niedziela, 14 grudnia 2014

Kocio pierwotny

Jest taka opowieść Kiplinga o kocie, który chadzał własnymi drogami. Świat dopiero się kształtuje, ludzie organizują sobie życie domowe i oswajają dzikie zwierzęta, które zmieniają w posłusznych pomocników. Nie udaje się to jedynie z kotem.
I Kocio chyba poczuł w sobie ten zew dzikiej natury, zagrała krew dzikiego praprzodka… Kocio, któremu dałam takie pieszczotliwe imię w nadziei, że wpłynie to na jego charakter i uczyni go nakolankowcem i domowym mruczkiem, jakiego ze świecą szukać. Niestety, on woli chadzać własnymi drogami. Owszem, zgadza się na wspólne mieszkanie, ale niekiedy wręcz widzę, że w niektórych miejscach czy pomieszczeniach nie jestem mile widziana, bo wkroczyłam na jego terytorium. Nie, nie warczy ani nie drapie, ale ostentacyjnie przenosi się w inny kąt, by stamtąd obserwować, jak długo jeszcze będę się tam kręcić. Tak jest na przykład z balkonem. To jest zdecydowanie teren, na którym jestem gościem. Wolno mi coś tam zostawić – np. garnek z zupą, żeby ostygł, mogę pozamiatać, zanieść mu tam jedzenie… Najlepiej jednak, żebym robiła to sprawnie, bez zbytniego ociągania, i szybko wracała na wspólną, ogólnie dostępną powierzchnię. A jakie kiedyś było oburzenie, gdy uznałam, że jest już za zimno i zlikwidowałam stojący na balkonie w cieplejszych porach roku stoliczek! Gdy następnego dnia wyszłam tam na chwilę, żeby coś odstawić, Kocio wbiegł za mną, stanął w miejscu postoliczkowym, po czym wbił we mnie spojrzenie pełne wyrzutu, ale i niesmaku, że się tak rządzę na kocim terenie. Przemyślałam sprawę i uznałam, że co mi szkodzi wystawić stoliczek z powrotem… J Zresztą, odkąd przybyła Fruzia, kocie dominium znacznie się powiększyło. I, jak wiadomo z Fruzinej opowieści, całe – nie tylko kocie – terytorium zaczęło się zmieniać i dostosowywać do kocich potrzeb. Cóż, dobrze, że wiedzą, czego chcą…
Ale o ile Fruzia czeka na nowe firanki i sumiennie korzysta z wywalczonych dwóch kuwet, to Kociowi widać czegoś było mało. A może uznał, że został zdominowany przez baby i musi znowu zaistnieć? Albo powód był jeszcze inny? W każdym razie znienacka zrewolucjonizował menu oraz sposób wydawania posiłków. To znaczy – postanowił skończyć z jedzeniem w miseczce. To był przełom w naszym życiu.:P
Zaczęło się niewinnie. Któregoś dnia Kocio po prostu nie zjadł swojej porcji mokrego z miseczki. Jak wiadomo, u mnie niezjedzone jedzenie się nie marnuje (Fruzia czuwa), poza tym, jak raz nie zje, nic mu nie będzie. Jednak nie widziałam go zbyt często również przy wystawionej misce z chrupami, a ponieważ dotychczas była ona na bieżąco uzupełniana (pasłam moje krówki), zaczęłam tracić kontrolę nad tym, ile który kot zjadł – a dokładnie, czy Kocio w ogóle się dopchał do „paśnika”. Następny posiłek postarałam się więc wydać kotom osobno, co kompletnie mi nie wyszło. A Kocio na widok stawianej dla niego miseczki odwrócił się i majestatycznie odszedł. Był jednak głodny i w nocy słyszałam tylko chrupanie… rosnącego w doniczce owsa. (Nie dosypałam bowiem na noc suchego do miski).
Kolejnego dnia obudziłam się z jedną myślą w głowie: on musi już dzisiaj zjeść! Rano, podczas śniadania, złapałam kota za futro, a drugą ręką podawałam mu karmę. Czasem to działało – powąchał i nabrał smaku. Tym  razem jednak też się nie udało. Kocio wierzgał i widać było, że zaparł się ambicjonalnie. Nie i nie. Fruzia tymczasem, oblizując się, szła już w moim kierunku. Zniechęcona, wrzuciłam karmę z dłoni do miseczki. Nie trafiłam i spadło na podłogę. A Kocio… rzucił się i pożarł. Podobnie jak resztę, którą szybko wyrzuciłam. Podłodze nic nie będzie, a on chociaż zje. W taki sposób Kocio dostał również kolację. Udało mi się przy tym podać jedzenie tak, by Fruzia nie zdążyła skubnąć z drugiej strony.
Rano jednak Kocio uznał, że dziki, pierwotny kocur nie będzie jadł – nawet z podłogi. Tym razem jednak miałam już przemyślany temat. Szybko zgarnęłam wyłożone dla Kocia mięsko z puszki, a w zamian podałam kawałek piersi z kurczaka. I to był strzał w dziesiątkę. Mój dzikus pożarł wszystko, co dostał, warcząc z głębi gardzieli na Fruzię, gdy ta – tradycyjnie – śmiało poszła się poczęstować. Trwało to dwa dni. Stopniowo wróciliśmy do podawania jedzenia na talerzyku, a tuńczyk z puszki wrócił do łask. Niemniej w zamrażalniku jest już spory, awaryjny zapas surowizny: kurczaka, wołowinki, rybki. Szkoda, że już za późno, by poprosić świętego Mikołaja o dodatkowy zamrażalnik… :D Nie wiem, co będzie dalej, muszę spróbować innych puszek (niestety, najpierw musi coś wpłynąć na konto). Obecny zapas po prostu zje Fruzia. :D A dalej, może po Nowym Roku, znajdę w Warszawie kogoś, kto zna się na kocim barfie i nawiążemy współpracę. Gdyż dzikie, pierwotne koty muszą jeść mięso.
…Chyba że na stole w kuchni leżą akurat naleśniki, których Kocio jest wielkim smakoszem. Albo gdy cokolwiek jadalnego znajduje się blisko Fruzi, która – jak wiadomo – ma żołądek bez dna. A nawet jeszcze głębszy. ;) 

3 komentarze:

  1. Kupujesz w Zooplusie preparat Felini Complete i dodajesz do miesa zgodnie z instrukcja. Wiem ze na barfnyswiat.org uchodzi to za niewiele lepsze od Whiskasa,ale jest wygodne i sadze ze jrdnak od Whiskasa i chrupek lepsze:) Moj starszy zmusil mnie do pojscia w te strone bo bardzo malo pil.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, dla mnie bomba, czegoś takiego potrzebowałam!

      "Starszy"? Czyli dokocenie nastąpiło? Czekam na więcej informacji :D

      Usuń
    2. https://www.facebook.com/pieknyibestia?ref=hl

      ;)

      Usuń