Jakiś czas temu koleżanka zachęciła mnie
do przeczytania książki Hugha Laurie (czyli Doktora Hause’a J )
Sprzedawca broni. Akurat zdążyłam napisać
o swoim zachwycie nad książką Śnieżka musi umrzeć, Beata od kotów też mnie
zainspirowała nowymi tytułami, Sprzedawcę broni potraktowałam więc jako
jeszcze jedną perełkę, sypiącą się na mnie, odkąd wróciłam do rytuału czytania
książek.
A zarzuciłam go, bo nie wiedziałam, co
czytać. Miałam swoich stałych, ulubionych autorów, ale albo już wyczytałam całą
ich twórczość, albo pisali wolniej, niż ja czytałam. Owszem, biblioteki i
księgarnie pełne są lektury, tylko która ciekawa? Nieraz decydowałam się na
coś, ale potem w domu leżało to nieotwierane długo. I albo wreszcie trzeba było
oddać, albo… leży nadal. Jakoś bałam się zacząć czytać coś nowego. Gdybym się
nad tym zastanowiła, uznałabym to za śmiechu warte, ale nie myślałam. J Ponieważ jednak coraz więcej czytałam zawodowo,
doszłam do wniosku, że czas wolny mogę spędzać np. przed telewizorem/dvd. Tylko
się nie sprawdziło, bo książka dawała mi dużo więcej.
I niedawno, chyba właśnie od Śnieżki, znów zaczęłam jeździć do
biblioteki, pożyczać książki od znajomych, kupować nowości (ostatnio nabytą
jest Wnuczka do orzechów Musierowicz –
sentyment do książek Autorki mam jeszcze z krecikowych czasów). Losowo pożyczone
od Beaty kryminały pochłonęłam na raz – chociaż z tego wyboru został mi tylko
Mankell. Samodzielnie wypożyczyłam sobie inny skandynawski kryminał – Mężczyzna w oknie (autor: Kjell Ola
Dahl). I… jakoś mi nie szło. Całe szczęście, tylko pierwsza część. Od drugiej,
kiedy tytułowy mężczyzna został już zamordowany, poszło lepiej. Pomyślałam
więc, że warto było przemęczyć te parę początkowych rozdziałów.
Bo w zasadzie początek – tak jak
pierwsze wrażenie – nie zawsze musi zachęcać. Owszem, gdy jest dobry, daje
większą szansę na kontynuację. Czasem jednak zniechęcamy się zbyt szybko. Może
słaby pierwszy rozdział to nie znak, że cała książka jest niskiej jakości,
tylko po prostu autor nie ma jeszcze dostatecznych umiejętności? A jeśli ktoś
nie zrobił na nas dobrego wrażenia na pierwszym spotkaniu (ale też nie zrobił
nic, co jednoznacznie można by uznać za złe wrażenie), to warto dać sobie i
temu komuś szansę? Bo może on po prostu nie umie odpowiednio się wypromować?
Z tą myślą i nadzieją czytałam Sprzedawcę broni. Dawałam książce szansę
do ostatniej strony, ale kiedy po trzech tygodniach ją skończyłam i sięgnęłam
po Mankella, na którego wystarczyło mi trzy dni, zrozumiałam, że nie wszystkie
teorie zawsze się sprawdzają. I po prostu czasem coś jest lepsze. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz