poniedziałek, 7 lipca 2014

Nie matura, lecz chęć szczera

Muszę wreszcie się z tego „wypisać”.

Jak pewnie wiele osób wie, nie mam stałej posady, więc od czasu do czasu budzi się we mnie chęć, by przestać walić głową w mur obojętnych wydawnictw – które ani myślą zapewnić etat zdolnym i już nieco doświadczonym w fachu redaktorom/korektorom, oferując chętniej umowy cywilnoprawne – i zdobyć nowe kwalifikacje. Powstrzymuje mnie jednak przede wszystkim brak wyraźnego pomysłu na „nowe”. Zresztą, zdobycie minimum umiejętności na kursie to za mało, by wejść do nowej branży. Czasu na nowe studia już raczej nie mam (i mówię o studiach pod kątem zmiany zawodu, a nie przyjemności zgłębiania pasjonującego mnie tematu), a gdzie jeszcze lata doświadczenia, o jakie zawsze będę stratna w porównaniu do konkurujących ze mną osób. Dodatkowo z młodymi przegram na starcie właśnie wiekiem – nie, nie ma sensu. Zwłaszcza że tak naprawdę w wielu dziedzinach papier ma mniejsze znaczenie niż konkretne umiejętności. Bo też nie zawsze jego posiadanie jest tożsame z praktyczną znajomością tematu. Czytywałam historie o tym, jak kandydat, w CV chwalący się biegłym angielskim czy sprawną obsługą różnych programów komputerowych, w trakcie rozmowy nagle ujawniał swoją totalną ignorancję. Nie rozumiem takich ludzi, na co oni liczą, zwłaszcza że najczęściej nie są to jakieś kosmiczne kwalifikacje, trudne do zweryfikowania. Niekiedy aż podziwiam taką butę i arogancję, taką bezdyskusyjną pewność siebie. Czasem się nawet to sprzedaje, ale chyba na krótką metę.
Bywa też i odwrotnie. Są osoby, które „papiórka” nie mają, bo twierdzą, że go nie potrzebują. Przecież w każdej chwili mogą wykazać się swoimi umiejętnościami. Też jest w tym jakaś racja. Oczywiście wiele zawodów wymaga formalnych uprawnień, wpisania na listę wykonujących dany zawód itp. Zostaje jednak strefa, trudna do sprawdzenia, czyli internet. W nim każdy może być, kim zechce. Nie tylko Wojtkiem, który też ma dwanaście lat, ale radcą prawnym czy ekspertem do spraw dotacji unijnych. I to jest prawdziwe niebezpieczeństwo.

Parę miesięcy temu trafiłam na warsztaty organizowane przez behawiorystkę z PetBonTon. I jak to często bywa, dotychczas nieznane pojęcie „behawioryzm” zaczęło wyskakiwać nawet z otwartej lodówki. A na pewno przewijać się na Facebooku. W ten sposób trafiłam do grupy Mieszka, potem na jego bloga. Na początku byłam zafascynowana tematem, zwłaszcza po zajęciach Julii. Poza tym kocham Kocia i chcę w ogóle o kotach wiedzieć jak najwięcej. Jednak atmosfera na forum i blogu powoli przestawała mi odpowiadać. Bo rozumiem, że ktoś zakłada swoją grupę, ma swoje założenia i poglądy – ale jeśli zaprasza do dyskusji innych ludzi, powinien liczyć się z tym, że pojawią się inne niż jego zdania. I wcale nie muszą być złe. Są po prostu inne. Tym bardziej że w większości wypowiadali się ludzie, którzy podobnie jak ja chcieli wiedzieć o kotach więcej, a zatem na wiedzę byli otwarci. Z całą ufnością przedstawiali problem, oczekując rady i wsparcia. Z reguły otrzymywali pełne wyższości opinie, często przykre. Okej, nie podoba się, nie musisz należeć do grupy. Nie wypowiadam się tam już, aczkolwiek lubię zajrzeć, bo ciekawią mnie kocio-ludzkie historie.
Ponieważ jednak kocim ekspertem nie jestem, ale znam takich, którzy z kotami żyją dziesiątki lat, i oni bez zastanowienia krytykowali owe forumowe rady, postanowiłam spytać prowadzącego stronę, czy jest behawiorystą. Bo informacji na jego temat w necie nie było za wiele i na pewno nie „wyskakiwał” jako specjalista w tej dziedzinie. A jednak udzielał rad na forum (okej, bezpłatnie, ale jednak to nie były dyskusje między znajomymi – przedstawiał się jako ekspert w końcu) i blogu. Zapytałam więc i właśnie ta odpowiedź skłoniła mnie do niniejszych przemyśleń. Niestety, nie ma jej już na stronie (zajrzałam tam wczoraj, by móc ją dokładnie tu zacytować). Jednak, o ile pamiętam, przeczytałam, iż: prowadzący forum i bloga jest behawiorystą praktykiem. Planuje zrobić kurs i uzyskać dyplom, gdyż w Polsce (swoją drogą, niektórzy chyba strasznie swojego kraju nie lubią...) wszystko musi być potwierdzone papierkiem, bo tylko on się liczy, a nie wiedza i praktyczne doświadczenie. Czego ja i moje pytanie (!) jesteśmy przykładem.
Paradoksalnie i pewnie wbrew intencji piszącego, dopiero ta odpowiedź mnie utwierdziła, że nie warto tu  zaglądać. Być może wiedza tego pana jest duża, nie mam podstaw, by to kwestionować, ale przekazywać jej nie umie. Nie musi też być miły, ale kulturalny – i owszem. A kultura to również szanowanie cudzego, odmiennego zdania.

Nie muszę zaglądać na te strony i już – jak pisałam – nie wchodzę. Jednak temat wciąż mnie męczył. Zwłaszcza kwestia konieczności – bądź nie – posiadania „papierków”. I mimo wszystko uważam, że jednak czemuś one służą. Wierzę, że ktoś może być na tyle zdolny i ambitny, by samodzielnie zgłębić pewną dziedzinę wiedzy, ale… wolałabym jednak, żeby choć w pewnym stopniu zostało to zweryfikowane podczas egzaminu, co następnie potwierdzi dyplom. Daje to nieco większą pewność klientowi takiej osoby, że świadczący daną usługę potrafi ją wykonać. Dotyczy to zwłaszcza umiejętności na pierwszy rzut oka trudno weryfikowalnych oraz niosących – w razie popełnienia błędu w sztuce – przykre konsekwencje. Jeśli pójdę do portrecisty, który nie umie malować, chociaż się tym chwali, to i łatwo będzie to zauważyć po efekcie, i żadnej szkody mi nie uczyni. Ot, stracę trochę czasu, a nie będę miała portretu. Albo zlecę korektę osobie, która podjęła się tego, bo przecież jest Polakiem i zna język polski. Najwyżej zapłacę autorowi rekompensatę za niedopracowanie jego dzieła. (Poza tym rzeczywiście większość zna język ojczysty tak, że może i faktycznie nie byłoby negatywnego oddźwięku…). Ale jeśli pójdę do kosmetyczki, która zastosuje nieprawidłowy kosmetyk, może to skończyć się mniej sympatycznie dla mnie. I cóż, że jej nie zapłacę czy dostanie naganę od szefowej, jak ja będę musiała ratować np. poparzoną skórę? A jeśli pójdę z problemami do osoby, która mieni się psychologiem, a w rzeczywistości naczytała się jedynie poradników – i bardzo wierzy w słuszność i niepodważalność swojego zdania – to konsekwencje mogą być nieprzewidywalne, i to na długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz