Sama nie wiem, co sprawiło, że
przestałam pisać na blogu. To nie była kwestia braku chęci, a tym bardziej –
braku czasu. Choć muszę przyznać, że dawno nie miałam tak intensywnego początku
roku. W styczniu działo się wszystko, a nawet więcej – i w sferze zawodowej, i
prywatnej. Zaczęło się od tego, że dostałam dwa zlecenia, których termin
wykonania miał się zazębiać, ale wkrótce po rozpoczęciu prac nad pierwszym
dostałam telefon z Wydawnictwa, „czy dałoby radę zrobić trochę szybciej”? Owo „trochę
szybciej” to był faktycznie miesiąc – zamiast oddać gotowe teksty na początku
marca i pracować nad nimi od początku lutego, poproszono, żeby były gotowe na
początek lutego! Była pierwsza połowa stycznia, ja właśnie siadałam do książki,
którą też miałam zrobić w krótszym terminie, i skończyć też z początkiem lutego…
Dałam radę, ale lekko nie było. Musiałam narzucić sobie megadyscyplinę pracy,
utemperować koty, które nie przywykły do takiego ignora, poradzić sobie z
objawami ich niezadowolenia (wskakiwanie na regały, na plecy, demonstracyjne zrzucanie
przedmiotów z półek) – znosić efekty podlizywania się (masa przysmaków i
otwarty balkon w styczniu; zajmowało je to na jakiś czas, ale było ziiiimno!). Jak
ślepej kurze ziarno trafiło mi się tylko to, że inny zleceniodawca, do którego
chodzę raz w miesiącu, akurat wtedy przełożył prace na luty. Inaczej bym się
chyba nie wyrobiła. (Tyle że wynagrodzenie też przeszło na luty…).
Kiedy oddawałam teksty, byłam z siebie
dumna, że dałam radę… i w sumie to była jedyna dodatkowa gratyfikacja. Bo wykonanie
tych ekspresów nie skutkowało podwójną płatnością (ani nawet szybszą), dawało
jedynie nadzieję, że nie zrezygnują ze mnie i nie poszukają kogoś bardziej
dyspozycyjnego. To przykre, ale wciąż nie tracę nadziei, że kiedyś los się
odwróci i coś w mojej sytuacji zawodowej drgnie.
Ale styczeń był trudny nie tylko z
powodu obciążenia pracą. Znienacka poczułam się bardzo samotna. Nawet bardziej
niż trochę. To nie tak, oczywiście, że jest wokół mnie totalna pustka, ale
jednak brakuje kogoś swojego. Dla siebie. A trudno to zmienić, gdy z mieszkania
nie wychodzi się nawet do pracy, a z kolei nie daje ona tyle nadwyżki
finansowej, żeby mieć za co „bywać”. Zresztą, sama mam chodzić po klubach,
kawiarniach? Jednak samotność wyjątkowo mnie ugryzła i nie pomagała na to nawet
praca. (Ani koty). W pierwszej połowie stycznia zarejestrowałam się na
portalach randkowych – w sumie dwóch, ale po kolei – najpierw na
przeznaczeni.pl, potem na Sympatii (nazwy podaję celowo, gdyż zamierzam
uprawiać antyreklamę wobec jednego z nich :D ). No i się zaczęło dziać…
przynajmniej od czasu do czasu odrywałam się od ponurych myśli. Kto jednak
kiedykolwiek próbował tam szczęścia, wie, że to wcale nie wygląda tak łatwo i
prosto, jak może wyglądać na pierwszy rzut oka. Ale przynajmniej kupiłam los.
;)
Teraz jest trochę lepiej. Idzie wiosna,
dni są już długie i często słoneczne, a to nastraja bardziej pozytywnie. No i więcej
widuję się z ludźmi. Koty oczywiście nie poszły w odstawkę, przeciwnie – więź jest
coraz silniejsza, o czym miałam okazję ostatnio się przekonać. Po raz pierwszy
bowiem rozstałam się z kotami na prawie trzy doby – musiałam, siła wyższa. Zajęła
się nimi moja siostra, za co byłam jej bardzo wdzięczna i miałam pewność, że
będą odpowiednio zaopiekowane. Ale kiedy wróciłam do domu i zobaczyłam, że na
mój widok duże koty zmieniły się w małe, pokazujące brzuchy i mruczące kociaki…
to poczułam, że naprawdę wróciłam do domu.
W którym ktoś na mnie czekał. Zwłaszcza Kocio, który następną dobę praktycznie
mnie nie odstępował, a śpiąc, trzymaliśmy się za łapki. ;)
Niemniej fajny człowiek też by się
przydał. I może wiosna coś przywieje. A na pewno – więcej tematów na bloga. J
Mam nadzieję, że od teraz znów będziemy się częściej tutaj spotykać.
Powodzenia :). Ja u siebie milczę od kilku miesięcy, heh.
OdpowiedzUsuń