Poszłam dzisiaj z Fruzią do wet. Sama nie
wiem, na co liczyłam, w końcu „na oko” lekarz nie oceni, czy problem pozakuwetowania ma przyczynę w zapaleniu pęcherza, a nie miałam w domu głupiej strzykawki, by zebrać ostatnie siuśki z
podłogi i zawieźć do analizy. Czekanie na następne było jednak trochę ponad
moje siły… Pani doktor, po obejrzeniu małej i zrobieniu porządnego wywiadu,
stwierdziła, że jednak przyczyna jest behawioralna. Po opowiedzeniu jej
niektórych szczegółów z zachowania Kocia tylko się w tym upewniła. Zaleciła feromony,
ewentualnie jakieś KalmAidy czy inne bajery (kto miał problem, wie, o co chodzi).
No i mimo wszystko, gdyby się udało, powiedziała, by jednak zebrać siuśki do
analizy, aczkolwiek zapalenie pęcherza jest praktycznie niemożliwe u kici.
Wracałam przygnębiona. Głównie tym, że
upewniłam się, gdzie leży przyczyna stresu Fruzi. Niby sama mówiłam (i pisałam),
że Kocio jest stalkerem, ale tak naprawdę rozważałam to w kategoriach żartu. No
jak taki Kocio słodki, kastracik, pierdołka – i agresor? A jednak.
Kocio nie robi niby nic takiego
strasznego. On „tylko” paczy na Fruzię. Dowiedziałam się jednak, że to trzeci –
przedostatni – poziom kociej agresji. Pierwszą informacją dla intruza jest
znaczenie terenu. Drugim – wokalizacja swojego niezadowolenia, połączona ze
stroszeniem futra, taką wizualną demonstracją. Ostatnim aktem agresji są
łapoczyny, mające na celu przepędzenie intruza. Chyba że ten wcześniej nie
wytrzyma presji kociego wzroku.
Raz wyraźnie dostrzegłam te Kociowe
paczałki. Naprawdę, gdybym była kotem, udałabym, że szłam akurat gdzie indziej.
Od tamtego czasu (kilka dni) coraz bardziej widziałam, jak Kocio łazi za małą,
niemal dyszy jej w kark, cokolwiek by ona nie robiła. Myślałam wciąż jednak, że
to po prostu takie zainteresowanie drugim kotem… Tymczasem to agresja. Może obronna?
Bo Fruzia na zastraszoną nie wygląda, a to siusianie poza (i nie tylko siusianie…)
to może właśnie też jakaś forma zagarniania terytorium? I Kocio na ten pierwszy
etap odpowiada trzecim?
Jak by jednak Fruzia nie była dzielna,
rozumiem jej stres. Pani wet też mi to w rozmowie dosadnie dosyć przybliżyła. Słuchając
bowiem jej wywodów, ogromnie ciężko było mi przyznać, że mam w domu takiego
agresora. Nie Kocio! I jakoś niemrawo próbując go tłumaczyć, mówię, że przecież
on nie zawsze na nią tak paczy. To czemu ona ma się denerwować…? A pani wet na
to: „A jakby pani mieszkała z mężem, który bije tylko czasem, a pani nie wie
nigdy, kiedy?”. Przemówiło do mnie.
Bo w sumie nie trzeba bić… Wyobraźmy
sobie, że jest w naszym życiu osoba, która nas nieustannie obserwuje. Nie krytykuje.
Nie chwali. Po prostu patrzy. I teraz taki dzień (dla uproszczenia wersja
relacji damsko-męskiej): Wstaję rano i idę do kuchni robić
śniadanie. On idzie za mną i siada przy stole. Nie czyta gazety, nie włącza
radia, nie wyciąga talerzy. Patrzy na mnie, jak ja kroję chleb, gotuję wodę,
nalewam herbatę czy kawę do szklanek. Stawiam to na stół. To wszystko w
milczeniu, wciąż obserwowana. Cud, że tym razem nic nie upuściłam ani nie
wylałam. Innym razem przyszywam guzik. On siedzi
obok i patrzy. Myję podłogę. On patrzy (i wcale nie ma zakusów erotycznych, po
prostu ocenia płynność ruchów). Wieszam pranie, a on patrzy. Nic nie mówi, ale
sama nerwowo sprawdzam, czy nie ma załamań i czy wszystko się doprało. Rozpakowuję
zakupy, a on patrzy. Z przykładów pozadomowych natomiast. Jadę
samochodem (w sensie: kieruję), a on siedzi obok. Oczywiście mało który facet
by tylko patrzył krytycznie, ale kiedy wreszcie zamilknie, większość kobiet
czuje się chyba gorzej.
Szczerze? Też bym chyba zaczęła sikać po
kątach, gdyby to leżało w ludzkiej naturze. Taka ciągła obserwacja, kontrola
bez słów sprawia, że ręce zaczynają się trząść, a w środku wszystko dygocze
jeszcze mocniej. Im teren mniejszy, im osoby bliższe – tym jest to bardziej odczuwane.
W końcu nie przypadkiem pojawiają się w założeniu dowcipne karteczki z cenami
usług, gdzie za obserwowanie fachowca podczas pracy klient dopłaca procent od
całej sumy. ;) A on przecież tylko paczy… ;)
Super! Świetne obserwacje zarówno kociej jak i ludzkiej rzeczywistości :)
OdpowiedzUsuńDoczytałam ten post po poprzednim i w sumie nie wiem czy tak bardzo obawiam się o stan psychiczny swojego futra-jedynaka...
OdpowiedzUsuńchoć z Twoich opisów wynika, że ma charakter zupełnie inny niż Kocio.
Ojtam, to tylko tak brzmi. Zresztą, jak sie zdecydujesz, to mam swietne patenty na osiągnięcie sukcesu (niestety, ja otrzymałam je poniewczasie...) :)
OdpowiedzUsuńPodziel się, przyda się na zaś!
OdpowiedzUsuńChyba nie mamy wyjścia, ale odkładamy sprawę na "po urlopie" jesiennym. Jesienią i zimą więcej czasu w domu będziemy to i łatwiej będzie się zająć futrami.
No dobra, dokacamy się ;) prawdopodobnie nie kociakiem, tylko kotką-rówieśniczką naszego. Czekamy na odpowiedź od domku tymczasowego ;)
OdpowiedzUsuńFantastycznie! Trzymam w takim razie kciuki i liczę na wieści. ;) A jakby coś, to możesz też do mnie napisać ws. konsultacji (jest formularz na stronie albo przez fanpejdża). Powodzenia!!! :)
UsuńO nie wiedziałam że jest fanpejdż. Bede paczeć, haha :)
OdpowiedzUsuń