Od trzech tygodni ustalamy w domu nowe porządki. I wciąż nie mam
błogiej rutyny (jak jej kiedyś nie doceniałam!).
Przede wszystkim: spadłam na sam dół hierarchii stada. Jestem zdecydowanie
od sprzątania i karmienia – w nagrodę ewentualnie mogę czasem pomiziać. Niemniej
brak futra i ogona oraz poruszanie się na dwóch nogach dyskwalifikuje mnie w
oczach grupy. ;)
Na samym jej szczycie stoi Fruzia. Ona zamieszała naszym – moim i
Kocia – poukładanym życiem i ona wciąż dyktuje zasady oraz nakłada na nas
kolejne obowiązki. Nie weszła do nowego miejsca zahukana i przepraszająca. Przeciwnie.
Na nic się nie oglądając, ładuje się na szczyt drapaka, pierwsza biegnie do
zabawki, a także do miski – choć czasem jeszcze siedzi przy niej Kocio. Ten zaś
ma charakter zdecydowanie powolniejszy i „usposobienie przyjemne”.
Pierwsze dni były dla niego ciężką próbą. Potem wcale nie było lepiej, gdyż się we Fruzi zakochał.
A potem to chyba zgłupiał. ;)
Zanim jednak o Kociu, parę informacji o Fruzi. Otóż oprócz
bojowego charakteru koteczka cechuje się jeszcze dość niefrasobliwym
usposobieniem. Kładę to karb jej małolęctwa, ale jest dość uciążliwe… Chodzi o
sprawy dość delikatnej natury, czyli kuwetowe. Przede wszystkim trzeci tydzień
toczę bój o przyuczenie jej do korzystania z kuwety. Początkowo wydawało mi
się, że sukces przyjdzie szybko. Niestety, pod koniec pierwszego tygodnia
pozbyłam się tej nadziei i od tamtej pory trwa orka na ugorze, by nauczyć
Fruzię porządku. Owszem, początkowo wchodziła do kociej toalety (osobnej,
specjalnie dla niej), ale potem zaczęła załatwiać się w przypadkowych
miejscach. Po namysłach i rozważaniach oraz zgłębieniu problemu również na
kocim forum zmieniłam żwirek z drewnianego na bentonit. Znawcy tematu wiedzą, w
czym rzecz. Niefachowcom krótko wyjaśnię, że ten drugi bardziej przypomina
piasek, ze wszystkimi niestety konsekwencjami: maże się i zmienia w błocko, poza
tym trzeba go usuwać do specjalnych woreczków, a nie – jak np. Cat’s Best Eko –
spłukiwać w toalecie. Dla kota czasem jednak bywa lepszy, właśnie dlatego, że
kojarzy mu się z naturalnym podłożem. Fruzia natychmiast zaakceptowała zmianę,
a razem z nią – kuwetę. Zaczęła chodzić również do Kociowej, a ten jej nie
bronił niczego. Tylko że jedno mu się nie podobało… Fruzia bowiem nie
zaprzątała sobie główki takimi drobiazgami, jak zakopywanie po sobie. Po prostu
wchodziła do kuwety, robiła, co do niej należało, po czym, nie oglądając się za
siebie, wychodziła. Byłam świadkiem, jak trzeciego czy czwartego dnia Kocio nie
zdzierżył. Ten maniak porządku wszedł i zakopał po niej, po czym jeszcze swoim
zwyczajem omiótł łapą okolicę (robiąc naturalnie więcej bałaganu, ale doceniam
intencję). Miałam nadzieję, że Fruzia raz czy drugi to zobaczy i sama się
nauczy, naśladując dobry Kociowy przykład. Niestety. Uznała, że widać taka jest
procedura. I tak oto jesteśmy obecnie na takim etapie: Fruzia czyni swą
powinność. Kiedy tylko słychać szuranie żwirku, Kocio już leci i czeka, aż mała
wyjdzie. Wtedy natychmiast wchodzi i zakopuje oraz omiata okolice. Dumny z
siebie, wychodzi. I wtedy wkraczam ja: z łopatką oraz szufelką i zmiotką. Czy
można wyraźniej pokazać hierarchię…? ;)
W tym wszystkim nie marudziłabym, licząc, że skoro nikt nie
narzeka, to jest dobrze. Są ponoć takie koty – babcie klozetowe. ;) Fragment z wątku na forum,
na którym się radziłam i dzieliłam tą sytuacją: „Hihi, masz Kocia babcię
klozetową J U
nas robi tak Aramis i Chester, często nawet ten kuwetujący nie skończy a tu
zaraz ekipa sprzątająca się zjawia”. Rzecz w tym, że chyba ta nadmierna opieka
Kocia przeszła w kontrolę, której Fruzia nie wytrzymała. I znów zaczęła omijać
kuwetę. Koniec poprzedniego tygodnia to było nieustanne łapanie małej i
wsadzanie do kuwety bądź (częściej) sprzątanie po niej oraz pranie zasikanych
materacyków i kocyków. A Kocio snuł się za nią jak cień…
Już decydowałam się na powrót do bentonitu i wydanie kolejnej
kwoty pieniędzy na obróżki feromonowe dla Kocia, który zatracił się chyba w tym
stalkowaniu małej – ale zdecydowałam się wcześniej na jeszcze jeden patent. Wyciągnęłam
ponownie drugą kuwetę, wysypałam Cat’s Bestem i wstawiłam do pokoju, w którym
śpimy. Broniłam się przed tą możliwością, bo po prostu nie chciałam więcej
żwirku w tym pokoju. Od czasu, kiedy opłakałam Agrafkę, zaczęłam doceniać
chodzenie boso po pokoju (żwirek nieźle potrafi kłuć w stopy), a także klasyczny
aromat powietrza. Teraz też nie uśmiechał mi się zapach zasikanego przez koty
żwirku (nie łudziłam się, że Kocio nie skorzysta z takiej okazji – i nie
myliłam się: pierwszy tam wlazł), ale… wolę jednak zasikany żwirek. Patent sprawdzał się – do dzisiejszego ranka. Fruzia ugasiła pożar (jak Dzielny Strażak Sam) na leżącym na balkonie materacyku. Wydawało mi się, że
dobrze upranym i pozbawionym zapachu dawnej „zbrodni”…
Tak więc mam w domu Strażaka Sama, stalkowanego co jakiś czas przez
Kocia. Jak to się skończy? ;)
O kurczę, dokocenie! Czytam z ciekawością. Ostatnie dokocenia przechodziłam w domu rodzinnym dawno temu, jednak to był dom i koty wychodzące, mniej z ludźmi związane, a teraz z kotem mieszkaniowym czuję się jak kocia pierwiastka.
OdpowiedzUsuńNiestety mój kot stracił "starszą siostrę" - naszą starą jamniczkę :( Jest nam smutno, ale boimy się też o kota, żeby nie zdziczał - pracujemy poza domem, więc minimum 9 godzin kot spędza sam...
No to... chyba wiesz, co powinnaś zrobić. :) Jak się zdecydujesz, daj znać, będę służyć pomocą i doświadczeniem. :)
OdpowiedzUsuń