Jest taka opowieść
Kiplinga o kocie, który chadzał własnymi drogami. Świat dopiero się kształtuje,
ludzie organizują sobie życie domowe i oswajają dzikie zwierzęta, które
zmieniają w posłusznych pomocników. Nie udaje się to jedynie z kotem.
I Kocio chyba
poczuł w sobie ten zew dzikiej natury, zagrała krew dzikiego praprzodka… Kocio,
któremu dałam takie pieszczotliwe imię w nadziei, że wpłynie to na jego charakter
i uczyni go nakolankowcem i domowym mruczkiem, jakiego ze świecą szukać. Niestety,
on woli chadzać własnymi drogami. Owszem, zgadza się na wspólne mieszkanie, ale
niekiedy wręcz widzę, że w niektórych miejscach czy pomieszczeniach nie jestem
mile widziana, bo wkroczyłam na jego
terytorium. Nie, nie warczy ani nie drapie, ale ostentacyjnie przenosi się w
inny kąt, by stamtąd obserwować, jak długo jeszcze będę się tam kręcić. Tak
jest na przykład z balkonem. To jest zdecydowanie teren, na którym jestem
gościem. Wolno mi coś tam zostawić – np. garnek z zupą, żeby ostygł, mogę pozamiatać,
zanieść mu tam jedzenie… Najlepiej jednak, żebym robiła to sprawnie, bez
zbytniego ociągania, i szybko wracała na
wspólną, ogólnie dostępną powierzchnię. A jakie kiedyś było oburzenie, gdy
uznałam, że jest już za zimno i zlikwidowałam stojący na balkonie w
cieplejszych porach roku stoliczek! Gdy następnego dnia wyszłam tam na chwilę,
żeby coś odstawić, Kocio wbiegł za mną, stanął w miejscu postoliczkowym, po
czym wbił we mnie spojrzenie pełne wyrzutu, ale i niesmaku, że się tak rządzę
na kocim terenie. Przemyślałam sprawę i uznałam, że co mi szkodzi wystawić
stoliczek z powrotem… J
Zresztą, odkąd przybyła Fruzia, kocie dominium znacznie się powiększyło. I, jak
wiadomo z Fruzinej opowieści, całe – nie tylko kocie – terytorium zaczęło
się zmieniać i dostosowywać do kocich potrzeb. Cóż, dobrze, że wiedzą, czego
chcą…
Ale o ile Fruzia
czeka na nowe firanki i sumiennie korzysta z wywalczonych dwóch kuwet, to
Kociowi widać czegoś było mało. A może uznał, że został zdominowany przez baby
i musi znowu zaistnieć? Albo powód był jeszcze inny? W każdym razie znienacka
zrewolucjonizował menu oraz sposób wydawania posiłków. To znaczy – postanowił
skończyć z jedzeniem w miseczce. To był przełom w naszym życiu.:P
Zaczęło się
niewinnie. Któregoś dnia Kocio po prostu nie zjadł swojej porcji mokrego z
miseczki. Jak wiadomo, u mnie niezjedzone jedzenie się nie marnuje (Fruzia
czuwa), poza tym, jak raz nie zje, nic mu nie będzie. Jednak nie widziałam go
zbyt często również przy wystawionej misce z chrupami, a ponieważ dotychczas
była ona na bieżąco uzupełniana (pasłam moje krówki), zaczęłam tracić
kontrolę nad tym, ile który kot zjadł – a dokładnie, czy Kocio w ogóle się
dopchał do „paśnika”. Następny posiłek postarałam się więc wydać kotom osobno,
co kompletnie mi nie wyszło. A Kocio na widok stawianej dla niego miseczki
odwrócił się i majestatycznie odszedł. Był jednak głodny i w nocy słyszałam
tylko chrupanie… rosnącego w doniczce owsa. (Nie dosypałam bowiem na noc suchego
do miski).
Kolejnego dnia obudziłam
się z jedną myślą w głowie: on musi już dzisiaj zjeść! Rano, podczas śniadania,
złapałam kota za futro, a drugą ręką podawałam mu karmę. Czasem to działało –
powąchał i nabrał smaku. Tym razem
jednak też się nie udało. Kocio wierzgał i widać było, że zaparł się ambicjonalnie.
Nie i nie. Fruzia tymczasem, oblizując się, szła już w moim kierunku. Zniechęcona,
wrzuciłam karmę z dłoni do miseczki. Nie trafiłam i spadło na podłogę. A Kocio…
rzucił się i pożarł. Podobnie jak resztę, którą szybko wyrzuciłam. Podłodze nic
nie będzie, a on chociaż zje. W taki sposób Kocio dostał również kolację. Udało
mi się przy tym podać jedzenie tak, by Fruzia nie zdążyła skubnąć z drugiej
strony.
Rano jednak Kocio
uznał, że dziki, pierwotny kocur nie będzie jadł – nawet z podłogi. Tym razem
jednak miałam już przemyślany temat. Szybko zgarnęłam wyłożone dla Kocia mięsko
z puszki, a w zamian podałam kawałek piersi z kurczaka. I to był strzał w
dziesiątkę. Mój dzikus pożarł wszystko, co dostał, warcząc z głębi gardzieli na
Fruzię, gdy ta – tradycyjnie – śmiało poszła się poczęstować. Trwało to dwa
dni. Stopniowo wróciliśmy do podawania jedzenia na talerzyku, a tuńczyk z
puszki wrócił do łask. Niemniej w zamrażalniku jest już spory, awaryjny zapas
surowizny: kurczaka, wołowinki, rybki. Szkoda, że już za późno, by poprosić
świętego Mikołaja o dodatkowy zamrażalnik… :D Nie wiem, co będzie dalej, muszę
spróbować innych puszek (niestety, najpierw musi coś wpłynąć na konto). Obecny zapas
po prostu zje Fruzia. :D A dalej, może po Nowym Roku, znajdę w Warszawie kogoś,
kto zna się na kocim barfie i nawiążemy współpracę. Gdyż dzikie, pierwotne koty
muszą jeść mięso.
…Chyba że na stole
w kuchni leżą akurat naleśniki, których Kocio jest wielkim smakoszem. Albo gdy
cokolwiek jadalnego znajduje się blisko Fruzi, która – jak wiadomo – ma żołądek
bez dna. A nawet jeszcze głębszy. ;)
Kupujesz w Zooplusie preparat Felini Complete i dodajesz do miesa zgodnie z instrukcja. Wiem ze na barfnyswiat.org uchodzi to za niewiele lepsze od Whiskasa,ale jest wygodne i sadze ze jrdnak od Whiskasa i chrupek lepsze:) Moj starszy zmusil mnie do pojscia w te strone bo bardzo malo pil.
OdpowiedzUsuńDzięki, dla mnie bomba, czegoś takiego potrzebowałam!
Usuń"Starszy"? Czyli dokocenie nastąpiło? Czekam na więcej informacji :D
https://www.facebook.com/pieknyibestia?ref=hl
Usuń;)