Zosia miała sąsiada. Taki starszy pan,
już na emeryturze, spotykała go zazwyczaj, gdy gdzieś wychodziła, a on
spacerował z pieskiem. O zwierzątkach zawsze miło porozmawiać, a i z sąsiadami
warto utrzymywać dobre relacje, więc rozmowy były coraz częstsze. Starszy pan
komplementował często jej wygląd, dopytywał o narzeczonych, a Zosia, chcąc być
uprzejma, uśmiechała się na te słowa i czasem zrewanżowała jakimś zalotnym
docinkiem. O tych rozmowach natychmiast potem zapominała. Tymczasem starszy pan
stopniowo się ośmielał i zaczął zachowywać jak specyficzny typ „wujaszka”,
który pewnie jest obecny w większości rodzin. Czyli taki, który myśli, że młode
dziewczyny i kobiety tylko marzą, by je znienacka podszczypał i uściskał albo
cmoknął. Jest przy tym pewny swojej bezkarności, „bo przecież nic złego nie
robi”. Jasne, tyle że ofiary takiego wujka odbierają to zupełnie inaczej. Jeśli
zaczynają mówić o tych zachowaniach albo jakoś się bronić, „wujaszek”
natychmiast się wycofuje i zarzeka, że nie miał nic złego na myśli. Ale kiedy
wszyscy, zadowoleni, że kwestia jest wyjaśniona i rozstrzygnięta, i nie trzeba
podejmować konkretnych działań, rozchodzą się do swoich spraw albo swoje miejsca
za stołem, „wujaszek” na odchodnym mruga do biednego dziewczątka.
Wujaszkowaty sąsiad oczywiście naprawdę
nie miał złych zamiarów i Zosia też
miała pewność, że jej nie skrzywdzi. Ale zdała sobie sprawę, że w ostatnich
miesiącach przed wyjściem z domu wygląda przez okno… a na widok sąsiada jedną z
pierwszych myśli jest: „Znów mnie będzie przytulał i buziaczkował, wrr”. No
było w tym trochę i jej winy, że pozwoliła kiedyś na zmniejszenie dystansu –
werbalnie. Nie mogła jednak przypomnieć sobie chwili, kiedy pozwoliła na coś
więcej. Bo nie pozwoliła. Wiedziała, że otwarte postawienie sprawy nic nie da,
musi po prostu być czujna i zwyczajnie nawet stać dalej w jego obecności.
O tym swoim problemie opowiadała Kasi,
chyba jedynej prawdziwej przyjaciółce, jaką miała. Obie nieźle się uchachały z
tych perypetii, bo Zosia nie żaliła się „na łzawo” – obie więc potraktowały to
jako niezłą anegdotkę. Chociaż Kasia trochę kręciła głową z niedowierzaniem. Jej
takie sytuacje nie miały szansy się przydarzyć.
Ale… mimo „wujaszka”, mimo że to Zosia
była osobą, która miała zaprzyjaźnione panie w sklepikach, a listy polecone od
listonosza odbierała nieraz i pół godziny – bo pan Józef akurat musiał się
wygadać albo był ciekawy, jaką książkę zamawiała i czy się tym interesuje
prywatnie, czy zawodowo – a Kasia była raczej zamknięta i sprawiała wrażenie
nieprzystępnej i zamkniętej w swoim świecie, to też miała o czym opowiadać. Zosia
była w szoku, słuchając o ostatnich zakupach Kasi. Kiedy ta już płaciła za
swoje zakupy i myślała, że zaraz będzie w domu, obsługujący kasę pan nagle się
zadumał, zamyślił i… nagle zaczął się zwierzać. Opowiedział Kasi o swoich
rozterkach małżeńskich i problemach z najstarszym synem. Całkowicie na bok
odłożył towar, a osobie, która stanęła w kolejce, powiedział, że kasa
zamknięta. Kasia stała jak zaczarowana i słuchała bez słów, bo całkiem
oniemiała. Otrząsnęła się dopiero wtedy, kiedy pan skończył swoją opowieść,
dokończył kasowanie towaru i zdjął tabliczkę z napisem „ostatni klient”. Wtedy poszła
szybko, bojąc się nawet oglądać za siebie.
Tym razem Zosia pękała ze śmiechu. Obie jednak
zgodziły się, że czasem nie panujemy nad sytuacją i spotykanymi ludźmi. I po
prostu trzeba to przyjąć z godnością i uśmiechem. J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz