Jak całkiem niedawno pisałam, nie czytam
książek w autobusach czy tramwajach, choć czasem nawet bym chciała. Za to
niekiedy przyglądam się tym, którzy nie mają z tym problemu. Ciekawi mnie, co
teraz się czyta, jakie są zainteresowania wśród ludzi, czy znam tę książkę.
Staram się robić to dyskretnie i nie zaglądać komuś bezczelnie przez ramię
(choć z reguły czytający są w zupełnie innym świecie i trzeba by było jakoś
wybitnie naruszyć ich przestrzeń osobistą, by to zauważyli). Mój podziw budzi
też fakt, że w mało sprzyjających warunkach ludzie potrafią się skupić na
fabule. Ja bym się bała, że przejadę przystanek, zresztą nieustannie coś się
dzieje – przystanek, ludzie wysiadają i wsiadają, potem tasowanie miejsc (jak w
Dniu świra). Szkoda by mi było
marnować przyjemność z lektury i czytać w takich warunkach, ale zdaję sobie
sprawę, że czasem to jedyna chwila, jaka pozostaje w ciągu dnia na książkę.
Co ludzie czytają? Naturalnie nie
podejrzę plików na e-czytnikach, a tych zaczyna być coraz więcej. Dominują
jednak wśród ludzi stosunkowo młodych, czasem w średnim wieku. Osoby w wieku
średnim średnim ;) i dalej preferują tradycyjne nośniki, choć czasem podziwiam,
że chce im się dodatkowo dźwigać niekiedy opasły tom (przy okazji zajmujący
sporo miejsca w torbie). Rzadko zauważam gazety, a jeśli już, to są to albo
darmowe, niewielkie objętościowo egzemplarze, rozdawane przy wejściach do metra
i w pobliżu przystanków autobusowych, albo prasa typu tabloid. Czyli coś, co
zajmie na moment czas, a nie zmęczy i po odłożeniu nie będzie budzić niedosytu
związanego z oczekiwaniem „co wydarzy się dalej”. Sama takie gazety nieraz
brałam i przeglądałam, by następnie wyrzucić je do śmietnika przed wejściem do
pracy.
Niekiedy w autobusie widzę młodzież,
która gorączkowo próbuje doczytać lekturę lub nerwowo wertuje podręcznik. W tym
przypadku z pewnością można mówić o racjonalnym wykorzystaniu czasu, ale już
nie bardzo o czerpaniu z tego przyjemności. Determinacja, by zdążyć doczytać (i
na przykład nie zawalić kartkówki, sprawdzianu lub po prostu nie zarobić minusa
za nieznajomość lektury) sprawia, że warunki zewnętrzne przestają się liczyć i
człowiek czyta, będąc wciśniętym między podążający do pracy i szkoły tłum,
niekoniecznie przy tym mając stabilne oparcie. Ale ten pęd do wiedzy… ;)
Chętnie podglądałam, co czytają w
autobusach kobiety. Przyznam, że obstawiałam romanse. Ku swojemu zdziwieniu
jednak kiedyś zauważyłam panią, czytającą biografie kobiet z lat
międzywojnia, które zaistniały w polityce. Innym razem inna pani czytała
biografię Danuty Wałęsy. To na pewno nie są lekkie i łatwe książeczki, o
których treści zapomina się już podczas czytania ostatniego zdania. Raz ze
zdumieniem z kolei zauważyłam pana, z zacięciem czytającego W co grają ludzie Berna. Byłam pod
ogromnym wrażeniem, bo nawet siedząc w ulubionym fotelu, mając zapewniony pełen
komfort otoczenia i pamiętając sporo z zajęć na uczelni, miałam chwilami
kłopot, by w pełni zrozumieć tekst. A pan tak w autobusie…
Nie pamiętam większości innych tytułów;
te akurat zapadły mi w pamięć, gdyż jakoś zbiegały się z moimi
zainteresowaniami i planami czytelniczymi. Jednak nie stawiałam już znaku
równości między literaturą łatwą a
autobusową. Z czasem, przyglądając się książkom i ich tytułom, zaczęłam
niektóre zapamiętywać albo nawet szybko zapisywać. Po niektóre nawet sięgnęłam.
Jedną z takich „autobusowych”
podpowiedzi była książka Śnieżka musi
umrzeć Nele Neuhaus. Nazwiska autorki w danym momencie chyba nie byłam w
stanie nawet dobrze rozszyfrować, za to tytuł po prostu wypalił się w mojej
głowie. Moim pierwszym skojarzeniem było, że książka stanowi wariację – pewnie
współczesną – losów baśniowej królewny. Serce zabiło mi szybciej, bo kocham
baśnie i wcale nie uważam, że czas z nich wyrosnąć. Przeciwnie, czasem wydaje
mi się, że trzeba być dużo mądrzejszym, niż jestem w tej chwili, by je naprawdę
zrozumieć. O napisaniu nie wspominając. Więc widząc ten tytuł, po raz pierwszy
od dawna zrozumiałam, że nie ograniczę się tylko do zapisania tytułu. Książka
była z biblioteki, wyglądała na nowość (jak jest się bywalcem bibliotek, to się
takie rzeczy wie J),
więc następnego dnia stawiłam się w wypożyczalni i poprosiłam o Śnieżkę. Okazało się, że jest
wypożyczona, więc mogę zgłosić chęć rezerwacji, ale i tak w kolejce byłam
druga. Ponad miesiąc oczekiwania. Świadczyło to, że książka jest naprawdę
popularna i dobrze trafiłam. Półtora miesiąca później wreszcie kolejka doszła
do mnie i zaczęłam czytać. Ze zdumieniem odkryłam, że to kryminał. Jakoś
wcześniej nie myślałam na temat gatunku, nie szukałam żadnych informacji. W
głębi duszy hodowałam nadzieję, że jednak to baśń… ;)
Moje kontakty z kryminałami były
dotychczas skąpe. Nie dlatego, że ten typ książki mi się nie podobał.
Przeciwnie. Jednak długo ograniczałam się do kilku nazwisk, które znałam, i
wyczytywałam dzieła tych autorów do bólu, by po jakimś czasie wracać do ulubionych
pozycji lub czekać na nowość, o ile autor jeszcze pisał. Bałam się sięgnąć po
coś nowego. Bałam się, że wybór będzie zły. Nie było to jednak świadome
myślenie, bo przecież szybko uświadomiłabym sobie absurd. Bo co by się stało,
gdyby wybór okazał się zły? Nic. J
Dzięki Śnieżce… wyrwałam się z tego zaklętego kręgu. Kryminał sam w sobie
godny polecenia, bo dawno nie czytałam tak wielowątkowej intrygi, gdzie pod
koniec wszystko jednak wskoczyło na swoje miejsce. Spajająca cykl – bo później
się dowiedziałam, że Śnieżka... jest częścią serii – para policjantów budziła
ogromną sympatię, a przedstawieni bohaterowie byli naprawdę wiarygodni. Na
ogromne uznanie zasługuje również praca tłumacza. Interesuję się tym od
jakiegoś czasu, tzn. kwestiami przekładu (tak ogólnie w tej chwili o tym
piszę), zresztą zmusza mnie do tego niekiedy praca redaktora. I o ile z
angielskojęzycznymi książkami problem w lekturze sprawia oszczędność na
korekcie, to po tłumaczeniach niemieckojęzycznych zazwyczaj potrzebny jest
dobry redaktor. W książce Nelehaus wszystkie te elementy zagrały, co sprawia,
że książkę czyta się z zapałem i nic nie odrywa nas od śledzenia wątku
kryminalnego. (Tak, ja wiem, zaraz ktoś powie, że książkę czyta się tylko po
to; kto by zwracał uwagę na błędy. Niestety, najlepszą fabułę zabije niechlujne
przygotowanie. I mówię to ja, która czytając niezawodowo, a dla własnej
przyjemności, wyłączam tryb śledzenia przecinków i innych usterek. Jestem na
takim etapie zawodu, że jeszcze daję radę).
Dzięki Śnieżce…, dzięki przypadkowej pani z autobusu, która to czytała,
dzięki mojej niemożności czytania w autobusie, znowu większość wieczorów
spędzam z książką w ręku. Nie tylko z kryminałami, choć chwilowo nadrabiam
braki w tej dziedzinie. Kolejne części książek Neuahus (właśnie skończyłam Głębokie rany, a niedawno – Kto sieje wiatr), Mankella, Stiega
Larssona… Czeka też Akunin, a za chwilę, gdy tylko ukaże się kolejna część
prequela, wrócę do świata mojego ukochanego Carda.
Niestraszne mi teraz długie jesienne
wieczory. J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz