Przed wyjściem z domu jeszcze raz
spojrzała w lusterko. Wszystko było w porządku. Fryzura się trzymała, rajstopy
całe, spódnica odkłaczona. Może być, uznała i spojrzała na zegarek. No, trochę
czasu jeszcze ma, nie musi biec. Ale też nie ma co przesadzać. Walczyła wciąż z
tendencją do przychodzenia przed czasem, ale w drugą stronę też nie chciała
przeginać. Nie lubiła się spóźniać po prostu, czuła się niezręcznie. Chociaż
wielu osobom to zazwyczaj nie przeszkadza, ale przecież nie musi naśladować
akurat tych, akurat w tym.
Uff, zdążyła. Wsiadła do autobusu
dosłownie w ostatniej chwili. Upewniła się jeszcze, że schowała pieniądze,
skasowała bilet i wreszcie usiadła. Kiedy autobus, skręcając, minął stację
rowerów miejskich Veturilo, uśmiechnęła się do swoich myśli. Jak to było
niedawno, a ile się zmieniło…
Wtedy jeszcze nie czuła się Aliną, tylko
po prostu Gąską. Do naiwnej i prostolinijnej kobiety pasowało to określenie
niestety aż za dobrze. Kiedy wiosną poznała Daniela, sądziła, że ten etap życia
ma już wreszcie za sobą i przy rowerach Veturilo spotkało się dwoje dorosłych
ludzi. Niestety, wniosła do tej relacji całą swoją Gąskową naturę, a i on nie
okazał się dojrzalszy. Oboje nie umieli wydobyć się z przeszłości. Dodatkowo
przeszłość Daniela – córka i była żona – nie potrafiła lub nie chciała zostawić
go w spokoju, a on najwyraźniej emocjonalnie wciąż był związany ze swoją
rodziną. Alina nie chciała, by zerwał kontakt z córką, ale obecność byłej żony
bardzo ją drażniła. Tym bardziej że kobieta wcale nie chciała zostawić go w
spokoju. Jednak dusiła to w sobie i nic nie mówiła do czasu, gdy Daniel
postawił ją w bardzo niezręcznej sytuacji. Tłumione emocje doszły do głosu i
zniszczyły to, co zaledwie się zaczynało.
Teraz, po paru miesiącach, Alina musiała
przyznać, że i ona nie walczyła o tę relację, choć właśnie o to długi czas
miała pretensje do Daniela. Owszem, on szukał kontaktu, chciał coś wyjaśniać,
choć dosyć niemrawo i chyba bez większego przekonania. Dziewczyna jednak
wiedziała, że nie dała mu szansy. Skreśliła go z dnia na dzień. Dopiero gdy
poznała Wojtka, zrozumiała, że wciąż nie była gotowa na związek i podświadomie
szukała czegoś, co zniszczy tworzącą się relację. Skorzystała z argumentu, że w
Warszawie pojawiła się Marianna, by umieścić Daniela w jednym szeregu z Misiem
i innymi, którzy ją zawiedli. Ale jednocześnie siebie ustawiła w tym samym
miejscu, w którym znajdowała się kiedyś: dziewczynki, która oczekiwała
nieustannego potwierdzenia, że komuś na niej zależy, bo sama nie umiała znaleźć
tej pewności w sobie.
Wojtka spotkała na zakupach w sklepie.
Stał za nią w kolejce do działu mięsnego. Zauważyła go dopiero wtedy, gdy
usłyszała za sobą parsknięcie śmiechu. No tak, właśnie próbowała dowiedzieć się
od pani, który kawałek mięsa będzie lepszy dla kotów. Pani patrzyła z ogromnym
dystansem, więc dziewczyna mruknęła pod nosem – ale najwyraźniej nie dość cicho
– że w takim razie spyta się kotów, co wolą. Śmiech wcale jej nie speszył.
Zdawała sobie sprawę, że mogło to zabrzmieć dziwnie, zresztą nie pierwszy raz
przy „kociej” okazji rzucała takimi bon motami. W jednym zoologu powiedziała
kiedyś, że się okociła, zamiast – dokociła. Obecna wypowiedź to w zasadzie
drobiazg. Uśmiechnęła się do pana i odeszła.
Dogonił ją przy wyjściu. Okazało się, że
mieszka niedaleko i ma psa. Zapytał, czy lubi psy, czy tylko koty. Zaproponował
spacer we trójkę. Najpierw nie chciała się zgodzić, ale… w sumie… to tylko
spacer. Obiecał, że nie będzie wyciągał jej rankiem, tylko zgłosi się w
bardziej przyjaznej porze. Wymienili się numerami i pożegnali. Dopiero w domu
dziewczyna zorientowała się, że pod brodą zrobił jej się placek z fluidu.
Niewielki, ale zawsze… Poza tym „dość fantazyjnie” zawinęła jej się grzywka.
Pomyślała, że pewnie już nie zadzwoni… Ale znów, z drugiej strony, on też
wyglądał tak… zwyczajnie. Przecież byli na zakupach! Poza tym, chociaż rozmowa
była miła, to nie było w niej typowych flirciarskich tekstów i podtekstów. Może
dlatego, że rozmawiali głównie o swoich czworonożnych pupilach. A, zobaczy się.
No i zobaczyła. Zaprosił ją na spacer z
psem kilka dni później. Rzeczywiście, mieszkał niedaleko. Potem odprowadził pod
blok, pożegnał się… i poszedł. A potem znowu zadzwonił i wyciągnął na spacer,
potem jeszcze raz… potem ona zadzwoniła, a on się zgodził na towarzystwo. Czasem
wychodzili bez psa – śmiali się, że wyprowadzają się wzajemnie. Nieraz myślała,
że mogliby pójść do jakiejś kawiarni albo mogłaby zaprosić go do siebie… w
końcu robiło się coraz chłodniej. Z drugiej strony, nie chciała niczego
przyspieszać. Nie chciała myśleć, nie chciała planować, ani nawet marzyć.
Chciała się cieszyć chwilą.
A dzisiaj mieli pierwszy raz od półtora
miesiąca wybrać się gdzieś razem. Jakaś wystawa w Centrum Sztuki Współczesnej,
coś związane z jego pasją… Od razu powiedziała, że nie jest bywalczynią i nie
zna się na sztuce. Sama w swoim głosie czuła nutkę agresji, jakby wyzywała go,
by zareagował na tę niewiedzę i bezczelne przyznanie się do niej. Ale Wojtek
chyba nie usłyszał, a Alina nagle zapomniała, po co tak robi. Umówili się na
przystanku niedaleko CSW i autobus właśnie dojeżdżał na miejsce. Zobaczyła
przez okno, że już jest i czeka na nią. Uśmiechnęła się, wysiadając z autobusu,
a ten uśmiech odbił się w jego pięknym, skierowanym tylko do niej uśmiechu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz