskiej jest równie wiele, czyli słuchaczy muzyki, najczęściej
jednocześnie bawiących się komórką.
I to bawienie się komórką podsunęło mi
pomysł, by sprawić sobie czytnik do e-booków. Telefon miał dla mnie stanowczo
za mały ekran. Na realizację tego marzenia przyszło mi jednak trochę poczekać,
bo wydawało mi się, że nie stać mnie na taki wydatek. W końcu była to względna
nowość na rynku – choć dzisiaj technologie rozwijają się bardzo szybko, co ma
swoje przełożenie i na cenę. Poczekałam więc trochę, przez ten czas zapoznałam
się z ofertą i wreszcie wybrałam. Pierwszy zakup niestety szybko mnie
rozczarował, ale dlatego, że sprzęt okazał się wadliwy. Na szczęście był na
gwarancji, a sprzedawca nie robił trudności. Zaproponowano zwrot gotówki lub
wymianę na inny model, jako że kupionego przeze mnie typu już nie było. Dzięki temu
krótkiemu doświadczeniu lepiej już wiedziałam, czego potrzebuję, i zdecydowałam
się na czytnik Kindle’a.
I… nie korzystam z niego. Po pierwsze,
okazało się, że mimo nowocześniejszych rozwiązań technologicznych choroba
lokomocyjna działa tak samo. To nie papier mnie odurzał, lecz sposób trzymania
głowy w czasie jazdy, patrzenia itd. Niestety, taki „urok” tej dolegliwości. Często
mam nawet problem, by latem jeździć – jakimkolwiek pojazdem – w ciemnych
okularach (wyjątkiem są sytuacje, kiedy sama kieruję). Zatem nie jest to również
wina powietrza w miejskich autobusach czy tramwajach tudzież woń współpasażerów
(na tę ostatnią, bywa, reagują równie mocno zarówno ci, którzy cierpią na
chorobę lokomocyjną, jak i ci bez niej).
Nie mogę więc czytać w autobusach. Wróciłam
więc do słuchania muzyki, a czytnik postanowiłam wykorzystać do lektury
domowej. W końcu większość czytników ma lepsze ekrany, które mniej męczą oczy,
a to w końcu istotna rzecz. Zaczęłam więc na serio koncentrować się na
poszerzaniu biblioteczki domowej o e-booki. To był drugi z powodów, które
sprawiły, że podjęłam decyzję o kupnie czytnika. Liczyłam, że wreszcie będę
mogła zgromadzić zasoby, których w wersji papierowej nie byłoby gdzie trzymać. A
przy tym miałam nadzieję na interes „więcej za mniej”. Czyli, że zapłacę mniej
za elektroniczną wersję książki niż tę samą papierową.
Niestety, znów nie wyszło na moje. Ceny
e-booków, jak pewnie wiele osób wie, nie różnią się dużo od wydania
papierowego. I tego nie rozumiem, bo przecież wiem, jak wygląda proces
wydawania książek i jakie koszty muszą się składać na wersję papierową, a jakie
– na elektroniczną (wiem pi razy oko, ale potrafię oszacować różnicę). Wprawdzie
zaczynają powstawać wydawnictwa, które w swojej ofercie mają tylko e-książki (chociażby RW2010). Może,
jeśli będzie ich więcej, ceny trochę zejdą. Ale osobiście śmiem wątpić. Gorzej –
mam obawy, że jedyne, co zejdzie, to jakość.
I to był drugi powód, dla którego
zrezygnowałam z czytnika. Po co mam płacić prawie tyle samo za coś, czego nie
mogę dotknąć? A w domu mogę trzymać podczas czytania nawet najgrubszą księgę. W
końcu pożyczyłam czytnik siostrze, która czyta zawsze, kiedy ma tylko czas, a
ma go najwięcej w metrze i autobusie. Co się ma dziewczyna męczyć z małym
ekranikiem komórki, jak może w luksusowy sposób zgłębić treść lektury? Podobno jest
zadowolona. J
Zmierzając do konkluzji. Uważam, że
e-booki są świetnym pomysłem, który ma przyszłość. Oczywiście, że są ich
przeciwnicy, którzy zazwyczaj argumentują, że „książka tak pięknie pachnie” i
że „tylko czytając taką papierową książkę można czuć się spełnionym czytelniczo”.
(To nie są cytaty). Na ten temat można również poczytać u Limes (swoją drogą, bardzo
dobry wpis). Ale prawda jest taka, że świat się wirtualizuje, i dotyczy to również
książek. Osobiście cieszy mnie, że dzięki takim udogodnieniom jak e-booki
ludziom czyta się łatwiej w wielu miejscach. Wyjazdy, dłuższe pobyty w szpitalu
– człowiek by coś poczytał, ale po pierwsze, którą książkę wziąć, a po drugie –
kto to udźwignie (i czy będzie miejsce w szafce). Tymczasem wrzucamy sobie do
torebki coś wielkości tableta, a na karcie pamięci mieści się wiele, wiele
książek… J
Prawda, że fajnie? J
Szkoda tylko, że te książki są wciąż
drogie. Zdarzyło mi się kupić parę e-booków z takiego powodu, że po zakupie
miałam je od razu (mówię o kupowaniu w księgarniach internetowych, a przecież
zakupy online też są coraz powszechniejsze). Nie musiałam czekać na dostawę, no
i opłacać kosztów przesyłki. Ale to tylko parę razy tak się zdarzyło…
Rynek e-booków musi zmierzyć się też z
jeszcze jednym wyzwaniem. Należy mianowicie uregulować stronę prawną stron, które
umożliwiają bezpłatne lub „bezpłatne” (czyli nielegalne) pobranie plików z
książkami. Właściwie nie wiem, jak one wyciekają do sieci i wciąż zastanawiam
się, jak to jest, kiedy ja kupię e-książkę, a potem ją udostępnię do pobrania.
Moja przecież, zapłaciłam za nią. Albo odwrotnie – ja pobiorę udostępniony
przez kogoś plik. Skoro ten ktoś nie widzi problemu, by się ze mną podzielić,
to czemu nie? No właśnie, czemu?
Jeżeli jednak kogoś nie stać na
kupowanie książek, w tym e-booków, a ma wątpliwości natury prawnej, etycznej
czy innej, by pobierać książki z dostępnych (legalnie czy nielegalnie) źródeł,
to zawsze może skorzystać z innej opcji. Biblioteki. J To nie jest przeżytek.
Co więcej, sama się dzisiaj dowiedziałam, że np. w warszawskiej bibliotece na Meissnera 5 znajduje się Wypożyczalnia Książki Mówionej i Multimediów. Można
tam wypożyczyć e-booki i audiobooki. Hm, może zainteresuję się drugą opcją do
autobusów? Bo czytać, choćbym chciała, naprawdę w nich nie mogę…
Wszyscy ci zaś, którzy mogą, a którzy
oszczędzają: do biblioteki marsz! J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz