Byłam wczoraj na Stadionie Narodowym, by
obejrzeć przedpremierowy pokaz filmu Jana Komasy Miasto 44. Bilety dostałam dzięki udziałowi w konkursie ogłoszonym
przez Telewizję Polską – jednego ze sponsorów filmu. Oficjalna premiera
zaplanowana jest na 19 września br.
Data prapremiery nie była przypadkowa. Obecny
tydzień poświęcony jest przecież obchodom 70. rocznicy wybuchu powstania. Podczas
pokazu, obok „zwykłej” publiczności oraz przedstawicieli władz Warszawy,
reżysera i przedstawicieli sponsorów, byli ci, których odbioru reżyser obawiał
się pewnie najbardziej: sami powstańcy.
Pokaz zorganizowano na Stadionie Narodowym w
Warszawie. Jak podają media, obecnych było około 10–12 tysięcy widzów. Trochę było
mi przykro, że jednak nie wszyscy wciąż potrafią zachować się w miejscu
publicznym. Owszem, klaskano podczas przemówień poprzedzających premierę filmu,
owszem, uhonorowano obecnych powstańców. Nigdy jednak nie zrozumiem swoistego „fenomenu”,
jaki ostatnio obserwuję nawet w teatrze (chyba tylko w operze jeszcze się to
nie zdarzyło). Dlaczego ludzie tak bardzo pędzą do wyjścia wraz z pierwszymi
zwiastunami końca spektaklu, filmu? Niedawno byłam na innym filmie o Powstaniu.
To naprawdę był chyba jedyny raz, gdy ludzie naprawdę doczekali do białej
planszy, informującej, że dalej już na
pewno nic nie będzie. ;) Tymczasem wczoraj większość zerwała się z miejsc
już standardowo. Wychodząc z tym tłumem (nie da się za bardzo posiedzieć i
przeczekać, zresztą to już nie ma sensu), widziałam dużo walających się po
podłodze pustych butelek po wodzie, plastikowych kubków i innego śmiecia. Przykrym
jest obserwować taki brak elementarnej kultury. :/
Oczywiście też, wychodząc, słuchałam już
pierwszych komentarzy – za sobą, przed sobą, obok siebie. Opinii było pewnie
tyle, ilu ludzi. Naturalnie też miałam swoją i też omówiłam ją z moją osobą
towarzyszącą. ;)
A Miasto 44 chyba będzie budzić mieszane uczucia. Dzisiaj
w mediach słyszałam już opinie, że powstańcy ogólnie odebrali film pozytywnie,
nie podobał im się jednak ogólny wydźwięk przegranej sprawy, ich zdaniem
dominujący w tym przekazie. Także nie zgadzali się na sposób ukazania relacji
damsko-męskich. Ich zdaniem, w czasie walk nie poświęcano im aż takiej uwagi,
jak widać było w Mieście 44. Wiadomo
jednak, że to szczególna grupa odbiorców i sądzę, że oba zarzuty nie będą dla reżysera
druzgoczące.
Natomiast zastanawiam się, jak film został i
zostanie oceniony przez współczesnych. W końcu to nie pierwszy film, którego
tematyką jest powstanie czy ogólniej czasy drugiej wojny światowej. O ile
jednak dawniejsze filmy musiały posługiwać się często mową ezopową (jak inaczej
pokazać bierność wojsk radzieckich, kiedy rządzą komuniści?), to teraz można
powiedzieć wszystko. I Komasa mówi. Według mnie próbuje zrobić to językiem
zrozumiałym dla współczesnego pokolenia. To dla nich są efekty specjalne, jak
wyjęte z gry komputerowej. Dla mnie jednak podkreślały też, jak często
doświadczenia są zbyt silne, by je przetrwać – a przez to tracą na realności. Coś
jest tak okropne (strzelanina na cmentarzu, śmierć ludzi, którzy jeszcze przed
chwilą śmiali się, rozmawiali i mieli plany na przyszłość) lub tak piękne (pierwsze
doświadczenie miłosne), że jedynym sposobem na przetrwanie tych chwil jest ich
odrealnienie. Tak ja odbierałam te „komputerowe” sceny.
Film zrobił na mnie ogromne wrażenie. Może dlatego,
że w ogóle tematyka powstania w Warszawie jest dla mnie bardzo ważna i
wszystkie traktujące o niej książki, pamiętniki, filmy bardzo przeżywam. Miasto 44 pokazuje walki w mieście
bardzo rzetelnie, momentami brutalnie, ale też nie jest to obraz ciągły, lecz
najważniejsze jego etapy. Mimo tej epizodyczności wyraźnie widać, jak zmienia
się walka i jak dorastają biorący w niej udział młodzi ludzie. Obserwujemy, na
przykładzie głównego bohatera – Stefana – początkową euforię powstańców i wraz
z nim doświadczamy kolejnych dni przynoszących stopniową utratę nadziei.
Jedna z recenzji filmu ma w tytule stwierdzenie: „koniec Wajdy w
polskim kinie”. Podoba mi się. Z całym szacunkiem dla twórczości Andrzeja
Wajdy, myślę, że ten film bardziej przemówi do młodego widza (choć lepiej, by
nie za młodego – niektóre sceny mogą naprawdę wstrząsnąć). Nie tylko z powodu
wspomnianego już wcześniej zrozumiałego dla niego języka przekazu. Filmy Wajdy
są z reguły tak patetyczne i tak czarno-białe (w sensie oceny postaw
bohaterów), że niekiedy nie sposób przez nie przejść. Jak można przy tym je skrytykować,
skoro ich temat dotyczy polskich świętości? A jednak nie każdy i nie zawsze
jest jednowymiarowy. W filmie Komasy postaci są naprawdę żywe, choć wiele
z nich ginie zbyt szybko, by zdążyć się
do nich przywiązać.
I jeszcze jedna pochwała. Reżyser do udziału w
swoim filmie zaprosił mało znanych aktorów. Pozwalało to (przynajmniej ja tak
miałam) patrzeć na nich jak na Stefana, Kamę i Biedronkę, a nie – Zakościelnego
czy Cielecką (jak niestety czasem mam podczas oglądania Czasu honoru).
Bardzo mnie cieszy, że temat wciąż odżywa w
sztuce. Ludzie muszą pamiętać i wiedzieć, że zawsze istnieje coś ważniejszego
niż życie czy śmierć. Ale nigdy nie jest łatwo wybrać, trwać w tym i nie dać
się złamać zwątpieniu. I Miasto 44 to
pokazuje.
Hmmm, zachęciłaś mnie do obejrzenia tego filmu. Dzięki za relację.
OdpowiedzUsuńCo do kultury widzów... Widzę to w kinie. Właściwie nie jest ważne, jaki to film. Zawsze z pojawieniem się pierwszych napisów większość zrywa się z siedzeń, jakby przez półtorej godziny siedzieli za karę. Nie kapuję tego, nic a nic.