środa, 31 grudnia 2014

Noworoczne postanowienia, czyli gorący tubylec z Jamajki

Podobno niespełnione postanowienia noworoczne są źródłem sporych frustracji. Niedotrzymanie złożonych sobie obietnic obniża poczucie własnej wartości jeszcze bardziej, niż gdybyśmy po prostu trwali w szkodliwych (czasem tylko naszym zdaniem) błędach i nawykach. Mimo to co roku wiele osób o tej porze planuje wielkie zmiany – i wierzy, że tym razem się uda. To dobrze, bo bez tej wiary tkwilibyśmy w miejscu bez żadnej nadziei, a przecież dum spiro, spero (dopóki żyję, mam nadzieję) – ale i odwrotnie. Nadzieja trzyma nas przy życiu.
Zdaniem pani psycholog, której słuchałam dzisiaj w porannym programie telewizyjnym, zasadniczym błędem naszych postanowień noworocznych jest ich zbytnia ogólność. Przykładowo: zakładam, że w nowym roku schudnę. Jestem zadowolona, bo podjęłam ważną decyzję. Tylko potem mijają kolejne miesiące, a ja… wciąż jestem taka sama (albo, odpukać, większa). Wreszcie jest kolejny sylwester, ja przypominam sobie swoje postanowienie (przy układaniu kolejnych) i jest mi podwójnie przykro. Zastanawiam się, dlaczego się nie udało.
Ano dlatego, że samo postanowienie: schudnę, nauczę się gotować, zmienię mieszkanie – to za mało. Ważne jest, by wiedzieć, jak się do tego zabrać. Zrobić plan realizacji postanowienia. Grafik. Przykładowo – w styczniu rozkoszuję się myślą, że schudnę. Zastanawiam się, jaki program ćwiczeń byłby dla mnie odpowiedni. Czy wytrwam w dyscyplinie domowych treningów, czy jednak potrzebuję „bata”. Przykładowo pierwsze odpada, więc intensywnie szukam dobrego klubu fitness, kompletuję odpowiedni na zajęcia strój i zapisuję się od lutego na zajęcia. Ewentualnie konfrontuję ten zamiar z innymi obowiązkami i koniecznościami (np. wyjazd służbowy, planowy zabieg), który może wybić mnie z rytmu i grafiku. Załóżmy więc, że realny termin rozpoczęcia zajęć to marzec. I tego się trzymam. Zapisuję się. I ćwiczę.
Ważne jest też, by realnie ocenić swoje możliwości przy podejmowaniu noworocznych postanowień. Jeśli chcę schudnąć, ale wiem, że mam słabą kondycję, to zapisanie się na fitness – nawet w marcu, nawet postępując według powyższych wytycznych – sześć razy w tygodniu po dwie godziny spowoduje, że padnę najdalej po tygodniu. Poza zmarnowaną kasą będę miała wyrzuty sumienia, że nie dałam rady. Tymczasem na początek ważne jest, by zacząć. Ćwiczyć nawet raz w tygodniu, nawet bez osiągania spektakularnych efektów. Na pewno jednak korzyści będą. Schudnę najwyżej kilogram w miesiącu, ale pójdę krok do przodu w realizacji mojego planu. Co z pewnością stanie się dobrą motywacją, by iść dalej. Zarazem kondycja będzie przynajmniej ciut lepsza, a więc wyda się to łatwiejsze. J
Ciekawie jest przyjrzeć się swoim postanowieniom i zastanowić, na ile wypływają z poczucia, że wszyscy coś postanawiają, to i ja muszę, a na ile jest to prawdziwa chęć zmiany. W tym pierwszym przypadku powyższe rady nie mają racji bytu, bo zawsze znajdziemy milion wymówek, by tego czegoś nie robić. A jeśli któryś rok z rzędu postanawiamy to samo, a jednak nam nie wychodzi, to też warto się zastanowić, na ile postanowienie jest szczere, a na ile wynika z zewnętrznej presji bądź chęci dorównania otoczeniu. A może podrążyć w nim głębiej? Może okaże się, że to nie nasza wina, bo nie zależy to tylko od nas? Jeśli postanowię, że od nowego roku nie będę kłócić się z mężem/partnerem, a wciąż to robię – to może nie dlatego, że jestem zołza, tylko coś jest między nami nie tak? I może po prostu, nawet bez czekania do następnego roku, przyjrzeć się tym relacjom i  nad nimi, nie tylko sobą, popracować? A jeśli boimy się coś zmienić – jak to było z Zosią – to praca nad tym strachem powinna poprzedzać wszystkie inne decyzje.

Powtórzę na koniec to, co moim zdaniem jest niezbędne do skutecznej realizacji noworocznych postanowień:
Kiedy już jesteśmy pewni, że chcemy coś postanowić, pierwszym etapem jest określenie własnych potrzeb. Potem powinno nastąpić ich większe uszczegółowienie. Następnie zastanawiamy się, na ile nasze postanowienia są realne (zamiast: „W tym roku na pewno wyjadę na Jamajkę i poznam tam gorącego tubylca, z którym założę rodzinę” , planuję: „Odłożę co miesiąc na subkonto trochę pieniędzy [ustaloną, realną kwotę], które przeznaczę na tydzień spa, lub  będę odkładać je przez kilka lat, by wtedy móc wybrać się na Jamajkę. Jeśli wystarczy mi pieniędzy na dobre kosmetyki i będę systematycznie pielęgnować własną urodę, to może poznam tam tubylca… albo już nie będę miała takiej potrzeby”). Wreszcie tworzymy skuteczny (zgodny z naszymi przyzwyczajeniami i możliwościami) plan realizacji postanowienia.

Najważniejsza (i najfajniejsza) w noworocznych postanowieniach jest jednak ich dobrowolność. J I warto też pamiętać, że nie musimy czekać do kolejnego sylwestra, jeśli w tym roku o czymś zapomnimy. J


Na koniec życzę wszystkim w nowym roku dużo szczęścia, dziękując jednocześnie za ten rok tym, którzy byli tu ze mną na blogu. Mam nadzieję, że 2015 przyniesie nam tylko dobre i potrzebne zmiany. Do  życzeń dołączają oczywiście koty, w imieniu których wypowiada się Kocio:

... i postanawiam nigdy więcej nie dać się tak urządzić!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz