poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Stalker i Strażak Sam

Od trzech tygodni ustalamy w domu nowe porządki. I wciąż nie mam błogiej rutyny (jak jej kiedyś nie doceniałam!).
Przede wszystkim: spadłam na sam dół hierarchii stada. Jestem zdecydowanie od sprzątania i karmienia – w nagrodę ewentualnie mogę czasem pomiziać. Niemniej brak futra i ogona oraz poruszanie się na dwóch nogach dyskwalifikuje mnie w oczach grupy. ;)

Na samym jej szczycie stoi Fruzia. Ona zamieszała naszym – moim i Kocia – poukładanym życiem i ona wciąż dyktuje zasady oraz nakłada na nas kolejne obowiązki. Nie weszła do nowego miejsca zahukana i przepraszająca. Przeciwnie. Na nic się nie oglądając, ładuje się na szczyt drapaka, pierwsza biegnie do zabawki, a także do miski – choć czasem jeszcze siedzi przy niej Kocio. Ten zaś ma charakter zdecydowanie powolniejszy i „usposobienie przyjemne”. Pierwsze dni były dla niego ciężką próbą. Potem wcale nie było lepiej, gdyż się we Fruzi zakochał. A potem to chyba zgłupiał. ;)

Zanim jednak o Kociu, parę informacji o Fruzi. Otóż oprócz bojowego charakteru koteczka cechuje się jeszcze dość niefrasobliwym usposobieniem. Kładę to karb jej małolęctwa, ale jest dość uciążliwe… Chodzi o sprawy dość delikatnej natury, czyli kuwetowe. Przede wszystkim trzeci tydzień toczę bój o przyuczenie jej do korzystania z kuwety. Początkowo wydawało mi się, że sukces przyjdzie szybko. Niestety, pod koniec pierwszego tygodnia pozbyłam się tej nadziei i od tamtej pory trwa orka na ugorze, by nauczyć Fruzię porządku. Owszem, początkowo wchodziła do kociej toalety (osobnej, specjalnie dla niej), ale potem zaczęła załatwiać się w przypadkowych miejscach. Po namysłach i rozważaniach oraz zgłębieniu problemu również na kocim forum zmieniłam żwirek z drewnianego na bentonit. Znawcy tematu wiedzą, w czym rzecz. Niefachowcom krótko wyjaśnię, że ten drugi bardziej przypomina piasek, ze wszystkimi niestety konsekwencjami: maże się i zmienia w błocko, poza tym trzeba go usuwać do specjalnych woreczków, a nie – jak np. Cat’s Best Eko – spłukiwać w toalecie. Dla kota czasem jednak bywa lepszy, właśnie dlatego, że kojarzy mu się z naturalnym podłożem. Fruzia natychmiast zaakceptowała zmianę, a razem z nią – kuwetę. Zaczęła chodzić również do Kociowej, a ten jej nie bronił niczego. Tylko że jedno mu się nie podobało… Fruzia bowiem nie zaprzątała sobie główki takimi drobiazgami, jak zakopywanie po sobie. Po prostu wchodziła do kuwety, robiła, co do niej należało, po czym, nie oglądając się za siebie, wychodziła. Byłam świadkiem, jak trzeciego czy czwartego dnia Kocio nie zdzierżył. Ten maniak porządku wszedł i zakopał po niej, po czym jeszcze swoim zwyczajem omiótł łapą okolicę (robiąc naturalnie więcej bałaganu, ale doceniam intencję). Miałam nadzieję, że Fruzia raz czy drugi to zobaczy i sama się nauczy, naśladując dobry Kociowy przykład. Niestety. Uznała, że widać taka jest procedura. I tak oto jesteśmy obecnie na takim etapie: Fruzia czyni swą powinność. Kiedy tylko słychać szuranie żwirku, Kocio już leci i czeka, aż mała wyjdzie. Wtedy natychmiast wchodzi i zakopuje oraz omiata okolice. Dumny z siebie, wychodzi. I wtedy wkraczam ja: z łopatką oraz szufelką i zmiotką. Czy można wyraźniej pokazać hierarchię…? ;)


W tym wszystkim nie marudziłabym, licząc, że skoro nikt nie narzeka, to jest dobrze. Są ponoć takie koty – babcie klozetowe. ;) Fragment z wątku na forum, na którym się radziłam i dzieliłam tą sytuacją: „Hihi, masz Kocia babcię klozetową J U nas robi tak Aramis i Chester, często nawet ten kuwetujący nie skończy a tu zaraz ekipa sprzątająca się zjawia”. Rzecz w tym, że chyba ta nadmierna opieka Kocia przeszła w kontrolę, której Fruzia nie wytrzymała. I znów zaczęła omijać kuwetę. Koniec poprzedniego tygodnia to było nieustanne łapanie małej i wsadzanie do kuwety bądź (częściej) sprzątanie po niej oraz pranie zasikanych materacyków i kocyków. A Kocio snuł się za nią jak cień…

Już decydowałam się na powrót do bentonitu i wydanie kolejnej kwoty pieniędzy na obróżki feromonowe dla Kocia, który zatracił się chyba w tym stalkowaniu małej – ale zdecydowałam się wcześniej na jeszcze jeden patent. Wyciągnęłam ponownie drugą kuwetę, wysypałam Cat’s Bestem i wstawiłam do pokoju, w którym śpimy. Broniłam się przed tą możliwością, bo po prostu nie chciałam więcej żwirku w tym pokoju. Od czasu, kiedy opłakałam Agrafkę, zaczęłam doceniać chodzenie boso po pokoju (żwirek nieźle potrafi kłuć w stopy), a także klasyczny aromat powietrza. Teraz też nie uśmiechał mi się zapach zasikanego przez koty żwirku (nie łudziłam się, że Kocio nie skorzysta z takiej okazji – i nie myliłam się: pierwszy tam wlazł), ale… wolę jednak zasikany żwirek. Patent sprawdzał się – do dzisiejszego ranka. Fruzia ugasiła pożar (jak Dzielny Strażak Sam) na leżącym na balkonie materacyku. Wydawało mi się, że dobrze upranym i pozbawionym zapachu dawnej „zbrodni”…

Tak więc mam w domu Strażaka Sama, stalkowanego co jakiś czas przez Kocia. Jak to się skończy? ;)

2 komentarze:

  1. O kurczę, dokocenie! Czytam z ciekawością. Ostatnie dokocenia przechodziłam w domu rodzinnym dawno temu, jednak to był dom i koty wychodzące, mniej z ludźmi związane, a teraz z kotem mieszkaniowym czuję się jak kocia pierwiastka.
    Niestety mój kot stracił "starszą siostrę" - naszą starą jamniczkę :( Jest nam smutno, ale boimy się też o kota, żeby nie zdziczał - pracujemy poza domem, więc minimum 9 godzin kot spędza sam...

    OdpowiedzUsuń
  2. No to... chyba wiesz, co powinnaś zrobić. :) Jak się zdecydujesz, daj znać, będę służyć pomocą i doświadczeniem. :)

    OdpowiedzUsuń