czwartek, 9 października 2014

Śnieżka musi umrzeć

Jak całkiem niedawno pisałam, nie czytam książek w autobusach czy tramwajach, choć czasem nawet bym chciała. Za to niekiedy przyglądam się tym, którzy nie mają z tym problemu. Ciekawi mnie, co teraz się czyta, jakie są zainteresowania wśród ludzi, czy znam tę książkę. Staram się robić to dyskretnie i nie zaglądać komuś bezczelnie przez ramię (choć z reguły czytający są w zupełnie innym świecie i trzeba by było jakoś wybitnie naruszyć ich przestrzeń osobistą, by to zauważyli). Mój podziw budzi też fakt, że w mało sprzyjających warunkach ludzie potrafią się skupić na fabule. Ja bym się bała, że przejadę przystanek, zresztą nieustannie coś się dzieje – przystanek, ludzie wysiadają i wsiadają, potem tasowanie miejsc (jak w Dniu świra). Szkoda by mi było marnować przyjemność z lektury i czytać w takich warunkach, ale zdaję sobie sprawę, że czasem to jedyna chwila, jaka pozostaje w ciągu dnia na książkę.
Co ludzie czytają? Naturalnie nie podejrzę plików na e-czytnikach, a tych zaczyna być coraz więcej. Dominują jednak wśród ludzi stosunkowo młodych, czasem w średnim wieku. Osoby w wieku średnim średnim ;) i dalej preferują tradycyjne nośniki, choć czasem podziwiam, że chce im się dodatkowo dźwigać niekiedy opasły tom (przy okazji zajmujący sporo miejsca w torbie). Rzadko zauważam gazety, a jeśli już, to są to albo darmowe, niewielkie objętościowo egzemplarze, rozdawane przy wejściach do metra i w pobliżu przystanków autobusowych, albo prasa typu tabloid. Czyli coś, co zajmie na moment czas, a nie zmęczy i po odłożeniu nie będzie budzić niedosytu związanego z oczekiwaniem „co wydarzy się dalej”. Sama takie gazety nieraz brałam i przeglądałam, by następnie wyrzucić je do śmietnika przed wejściem do pracy.
Niekiedy w autobusie widzę młodzież, która gorączkowo próbuje doczytać lekturę lub nerwowo wertuje podręcznik. W tym przypadku z pewnością można mówić o racjonalnym wykorzystaniu czasu, ale już nie bardzo o czerpaniu z tego przyjemności. Determinacja, by zdążyć doczytać (i na przykład nie zawalić kartkówki, sprawdzianu lub po prostu nie zarobić minusa za nieznajomość lektury) sprawia, że warunki zewnętrzne przestają się liczyć i człowiek czyta, będąc wciśniętym między podążający do pracy i szkoły tłum, niekoniecznie przy tym mając stabilne oparcie. Ale ten pęd do wiedzy… ;)
Chętnie podglądałam, co czytają w autobusach kobiety. Przyznam, że obstawiałam romanse. Ku swojemu zdziwieniu jednak kiedyś zauważyłam panią, czytającą biografie kobiet z lat międzywojnia, które zaistniały w polityce. Innym razem inna pani czytała biografię Danuty Wałęsy. To na pewno nie są lekkie i łatwe książeczki, o których treści zapomina się już podczas czytania ostatniego zdania. Raz ze zdumieniem z kolei zauważyłam pana, z zacięciem czytającego W co grają ludzie Berna. Byłam pod ogromnym wrażeniem, bo nawet siedząc w ulubionym fotelu, mając zapewniony pełen komfort otoczenia i pamiętając sporo z zajęć na uczelni, miałam chwilami kłopot, by w pełni zrozumieć tekst. A pan tak w autobusie…
Nie pamiętam większości innych tytułów; te akurat zapadły mi w pamięć, gdyż jakoś zbiegały się z moimi zainteresowaniami i planami czytelniczymi. Jednak nie stawiałam już znaku równości między literaturą łatwą a  autobusową. Z czasem, przyglądając się książkom i ich tytułom, zaczęłam niektóre zapamiętywać albo nawet szybko zapisywać. Po niektóre nawet sięgnęłam.

Jedną z takich „autobusowych” podpowiedzi była książka Śnieżka musi umrzeć Nele Neuhaus. Nazwiska autorki w danym momencie chyba nie byłam w stanie nawet dobrze rozszyfrować, za to tytuł po prostu wypalił się w mojej głowie. Moim pierwszym skojarzeniem było, że książka stanowi wariację – pewnie współczesną – losów baśniowej królewny. Serce zabiło mi szybciej, bo kocham baśnie i wcale nie uważam, że czas z nich wyrosnąć. Przeciwnie, czasem wydaje mi się, że trzeba być dużo mądrzejszym, niż jestem w tej chwili, by je naprawdę zrozumieć. O napisaniu nie wspominając. Więc widząc ten tytuł, po raz pierwszy od dawna zrozumiałam, że nie ograniczę się tylko do zapisania tytułu. Książka była z biblioteki, wyglądała na nowość (jak jest się bywalcem bibliotek, to się takie rzeczy wie J), więc następnego dnia stawiłam się w wypożyczalni i poprosiłam o Śnieżkę. Okazało się, że jest wypożyczona, więc mogę zgłosić chęć rezerwacji, ale i tak w kolejce byłam druga. Ponad miesiąc oczekiwania. Świadczyło to, że książka jest naprawdę popularna i dobrze trafiłam. Półtora miesiąca później wreszcie kolejka doszła do mnie i zaczęłam czytać. Ze zdumieniem odkryłam, że to kryminał. Jakoś wcześniej nie myślałam na temat gatunku, nie szukałam żadnych informacji. W głębi duszy hodowałam nadzieję, że jednak to baśń… ;)
Moje kontakty z kryminałami były dotychczas skąpe. Nie dlatego, że ten typ książki mi się nie podobał. Przeciwnie. Jednak długo ograniczałam się do kilku nazwisk, które znałam, i wyczytywałam dzieła tych autorów do bólu, by po jakimś czasie wracać do ulubionych pozycji lub czekać na nowość, o ile autor jeszcze pisał. Bałam się sięgnąć po coś nowego. Bałam się, że wybór będzie zły. Nie było to jednak świadome myślenie, bo przecież szybko uświadomiłabym sobie absurd. Bo co by się stało, gdyby wybór okazał się zły? Nic. J
Dzięki Śnieżce… wyrwałam się z tego zaklętego kręgu. Kryminał sam w sobie godny polecenia, bo dawno nie czytałam tak wielowątkowej intrygi, gdzie pod koniec wszystko jednak wskoczyło na swoje miejsce. Spajająca cykl – bo później się dowiedziałam, że Śnieżka... jest częścią serii – para policjantów budziła ogromną sympatię, a przedstawieni bohaterowie byli naprawdę wiarygodni. Na ogromne uznanie zasługuje również praca tłumacza. Interesuję się tym od jakiegoś czasu, tzn. kwestiami przekładu (tak ogólnie w tej chwili o tym piszę), zresztą zmusza mnie do tego niekiedy praca redaktora. I o ile z angielskojęzycznymi książkami problem w lekturze sprawia oszczędność na korekcie, to po tłumaczeniach niemieckojęzycznych zazwyczaj potrzebny jest dobry redaktor. W książce Nelehaus wszystkie te elementy zagrały, co sprawia, że książkę czyta się z zapałem i nic nie odrywa nas od śledzenia wątku kryminalnego. (Tak, ja wiem, zaraz ktoś powie, że książkę czyta się tylko po to; kto by zwracał uwagę na błędy. Niestety, najlepszą fabułę zabije niechlujne przygotowanie. I mówię to ja, która czytając niezawodowo, a dla własnej przyjemności, wyłączam tryb śledzenia przecinków i innych usterek. Jestem na takim etapie zawodu, że jeszcze daję radę).
Dzięki Śnieżce…, dzięki przypadkowej pani z autobusu, która to czytała, dzięki mojej niemożności czytania w autobusie, znowu większość wieczorów spędzam z książką w ręku. Nie tylko z kryminałami, choć chwilowo nadrabiam braki w tej dziedzinie. Kolejne części książek Neuahus (właśnie skończyłam Głębokie rany, a niedawno – Kto sieje wiatr), Mankella, Stiega Larssona… Czeka też Akunin, a za chwilę, gdy tylko ukaże się kolejna część prequela, wrócę do świata mojego ukochanego Carda.

Niestraszne mi teraz długie jesienne wieczory. J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz