czwartek, 13 lutego 2014

W obiektywie

Moja siostra ma na Ursynowie studio fotograficzne. Czasem wynajmują je z mężem (czyli moim szwagrem) osobom, które potrzebują miejsca na sesje, a czasem sami te sesje urządzają. To znaczy siostra, bo szwagier chyba filmuje. Ale siostra uczy się robić profesjonalne zdjęcia, do tego zaś nie wystarczą dobry sprzęt, a nawet studio. Potrzebny jest jeszcze obiekt do fotografowania. I tak oto zostałam jej modelką. :)

Oczywiście, to nie są jej pierwsze doświadczenia. Kilka lat pracowała bowiem w jakimś studiu fotograficznym, jakie znajdują się w centrach handlowych. Potem, kiedy zaczęła się urządzać w swoim, pstrykała zdjęcia tym, którzy się nawinęli. Obsłużyła nawet jeden ślub i wesele, a młodzi podobno są zachwyceni ciepłem, jakie znajduje się na tych jedynych w soim rodzaju pamiątkach. :) To był jednak incydent, nie ciągnie ją bowiem do plenerów i imprez masowych (jak na razie przynajmniej). Teraz chce wyszlifować umiejętność uwieczniania obiektu. Nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele trzeba umieć, by dobrze to zrobić. Jakie znaczenie mają światło, cienie, kąt ujęcia, plany - no i oczywiście dobry sprzęt. A to wszystko i tak może nie wystarczyć, by zrobić dobrą fotkę. Trzeba ćwiczyć. Szukać najlepszych odległości, ułożenia ręki, ustawienia obiektywu - i  tych wszystkich innych rzeczy, o których zajmujący się choć ciut bardziej profesjonalnie fotografią wiedzą (w odróżnieniu od tych, którzy robią "słitfocie" telefonem, i wystarcza im to do szczęścia).

Jako dobra siostra zgodziłam się więc być jej modelką. To, wbrew pozorom, nie jest też łatwe zajęcie. Trzeba mieć dużo cierpliwości, by stać w wybranej pozie, w wybranym miejscu i czekać, aż fotograf będzie zadowolony, bo zgrał wszystkie czynniki: światło, cienie itede. A model stoi i czeka... :) Ale oczywiście miałam nadzieję na bonus - nie ma, żeby robiąc coś dla kogoś, nie wyciągnąć z tego czegoś dla siebie. :) No więc ja miałam nadzieję, że wreszcie zobaczę, jak wyglądam na zdjęciu. I że ładnie wyglądam. Bo przecież do takiej sesji zostałam umalowana, uczesana, musiałam się ładnie ustawić... Uwierzyłam, że kiedy już się taka ładna uwiecznię, wreszcie odważę się wstawić swoje zdjęcie do internetu, że ile razy spojrzę na fotkę - uśmiechnę się sama do siebie, powiem: "Cześć, śliczna", i w związku z tym wreszcie pozbędę się kompleksów. Nie oszukujmy się bowiem - mało jest kobiet, które patrzą w lustro i mówią: "Doskonale". Raczej przeciwnie - to nie tak, tego za dużo, tego za mało, to zwisa za bardzo, to za mocno wystaje... A to jest ładne, ale dlatego że umalowane albo obciśnięte". Ale jak się ma ładne zdjęcie siebie - to można wpatrywać się w nie, aż wdrukujesz w siebie nowy wizerunek samej siebie. I potem nawet widząc pewne mankamenty w lustrze, możesz potraktować je lżej, zgodnie z maksymą "nobody is perfect". :) Dlatego stanęłam przed siostrzanym obiektywem i mimo że odwykłam od swoich podobizn, to postanowiłam "zobaczyć" się raz jeszcze -  a być może od nowa.

Po dzisiejszej sesji pomyślałam też, że czasem takim "obiektywem" mogą stać się ludzie z naszego otoczenia. Nie lustrem - w lustrze widzimy nasze odbicie bardzo często tak, jak chcemy je widzieć. Zresztą lustra też często przekłamują, by stworzyć lepszy efekt: wyszczuplają, pogrubiają, rozciągają - co tam kto potrzebuje. Ale obiektyw pokazuje to, co jest. Naturalnie, i do niego się ustawiamy, pozujemy. Tak jak i wobec ludzi zachowujemy pewne konwencje, przybieramy maski, makijaże. Tylko że ten komfort mamy jedynie w studio fotograficznym, kiedy wiemy, że teraz, za chwilę, błyśnie lampa - i chwila się zatrzyma. Tak samo, gdy sie z kimś umawiamy - więc o danej godzinie jesteśmy uśmiechnięci, mamy ułożone, świeżo umyte włosy, słuchamy z zainteresowaniem różnych opowieści i sami jesteśmy tak słuchani. Ale wystarczy, że gość wpadnie znienacka - i może zobaczyć różne wersje naszej osoby (i odwrotnie: my zobaczymy nieskazitelnego przykładowego Misia w ukochanej flanelowej koszuli i w spodniach od piżamy - "bo po co się ubierać, skoro i tak nikogo nie ma"). Analogicznie ze zdjęciami - każdy na pewno przynajmniej raz miał zrobioną fotkę z zaskoczenia, kiedy nie mógł się do niej przygotować. Efekty bywają różne, czyż nie? :) Nie musi to jednak oznaczać, że gorsze. Przeciwnie - ja osobiście uważam, że moje fotki pozowane są oczywiście jakościowo świetne, ale może jedną pokazałabym z zadowoleniem światu. A z wielu "słitfoci" jestem - szczerze mówiąc - bardziej zadowolona. Dlaczego? Bo tam uśmiech, jeśli jest, jest naturalny, "pełną gębą". Widać, że naprawdę się cieszę. W studio, mimo znakomitych wskazówek mojej siostry, wychodzi mi karykatura. Albo też szczery, rozbawiony uśmiech, niepasujący jednak do miejsca. Tu oczekiwałoby się damy, bizneswoman czy zalotnej kobiety. I wtedy właśnie wychodzi mój brak umiejętności wcielania się w różne formy na zawołanie...

Wracając do zestawienia "ludzie jak obiektywy, nie lustra". Rozumiem to tak. Lustrami w naszym otoczeniu są ludzie, którzy podtrzymują w naszych głowach ten wizerunek, który chcemy widzieć. Rzadko służy to naszemu dobru, nawet jeśli jest taka intencja. Obiektyw zaś - stara się pokazać nam rzetelną prawdą. Po to, by czasem pomóc skorygować to, co nie jest ok., po to, byśmy mogli uwierzyć w siebie. Ale zawsze uczciwie. Interpretacja naturalnie należy do nas. Chyba jednak lepiej mieć wokół siebie obiektywy... :)

3 komentarze:

  1. Nie chcę prawdy, chcę komplementów!!! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę fajne przemyślenia.
    Dobrze mieć wokół siebie obiektywy:) oby nie jakiś teleobiektyw z bezbłędnym autofokusem, który bezlitośnie wypunktuje Cię wtedy, kiedy się tego najmniej spodziewasz :P Tak po nic...
    p.s. ja się tak łatwo nie poddam. jeszcze będziesz się w swoje focie wpatrywać godzinami, obiecuję :)

    OdpowiedzUsuń