Dawno nie byłam w kinie i nawet nie
bardzo już wiedziałam, co grają. Czasem na FB widziałam, że ktoś na coś się
wybiera, ale jakoś mnie nie korciło, a i budżet był na tyle skromny, że wolałam
coś tam pooglądać w domu. Któregoś razu jednak zerknęłam na repertuar Cinema
City w Promenadzie (niedaleko mnie) i
zobaczyłam, że jeszcze grają Powstanie Warszawskie,
które na ekrany weszło przecież 9 maja. Pomyślałam, że pójdę. Wybierałam się już,
ale przyznam, że wciąż trudno mi uświadomić sobie, że do kina można iść samej. Nie
wiem, czemu to dla mnie takie trudne – może to kwestia długiego bloku
reklamowego, który łatwiej przetrwać w towarzystwie? ;) Tym razem jednak postanowiłam
(jak co kwartał mniej więcej), że teraz to się zmieni i nawet sama, ale będę
chodzić co jakiś czas do kina. Dodatkowo wypatrzyłam, że w środy bilety
kosztują 14 zł. No, tyle dam radę. Moje osobiste odwrotne prawo Murphy’ego
zadziałało natychmiast i gdy tylko powiedziałam o swoim planie siostrze,
natychmiast do mnie dołączyła. :)
Film Powstanie Warszawskie to produkcja Muzeum Powstania Warszawskiego. Na tle innych filmów o
tematyce wojennej i historycznej wyróżnia się niezwykłą autentycznością. Nie jest
to bowiem wizja reżyserska, rekonstrukcja faktów, ale zmontowana z dokumentalnych
materiałów archiwalnych fabuła (jej autorem jest Jan Komasa, reżyser innego filmu
o tematyce powstańczej – Miasto 44,
który ukaże się we wrześniu tego roku), ukazująca prawdziwe oblicze sierpniowej
walki stolicy. Materiały były kręcone na zlecenie dowództwa AK, a ich pierwsza
projekcja odbyła się w kinie „Palladium” już w trakcie walk powstańczych. Ze zrozumiałych
względów – by widz mógł łatwiej prześledzić materiał – wprowadzono bohaterów (a
w zasadzie ich głosy), czyli operatora filmowego i jego młodszego brata. Komentują
oni filmowaną rzeczywistość, ale jednocześnie rozmawiają ze sobą o sprawach
codziennych, bliskich – im i współczesnym im ludziom.
Początkowo nie byłam pewna, czy ten
pomysł mi odpowiada. Nastawiona byłam na dokument, nawet nie brałam pod uwagę
jakiegoś ciągu przyczynowo-skutkowego zdarzeń. A tu coś takiego… Głosy Karola i
jego brata Witka, wyraźnie dobiegające ze studia, „napisane” dialogi, trochę
mnie rozpraszały. Przypomniałam sobie jednak wstęp do Zośki” i „Parasola”, w którym autor informuje czytelnika, iż dla
łatwiejszego odbioru spisanej historii czyni kogoś niejako jej bohaterem –
jednak naprawdę wciąż jest to historia walczących o Warszawę powstańców
(przytaczam z pamięci, więc może niedokładnie, ale myślę, że sens zachowałam).
I rzeczywiście, trochę łatwiej było przedzierać się w ten sposób przez i tak
już niełatwy (ze względu na treść) dokument. Podobny zabieg, jak sądzę, został
zastosowany i w omawianym przeze mnie filmie.
Wywarł on na mnie wielkie wrażenie. Temat
powstania jest dla mnie ważny, choćby z tego powodu, że mieszkam w Warszawie. Ale
nie tylko. Pamięć o historii własnego narodu, jakkolwiek by to szumnie nie
brzmiało, a także szacunek dla tej przeszłości, jest – nie tylko moim zdaniem –
czymś, co ten naród tworzy i pozwala mu trwać. Uważam, że takie filmy (nie tylko o sierpniu 1944, ale dotyczące okresu
drugiej wojny światowej) powinny wciąż powstawać, by ta pamięć mogła trwać.
W filmie można zobaczyć autentycznych ludzi, żyjących w tamtych czasach. Pełna lista ich nazwisk jest wyświetlana po zakończeniu projekcji. Niestety, nie sposób przeczytać wszystkich. Szkoda, że nie pomyślano o tym, by np. wydrukować to na małych ulotkach i wręczać razem z biletem (jak np. wręczano guziki przy filmie Katyń).
Film Powstanie Warszawskie ma niewątpliwie ogromną wartość poznawczą. Ukazuje
walczących o wolność ludzi nie tylko z
karabinem w ręku, nie tylko w momentach dokonywania bohaterskich czynów – ale kiedy
jedzą, kąpią się, przygotowują obiady, broń i materiały opatrunkowe. Zauważyłam,
że kobiety upinały wtedy włosy i ani jedna nie miała grzywki! Wiele filmów
wojennych pokazuje tylko wzniosłe momenty. Tymczasem rzadko mówi się o muchach,
łażących po rannych, o tym, ile czasu i wysiłku kosztowało wyprodukowanie
jednego granatu czy przygotowanie roznoszonych przez harcerzy ulotek. Obok walczących
chłopców i dziewcząt pokazano też ludność cywilną. Zaskakujące, jak wielu ich
trwało w mieście w czasie walk…
Czy było warto, czy ta walka miała
sens? W filmie nie padają oceny. Nie muszą. Fakty mówią same za siebie. Nie ma
ocen politycznych, pada dosłownie jedno zdanie o Sowietach znajdujących się po
drugiej stronie Wisły. Kiedy jednak patrzy się na zrujnowane miasto, na ludzi,
którzy giną w jego obronie, stosy ciał leżące na ulicach pod koniec powstania,
to serce ściska jedynie żal. Zarazem – budzi się myśl: czy my, dzisiaj,
potrafilibyśmy zdobyć się na tak wielką odwagę? I czy doceniamy, że nie musimy
tego sprawdzać?
Uciekamy na co dzień od patosu,
pochłaniają nas problemy, zajmują narzekania na to, co dzieje się w kraju. Ale mimo
wszystko, teraz, kiedy sierpień jest blisko, może warto wspomnieć tych ludzi, którzy
„za nasze jutro – oddali swoje dzisiaj”?
A jeśli ktoś nie słyszał, to na zakończenie piosenka promująca film. Pierwszy raz widziałam w ogóle ludzi, którzy po filmie nie zrywali się z foteli, ledwo tylko zgasł obraz. Może zatrzymała ich również muzyka, a może musieli najpierw wytrzeć łzy...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz