czwartek, 31 lipca 2014

Miasto 44




Byłam wczoraj na Stadionie Narodowym, by obejrzeć przedpremierowy pokaz filmu Jana Komasy Miasto 44. Bilety dostałam dzięki udziałowi w konkursie ogłoszonym przez Telewizję Polską – jednego ze sponsorów filmu. Oficjalna premiera zaplanowana jest na 19 września br.
Data prapremiery nie była przypadkowa. Obecny tydzień poświęcony jest przecież obchodom 70. rocznicy wybuchu powstania. Podczas pokazu, obok „zwykłej” publiczności oraz przedstawicieli władz Warszawy, reżysera i przedstawicieli sponsorów, byli ci, których odbioru reżyser obawiał się pewnie najbardziej: sami powstańcy.

Pokaz zorganizowano na Stadionie Narodowym w Warszawie. Jak podają media, obecnych było około 10–12 tysięcy widzów. Trochę było mi przykro, że jednak nie wszyscy wciąż potrafią zachować się w miejscu publicznym. Owszem, klaskano podczas przemówień poprzedzających premierę filmu, owszem, uhonorowano obecnych powstańców. Nigdy jednak nie zrozumiem swoistego „fenomenu”, jaki ostatnio obserwuję nawet w teatrze (chyba tylko w operze jeszcze się to nie zdarzyło). Dlaczego ludzie tak bardzo pędzą do wyjścia wraz z pierwszymi zwiastunami końca spektaklu, filmu? Niedawno byłam na innym filmie o Powstaniu. To naprawdę był chyba jedyny raz, gdy ludzie naprawdę doczekali do białej planszy, informującej, że dalej już na pewno nic nie będzie. ;) Tymczasem wczoraj większość zerwała się z miejsc już standardowo. Wychodząc z tym tłumem (nie da się za bardzo posiedzieć i przeczekać, zresztą to już nie ma sensu), widziałam dużo walających się po podłodze pustych butelek po wodzie, plastikowych kubków i innego śmiecia. Przykrym jest obserwować taki brak elementarnej kultury. :/
Oczywiście też, wychodząc, słuchałam już pierwszych komentarzy – za sobą, przed sobą, obok siebie. Opinii było pewnie tyle, ilu ludzi. Naturalnie też miałam swoją i też omówiłam ją z moją osobą towarzyszącą. ;)

A Miasto 44 chyba będzie budzić mieszane uczucia. Dzisiaj w mediach słyszałam już opinie, że powstańcy ogólnie odebrali film pozytywnie, nie podobał im się jednak ogólny wydźwięk przegranej sprawy, ich zdaniem dominujący w tym przekazie. Także nie zgadzali się na sposób ukazania relacji damsko-męskich. Ich zdaniem, w czasie walk nie poświęcano im aż takiej uwagi, jak widać było w Mieście 44. Wiadomo jednak, że to szczególna grupa odbiorców i sądzę, że oba zarzuty nie będą dla reżysera druzgoczące.

Natomiast zastanawiam się, jak film został i zostanie oceniony przez współczesnych. W końcu to nie pierwszy film, którego tematyką jest powstanie czy ogólniej czasy drugiej wojny światowej. O ile jednak dawniejsze filmy musiały posługiwać się często mową ezopową (jak inaczej pokazać bierność wojsk radzieckich, kiedy rządzą komuniści?), to teraz można powiedzieć wszystko. I Komasa mówi. Według mnie próbuje zrobić to językiem zrozumiałym dla współczesnego pokolenia. To dla nich są efekty specjalne, jak wyjęte z gry komputerowej. Dla mnie jednak podkreślały też, jak często doświadczenia są zbyt silne, by je przetrwać – a przez to tracą na realności. Coś jest tak okropne (strzelanina na cmentarzu, śmierć ludzi, którzy jeszcze przed chwilą śmiali się, rozmawiali i mieli plany na przyszłość) lub tak piękne (pierwsze doświadczenie miłosne), że jedynym sposobem na przetrwanie tych chwil jest ich odrealnienie. Tak ja odbierałam te „komputerowe” sceny.

Film zrobił na mnie ogromne wrażenie. Może dlatego, że w ogóle tematyka powstania w Warszawie jest dla mnie bardzo ważna i wszystkie traktujące o niej książki, pamiętniki, filmy bardzo przeżywam. Miasto 44 pokazuje walki w mieście bardzo rzetelnie, momentami brutalnie, ale też nie jest to obraz ciągły, lecz najważniejsze jego etapy. Mimo tej epizodyczności wyraźnie widać, jak zmienia się walka i jak dorastają biorący w niej udział młodzi ludzie. Obserwujemy, na przykładzie głównego bohatera – Stefana – początkową euforię powstańców i wraz z nim doświadczamy kolejnych dni przynoszących stopniową utratę nadziei.

Jedna z recenzji filmu ma  w tytule stwierdzenie: „koniec Wajdy w polskim kinie”. Podoba mi się. Z całym szacunkiem dla twórczości Andrzeja Wajdy, myślę, że ten film bardziej przemówi do młodego widza (choć lepiej, by nie za młodego – niektóre sceny mogą naprawdę wstrząsnąć). Nie tylko z powodu wspomnianego już wcześniej zrozumiałego dla niego języka przekazu. Filmy Wajdy są z reguły tak patetyczne i tak czarno-białe (w sensie oceny postaw bohaterów), że niekiedy nie sposób przez nie przejść. Jak można przy tym je skrytykować, skoro ich temat dotyczy polskich świętości? A jednak nie każdy i nie zawsze jest jednowymiarowy. W filmie Komasy postaci są naprawdę żywe, choć wiele z  nich ginie zbyt szybko, by zdążyć się do nich przywiązać.

I jeszcze jedna pochwała. Reżyser do udziału w swoim filmie zaprosił mało znanych aktorów. Pozwalało to (przynajmniej ja tak miałam) patrzeć na nich jak na Stefana, Kamę i Biedronkę, a nie – Zakościelnego czy Cielecką (jak niestety czasem mam podczas oglądania Czasu honoru).

Bardzo mnie cieszy, że temat wciąż odżywa w sztuce. Ludzie muszą pamiętać i wiedzieć, że zawsze istnieje coś ważniejszego niż życie czy śmierć. Ale nigdy nie jest łatwo wybrać, trwać w tym i nie dać się złamać zwątpieniu. I Miasto 44 to pokazuje.

1 komentarz:

  1. Hmmm, zachęciłaś mnie do obejrzenia tego filmu. Dzięki za relację.
    Co do kultury widzów... Widzę to w kinie. Właściwie nie jest ważne, jaki to film. Zawsze z pojawieniem się pierwszych napisów większość zrywa się z siedzeń, jakby przez półtorej godziny siedzieli za karę. Nie kapuję tego, nic a nic.

    OdpowiedzUsuń