piątek, 13 marca 2015

Kilka słów o niepisaniu


Sama nie wiem, co sprawiło, że przestałam pisać na blogu. To nie była kwestia braku chęci, a tym bardziej – braku czasu. Choć muszę przyznać, że dawno nie miałam tak intensywnego początku roku. W styczniu działo się wszystko, a nawet więcej – i w sferze zawodowej, i prywatnej. Zaczęło się od tego, że dostałam dwa zlecenia, których termin wykonania miał się zazębiać, ale wkrótce po rozpoczęciu prac nad pierwszym dostałam telefon z Wydawnictwa, „czy dałoby radę zrobić trochę szybciej”? Owo „trochę szybciej” to był faktycznie miesiąc – zamiast oddać gotowe teksty na początku marca i pracować nad nimi od początku lutego, poproszono, żeby były gotowe na początek lutego! Była pierwsza połowa stycznia, ja właśnie siadałam do książki, którą też miałam zrobić w krótszym terminie, i skończyć też z początkiem lutego… Dałam radę, ale lekko nie było. Musiałam narzucić sobie megadyscyplinę pracy, utemperować koty, które nie przywykły do takiego ignora, poradzić sobie z objawami ich niezadowolenia (wskakiwanie na regały, na plecy, demonstracyjne zrzucanie przedmiotów z półek) – znosić efekty podlizywania się (masa przysmaków i otwarty balkon w styczniu; zajmowało je to na jakiś czas, ale było ziiiimno!). Jak ślepej kurze ziarno trafiło mi się tylko to, że inny zleceniodawca, do którego chodzę raz w miesiącu, akurat wtedy przełożył prace na luty. Inaczej bym się chyba nie wyrobiła. (Tyle że wynagrodzenie też przeszło na luty…).
Kiedy oddawałam teksty, byłam z siebie dumna, że dałam radę… i w sumie to była jedyna dodatkowa gratyfikacja. Bo wykonanie tych ekspresów nie skutkowało podwójną płatnością (ani nawet szybszą), dawało jedynie nadzieję, że nie zrezygnują ze mnie i nie poszukają kogoś bardziej dyspozycyjnego. To przykre, ale wciąż nie tracę nadziei, że kiedyś los się odwróci i coś w mojej sytuacji zawodowej drgnie.
Ale styczeń był trudny nie tylko z powodu obciążenia pracą. Znienacka poczułam się bardzo samotna. Nawet bardziej niż trochę. To nie tak, oczywiście, że jest wokół mnie totalna pustka, ale jednak brakuje kogoś swojego. Dla siebie. A trudno to zmienić, gdy z mieszkania nie wychodzi się nawet do pracy, a z kolei nie daje ona tyle nadwyżki finansowej, żeby mieć za co „bywać”. Zresztą, sama mam chodzić po klubach, kawiarniach? Jednak samotność wyjątkowo mnie ugryzła i nie pomagała na to nawet praca. (Ani koty). W pierwszej połowie stycznia zarejestrowałam się na portalach randkowych – w sumie dwóch, ale po kolei – najpierw na przeznaczeni.pl, potem na Sympatii (nazwy podaję celowo, gdyż zamierzam uprawiać antyreklamę wobec jednego z nich :D ). No i się zaczęło dziać… przynajmniej od czasu do czasu odrywałam się od ponurych myśli. Kto jednak kiedykolwiek próbował tam szczęścia, wie, że to wcale nie wygląda tak łatwo i prosto, jak może wyglądać na pierwszy rzut oka. Ale przynajmniej kupiłam los. ;)
Teraz jest trochę lepiej. Idzie wiosna, dni są już długie i często słoneczne, a to nastraja bardziej pozytywnie. No i więcej widuję się z ludźmi. Koty oczywiście nie poszły w odstawkę, przeciwnie – więź jest coraz silniejsza, o czym miałam okazję ostatnio się przekonać. Po raz pierwszy bowiem rozstałam się z kotami na prawie trzy doby – musiałam, siła wyższa. Zajęła się nimi moja siostra, za co byłam jej bardzo wdzięczna i miałam pewność, że będą odpowiednio zaopiekowane. Ale kiedy wróciłam do domu i zobaczyłam, że na mój widok duże koty zmieniły się w małe, pokazujące brzuchy i mruczące kociaki… to poczułam, że naprawdę wróciłam do domu. W którym ktoś na mnie czekał. Zwłaszcza Kocio, który następną dobę praktycznie mnie nie odstępował, a śpiąc, trzymaliśmy się za łapki. ;)

Niemniej fajny człowiek też by się przydał. I może wiosna coś przywieje. A na pewno – więcej tematów na bloga. J Mam nadzieję, że od teraz znów będziemy się częściej tutaj spotykać.




1 komentarz: