niedziela, 2 listopada 2014

"Kwiat pustyni", czyli dwa światy

Zdarzyło mi się obejrzeć film Kwiat pustyni. W telewizji pokazywali, a ja często ją oglądam. Nie za często, ale tyle, ile potrzebuję, ile lubię, ile chcę. Zauważyłam wprawdzie ostatnio trend na nieoglądanie telewizji (albo takie deklarowanie). Może to wcale nie jest większość, może ja trafiam na takie osoby. Niemniej pamiętam, z jaką dumą Miś podkreślał, że on słucha wiadomości w radiu, a nie telewizji. Jak się nie ma telewizora, to trudno mówić o wyborze… chociaż twierdził, że decyzja o niekupowaniu telewizora była świadoma. Pewnie prawda, biorąc pod uwagę, ile czasu mógłby poświęcić na oglądanie telewizji między jedną randką a drugą, pracą i dziećmi. I jeszcze trzeba by było odbiornik kupić, podłączyć… Ale fajnie było przedstawić to jako ideologię. Poza Misiem jednak jest w moim otoczeniu jeszcze parę osób, które czasem potrafią spytać takim specjalnym tonem: „Ty oglądasz telewizję?”. Słychać w tym pytaniu i zdziwienie, że mam na to czas, i zdumienie, że znajduję tam coś, co mi odpowiada. Tak – na oba zdziwienia. Nieraz wystarczy trochę poszukać. Są kanały – i to w telewizji publicznej – które w swojej ofercie często mają ambitne programy (nie tylko „misyjny” Klan :D) i pokazują dobre filmy. Nie każdy zaś może obejrzeć je w inny sposób – w kinie, online, na dvd.
Właśnie wieczorem 1 listopada o godz. 20:10 TVP2 pokazała wspomniany na początku film Kwiat pustyni. Godzina dobra, jak sądzę, bo większość jednak już wróciła z cmentarzy, a pewnie i z krótkich wizyt rodzinnych. (To à propos narzekań, że jak coś dobrego, to w środku dnia albo w późnonocnych godzinach. Owszem, zdarza się, ale myślę, że telewizja coraz bardziej musi brać – i bierze – pod uwagę głosy i potrzeby widzów). Mnie się niestety nie udało obejrzeć filmu w całości, bo przegapiłam początek, a jak już się zorientowałam, to okazało się, że film leci w oryginalnej wersji językowej. Trochę się zeszło, zanim się dowiedziałam, że mam taki nowoczesny teleodbiornik. Obejrzałam połowę i wiem, że muszę zobaczyć – tym razem całość – jeszcze raz.
Film jest historią Waris Dirie – Somalijki, która w swojej autobiograficznej powieści (film jest adaptacją) opowiada o swoim życiu i karierze modelki. Ale przede wszystkim ujawnia światu okrucieństwo, jakie wciąż – mimo postępu cywilizacji – ma miejsce. Mowa  o okrutnym i wciąż praktykowanym obrzędzie obrzezania kobiet. Słyszałam o tym, oczywiście, ale przyznam, że dopiero wczoraj dowiedziałam się dokładnie, na czym to polega. Nie potrafię nawet tego powtórzyć i wciąż jestem wstrząśnięta tym faktem. Jak można pozwalać na takie okrucieństwo i barbarzyństwo, służące jedynie jeszcze większemu upokorzeniu i podporządkowaniu kobiety? Jak mówi sama Waris Dirie, o tym procederze nie wspomina Koran, nie jest więc to zalecenie religijne. A więc wymyślili to mężczyźni. Dzisiaj, mimo iż mamy XXI wiek, mimo iż o tych praktykach słychać od czasu publikacji książki (a więc koniec lat 90. minionego wieku), mimo oficjalnego zakazu ich stosowania, wciąż jest on obecny. I to nie tylko w krajach afrykańskich, ale i na kontynentach europejskim i amerykańskim.
Scena, kiedy Waris Dirie opowiada przed Zgromadzeniem ONZ, na czym polega zabieg obrzezania, była z pewnością jedną z bardziej wstrząsających. Ale duże wrażenie zrobiły też na mnie te pokazujące jej relacje z mężczyznami, jej postawa wobec nich. Spuszczone oczy i głowa, a przede wszystkim splatanie ramion, by jeszcze trochę się okryć… Przejmujący  jest też moment wizyty Waris u ginekologa. Przychodzi pielęgniarz, Somalijczyk, który ma tłumaczyć słowa lekarza. Okazuje się jednak, że mówi do dziewczyny zupełnie coś innego. Lekarz wyraża ogromne współczucie dla cierpienia, jakiego Waris musiała doświadczyć i wciąż doświadczała z powodu „wycięcia”, i obiecuje jej pomóc, by dłużej nie musiała żyć w bólu. Tymczasem pielęgniarz obrzuca ją oskarżeniami, mówi o zdradzie rodziny, tradycji i ojczyzny, i wyraża pogardę dla niej i jej zachowania – swobodnego, niezgodnego z zachowaniem porządnej somalijskiej kobiety…
Zwłaszcza ta scena dała mi dużo do myślenia. Faktu obrzezania, barbarzyństwa, jakie się za tym kryje, nie trzeba komentować, nawet nie sposób. Ale skoro tak, to dlaczego ta praktyka wciąż trwa, dlaczego rodzice tych małych dziewczynek na to pozwalają? Matki przecież przeżyły to samo cierpienie i powinny bronić przed nim swe córki. Jednak są światy, w których władza mężczyzny nad kobietą jest wciąż bardzo silna i prowadzi właśnie do takich niekontrolowanych okrucieństw, na które panuje pełne przyzwolenie społeczne lub obojętność, opisywane jako tolerancja dla innych kultur i wyznań.
Tymczasem kobiety światów zachodnich wciąż walczą o swoje prawa. Oburzają się, że społeczeństwo tkwi w kulturowych stereotypach, które każą kobiecie ograniczać swoje zainteresowania do domu, rodziny i dzieci. Są niezadowolone, gdy ktoś krytykuje ich niechęć do posiadania dzieci – coraz więcej kobiet odkłada na później macierzyństwo lub w ogóle z niego rezygnuje. Domagają się parytetów na stanowiskach. Wymuszają na partnerach większe zaangażowanie w rodzicielstwo. Wiele  z tych postulatów jest spełnianych, a stereotypowe oczekiwania wobec kobiet zaczynają odchodzić do lamusa – broni ich starsze pokolenie oraz skostniałe środowiska katolickie. Tak naprawdę jednak nawet w mniejszych miejscowościach kobiety są coraz bardziej wolne. Mają prawo do planowania własnego życia według swoich wzorców. Jedyną przykrością, na jaką są narażone, jest krytyczny komentarz… Mogą decydować o sobie w coraz większym zakresie i co najwyżej otrzymają za to łatkę feministki. Mimo to narzekają, że wciąż tego równouprawnienia za mało.

Ja, po obejrzeniu Kwiatu pustyni, zrozumiałam, jak wiele mam wolności, niezależności i wciąż możliwości. Wszystko zależy ode mnie – nie od mężczyzny. Bez niego też jestem kimś. Człowiekiem. Nie muszę walczyć, jak Waris i jej podobne, o podstawy, odcinać się od rodziny, uciekać przez pół świata, by zyskać godność należną każdej ludzkiej istocie. Naprawdę, warto czasem docenić to, co mamy, i nie robić dramatu, gdy ktoś nazwie nas „ministrem”, a nie „ministrą”…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz