sobota, 29 listopada 2014

Wujaszek i inni

Zosia miała sąsiada. Taki starszy pan, już na emeryturze, spotykała go zazwyczaj, gdy gdzieś wychodziła, a on spacerował z pieskiem. O zwierzątkach zawsze miło porozmawiać, a i z sąsiadami warto utrzymywać dobre relacje, więc rozmowy były coraz częstsze. Starszy pan komplementował często jej wygląd, dopytywał o narzeczonych, a Zosia, chcąc być uprzejma, uśmiechała się na te słowa i czasem zrewanżowała jakimś zalotnym docinkiem. O tych rozmowach natychmiast potem zapominała. Tymczasem starszy pan stopniowo się ośmielał i zaczął zachowywać jak specyficzny typ „wujaszka”, który pewnie jest obecny w większości rodzin. Czyli taki, który myśli, że młode dziewczyny i kobiety tylko marzą, by je znienacka podszczypał i uściskał albo cmoknął. Jest przy tym pewny swojej bezkarności, „bo przecież nic złego nie robi”. Jasne, tyle że ofiary takiego wujka odbierają to zupełnie inaczej. Jeśli zaczynają mówić o tych zachowaniach albo jakoś się bronić, „wujaszek” natychmiast się wycofuje i zarzeka, że nie miał nic złego na myśli. Ale kiedy wszyscy, zadowoleni, że kwestia jest wyjaśniona i rozstrzygnięta, i nie trzeba podejmować konkretnych działań, rozchodzą się do swoich spraw albo swoje miejsca za stołem, „wujaszek” na odchodnym mruga do biednego dziewczątka.
Wujaszkowaty sąsiad oczywiście naprawdę nie miał złych zamiarów i Zosia  też miała pewność, że jej nie skrzywdzi. Ale zdała sobie sprawę, że w ostatnich miesiącach przed wyjściem z domu wygląda przez okno… a na widok sąsiada jedną z pierwszych myśli jest: „Znów mnie będzie przytulał i buziaczkował, wrr”. No było w tym trochę i jej winy, że pozwoliła kiedyś na zmniejszenie dystansu – werbalnie. Nie mogła jednak przypomnieć sobie chwili, kiedy pozwoliła na coś więcej. Bo nie pozwoliła. Wiedziała, że otwarte postawienie sprawy nic nie da, musi po prostu być czujna i zwyczajnie nawet stać dalej w jego obecności.
O tym swoim problemie opowiadała Kasi, chyba jedynej prawdziwej przyjaciółce, jaką miała. Obie nieźle się uchachały z tych perypetii, bo Zosia nie żaliła się „na łzawo” – obie więc potraktowały to jako niezłą anegdotkę. Chociaż Kasia trochę kręciła głową z niedowierzaniem. Jej takie sytuacje nie miały szansy się przydarzyć.
Ale… mimo „wujaszka”, mimo że to Zosia była osobą, która miała zaprzyjaźnione panie w sklepikach, a listy polecone od listonosza odbierała nieraz i pół godziny – bo pan Józef akurat musiał się wygadać albo był ciekawy, jaką książkę zamawiała i czy się tym interesuje prywatnie, czy zawodowo – a Kasia była raczej zamknięta i sprawiała wrażenie nieprzystępnej i zamkniętej w swoim świecie, to też miała o czym opowiadać. Zosia była w szoku, słuchając o ostatnich zakupach Kasi. Kiedy ta już płaciła za swoje zakupy i myślała, że zaraz będzie w domu, obsługujący kasę pan nagle się zadumał, zamyślił i… nagle zaczął się zwierzać. Opowiedział Kasi o swoich rozterkach małżeńskich i problemach z najstarszym synem. Całkowicie na bok odłożył towar, a osobie, która stanęła w kolejce, powiedział, że kasa zamknięta. Kasia stała jak zaczarowana i słuchała bez słów, bo całkiem oniemiała. Otrząsnęła się dopiero wtedy, kiedy pan skończył swoją opowieść, dokończył kasowanie towaru i zdjął tabliczkę z napisem „ostatni klient”. Wtedy poszła szybko, bojąc się nawet oglądać za siebie.
Tym razem Zosia pękała ze śmiechu. Obie jednak zgodziły się, że czasem nie panujemy nad sytuacją i spotykanymi ludźmi. I po prostu trzeba to przyjąć z godnością i uśmiechem. J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz