poniedziałek, 28 lipca 2014

Nie miała baba kłopotu...

..., więc wzięła drugiego kota.

Wczoraj spontanicznie pojechałam do rodziców na grilka. Ot, niedziela po południu, można dwie, trzy godziny posiedzieć i porozmawiać. Pojechałam. I wróciłam z kotem.
Kotek to potomstwo kotki starszej siostry. Były w miocie trzy, dwa poszły do ludzi, a ten trzeci na razie został. Siostra wzięła go do rodziców, a stamtąd wzięłam go ja.

Kotełe

Dawno nie miałam tak długiej nocy.

Kotełe (płci na razie niesprecyzowanej, ale po bojowym zachowaniu wnioskuję, że ONA) zostało zapakowane do zamkniętego pokoju – oczywiście w pakiecie: miska z żarciem, mleczko (kotełe ma dwa miesiące!) i kuweta. No i jakaś zabaweczka. Został grzecznie i spokojnie. W przeciwieństwie do rezydenta.
Owszem, pokazałam ich sobie. Technicznie wydawało mi się niewykonalne zrobić to inaczej, a w głębi duszy liczyłam, że może a nuż zaskoczy od razu? No nie mam doświadczenia, acz obczytana i wyedukowana jestem lepiej niż niespełna rok temu, gdy przyniosłam Kocia. Ale dotychczas nie było w naszym życiu innych kotów... A tu nagle pojawiło się małe, bojowo nastawione futro. I nie da się ukryć, że mały, choć przerażony, całym sobą był gotów walczyć, gdy tymczasem Kocio był po prostu totalnie i na maks zaszokowany.
Większa część nocy upłynęła mi na łagodzeniu Kociowego nieszczęścia. Po pierwsze, za zamkniętymi drzwiami pokoju było to nowe „coś”. Po drugie, za zamkniętymi drzwiami pokoju znajdowały się również zamknięte drzwi na balkon. Ergo, Kociuś nie mógł tam wyjść. Na szczęście jest okno kuchenne, również wychodzące na balkon. Udostępniłam więc na noc kuchnię, tym samym skazując się na spanie „na jedno oko”. Oprócz obaw o zwykle zamknięte dla Kocia pomieszczenie nie dała zasnąć świadomość, że przez drzwi balkonowe Kocio zapewne wypatruje przybysza.
Do którego zresztą też zaglądałam w nocy. Martwiłam się, czy sobie radzi, jak kuweta, jak żarełko. Jednak, kiedy tylko wchodziłam i zamykałam za sobą drzwi, słyszałam za chwilę dramatycznie nieszczęśliwe miałki Kocia…
A małe kotełe też nie było zbyt towarzyskie, co oczywiście rozumiem. Martwi mnie jednak, że kuweta czysta i sucha (czyli podłoga gdzieś za meblami mokra). To oczywiście pewnie chwilowe, musi minąć czas na oswojenie się z dużymi przecież zmianami, ale…

Ale zastanawiam się, czy nie popełniłam błędu. Kocio jest wyraźnie zdezorientowany i niezbyt szczęśliwy. A mnie serce z tego powodu boli. W końcu małe ma gdzie wrócić, może nawet zostanie z mamą? Będzie miało ją blisko, będzie żyło sobie na podwórku, a nie w zamkniętym mieszkaniu? No nie wiem…

Aaaaa! Co ja mam robić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz