Muszę
wreszcie się z tego „wypisać”.
Jak pewnie
wiele osób wie, nie mam stałej posady, więc od czasu do czasu budzi się we mnie
chęć, by przestać walić głową w mur obojętnych wydawnictw – które ani myślą
zapewnić etat zdolnym i już nieco doświadczonym w fachu redaktorom/korektorom,
oferując chętniej umowy cywilnoprawne – i zdobyć nowe kwalifikacje.
Powstrzymuje mnie jednak przede wszystkim brak wyraźnego pomysłu na „nowe”.
Zresztą, zdobycie minimum umiejętności na kursie to za mało, by wejść do nowej
branży. Czasu na nowe studia już raczej nie mam (i mówię o studiach pod kątem
zmiany zawodu, a nie przyjemności zgłębiania pasjonującego mnie tematu), a
gdzie jeszcze lata doświadczenia, o jakie zawsze będę stratna w porównaniu do
konkurujących ze mną osób. Dodatkowo z młodymi przegram na starcie właśnie
wiekiem – nie, nie ma sensu. Zwłaszcza że tak naprawdę w wielu dziedzinach
papier ma mniejsze znaczenie niż konkretne umiejętności. Bo też nie zawsze jego
posiadanie jest tożsame z praktyczną znajomością tematu. Czytywałam historie o
tym, jak kandydat, w CV chwalący się biegłym angielskim czy sprawną obsługą
różnych programów komputerowych, w trakcie rozmowy nagle ujawniał swoją totalną
ignorancję. Nie rozumiem takich ludzi, na co oni liczą, zwłaszcza że
najczęściej nie są to jakieś kosmiczne kwalifikacje, trudne do zweryfikowania. Niekiedy
aż podziwiam taką butę i arogancję, taką bezdyskusyjną pewność siebie. Czasem
się nawet to sprzedaje, ale chyba na krótką metę.
Bywa też i
odwrotnie. Są osoby, które „papiórka” nie mają, bo twierdzą, że go nie potrzebują.
Przecież w każdej chwili mogą wykazać się swoimi umiejętnościami. Też jest w
tym jakaś racja. Oczywiście wiele zawodów wymaga formalnych uprawnień, wpisania
na listę wykonujących dany zawód itp. Zostaje jednak strefa, trudna do
sprawdzenia, czyli internet. W nim każdy może być, kim zechce. Nie tylko
Wojtkiem, który też ma dwanaście lat, ale radcą prawnym czy ekspertem do spraw
dotacji unijnych. I to jest prawdziwe niebezpieczeństwo.
Parę
miesięcy temu trafiłam na warsztaty organizowane przez behawiorystkę z
PetBonTon. I jak to często bywa, dotychczas nieznane pojęcie „behawioryzm” zaczęło
wyskakiwać nawet z otwartej lodówki. A na pewno przewijać się na Facebooku. W
ten sposób trafiłam do grupy Mieszka, potem na jego bloga. Na początku byłam
zafascynowana tematem, zwłaszcza po zajęciach Julii. Poza tym kocham Kocia i
chcę w ogóle o kotach wiedzieć jak najwięcej. Jednak atmosfera na forum i blogu
powoli przestawała mi odpowiadać. Bo rozumiem, że ktoś zakłada swoją grupę, ma
swoje założenia i poglądy – ale jeśli zaprasza do dyskusji innych ludzi,
powinien liczyć się z tym, że pojawią się inne niż jego zdania. I wcale nie
muszą być złe. Są po prostu inne. Tym bardziej że w większości wypowiadali się
ludzie, którzy podobnie jak ja chcieli wiedzieć o kotach więcej, a zatem na
wiedzę byli otwarci. Z całą ufnością przedstawiali problem, oczekując rady i
wsparcia. Z reguły otrzymywali pełne wyższości opinie, często przykre. Okej,
nie podoba się, nie musisz należeć do grupy. Nie wypowiadam się tam już,
aczkolwiek lubię zajrzeć, bo ciekawią mnie kocio-ludzkie historie.
Ponieważ
jednak kocim ekspertem nie jestem, ale znam takich, którzy z kotami żyją
dziesiątki lat, i oni bez zastanowienia krytykowali owe forumowe rady,
postanowiłam spytać prowadzącego stronę, czy jest behawiorystą. Bo informacji
na jego temat w necie nie było za wiele i na pewno nie „wyskakiwał” jako
specjalista w tej dziedzinie. A jednak udzielał rad na forum (okej, bezpłatnie,
ale jednak to nie były dyskusje między znajomymi – przedstawiał się jako
ekspert w końcu) i blogu. Zapytałam więc i właśnie ta odpowiedź skłoniła mnie
do niniejszych przemyśleń. Niestety, nie ma jej już na stronie (zajrzałam tam
wczoraj, by móc ją dokładnie tu zacytować). Jednak, o ile pamiętam,
przeczytałam, iż: prowadzący forum i bloga jest behawiorystą praktykiem.
Planuje zrobić kurs i uzyskać dyplom, gdyż w Polsce (swoją drogą, niektórzy
chyba strasznie swojego kraju nie lubią...) wszystko musi być potwierdzone
papierkiem, bo tylko on się liczy, a nie wiedza i praktyczne doświadczenie.
Czego ja i moje pytanie (!) jesteśmy przykładem.
Paradoksalnie
i pewnie wbrew intencji piszącego, dopiero ta odpowiedź mnie utwierdziła, że
nie warto tu zaglądać. Być może wiedza
tego pana jest duża, nie mam podstaw, by to kwestionować, ale przekazywać jej
nie umie. Nie musi też być miły, ale kulturalny – i owszem. A kultura to
również szanowanie cudzego, odmiennego zdania.
Nie muszę
zaglądać na te strony i już – jak pisałam – nie wchodzę. Jednak temat wciąż
mnie męczył. Zwłaszcza kwestia konieczności – bądź nie – posiadania „papierków”.
I mimo wszystko uważam, że jednak czemuś one służą. Wierzę, że ktoś może być na
tyle zdolny i ambitny, by samodzielnie zgłębić pewną dziedzinę wiedzy, ale…
wolałabym jednak, żeby choć w pewnym stopniu zostało to zweryfikowane podczas
egzaminu, co następnie potwierdzi dyplom. Daje to nieco większą pewność
klientowi takiej osoby, że świadczący daną usługę potrafi ją wykonać. Dotyczy
to zwłaszcza umiejętności na pierwszy rzut oka trudno weryfikowalnych oraz
niosących – w razie popełnienia błędu w sztuce – przykre konsekwencje. Jeśli
pójdę do portrecisty, który nie umie malować, chociaż się tym chwali, to i
łatwo będzie to zauważyć po efekcie, i żadnej szkody mi nie uczyni. Ot, stracę
trochę czasu, a nie będę miała portretu. Albo zlecę korektę osobie, która
podjęła się tego, bo przecież jest Polakiem i zna język polski. Najwyżej
zapłacę autorowi rekompensatę za niedopracowanie jego dzieła. (Poza tym
rzeczywiście większość zna język ojczysty tak, że może i faktycznie nie byłoby
negatywnego oddźwięku…). Ale jeśli pójdę do kosmetyczki, która zastosuje
nieprawidłowy kosmetyk, może to skończyć się mniej sympatycznie dla mnie. I
cóż, że jej nie zapłacę czy dostanie naganę od szefowej, jak ja będę musiała
ratować np. poparzoną skórę? A jeśli pójdę z problemami do osoby, która mieni
się psychologiem, a w rzeczywistości naczytała się jedynie poradników – i
bardzo wierzy w słuszność i niepodważalność swojego zdania – to konsekwencje
mogą być nieprzewidywalne, i to na długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz