Doczekałam
się wreszcie trzeciego spotkania, na którym tematem była druga grupa kocich
zasobów: drapaki, zabawa i zabawki oraz człowiek. Wieczór przed patrzyłam na
Kocia i myślałam: No, łobuzie, jutro już będę zabawiać cię fachowo... :D
Nie ukrywam,
że na zajęcia szłam z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony wynikało to z tego,
iż po kwietniowym spotkaniu trochę straciłam zapał do uczestnictwa. Wydawało mi
się, że udzielane rady bardziej przydadzą się opiekunom kocich stadek. Mój jedynak
zaś nie musi walczyć o żadne zasoby, bo wszystko jest dla niego. Nikt nie
zajmie mu kuwety, miejsca na drapaku i na pewno nie będzie miał rywala do
miski. A o zabawie właściwie mówiło się od pierwszych zajęć. Czego ja tu
szukam?
No i
dodatkowo przestawał mi się podobać termin „behawiorysta”. Wpływu na to
jednakże nie miały zajęcia Julii, co troszkę przeoczyłam, a strona w
internecie, gdzie funkcjonują porady zwane właśnie „behawioralnymi”. A internet
jak internet, rządzi się swoimi prawami i naprawdę bardzo ostrożnie trzeba
podchodzić do znajdujących się tam rad. Bardzo mądrze swego czasu powiedział mi
na ten temat pewien weterynarz. Mój Kocio bowiem został dość wcześnie
wykastrowany – tak przynajmniej wywnioskowałam z tego, co poczytałam w
internecie. Powiedziałam o tym właśnie wetowi z lecznicy, z której wzięłam
Kocia i w której przeprowadzono mu ten zabieg. Usłyszawszy „argument”, który –
naprawdę! – wypsnął mi się w czasie rozmowy („Bo w internecie…”)
powiedział mi, co następuje, i co zapamiętałam: „Proszę pani. W internecie
można napisać wszystko. A jaką ma pani gwarancję, że pisał to weterynarz, czy
chociaż ktoś, kto ma rzetelną wiedzę? Żadnej. Bo podpisać się też można
dowolnie. A jak pani to zweryfikuje?”. Nie musiał mnie przekonywać, bo też tak
uważam, aczkolwiek też nie ma co wylewać dziecka z kąpielą i całkiem odżegnywać się od netowej wiedzy.
Więc
z całym szacunkiem do internetowych grup behawiorystycznych – bo na pewno nie
mają złych intencji – powinnam była wcześniej się do nich zdystansować. Ale mniejsza.
Na zajęcia PetBonTon zapisałam się zaraz po kwietniowych chyba troszkę siłą
rozpędu. Z pewnością ciekawiło mnie, jak zostanie omówiony zasób „człowiek”. Namówiłam
jeszcze znajomą, więc w ogóle nie wypadało mi się migać. I poszłam. I było
super. :)
To grupa, a z przodu siedzi Julia i nas kształci. Mądrze i fachowo. |
Nie sposób
opisać, czego się dowiedziałam. Bo i tego, czemu koty mruczą (i nie ma, Kociu,
że po nic. Otóż mruczysz, skarbie, żeby się samouspokoić, ale i samouzdrowić. To
już teraz wiem, czemu ten motorek uruchamiasz, jak mnie głowa boli – wierzysz,
że i mi pomożesz). I jak się bawić laserkiem, żeby nie skończyło się kocią frustracją.
Bo tak się może zdarzyć, gdy nasz myśliwy nie jest w stanie złapać „zdobyczy” –
a nie złapie… (I od teraz, Kociu, każda zabawa laserkiem będzie kończyła się
tak: będę najeżdżać kropką laserową na kawałek przysmaku – tak jak wczoraj, pamiętasz?
Zeżarłeś naświetlonego kropką tuńczyka i od razu poczułeś się jak zwycięzca. Albo
na zabawkę, którą „rozszarpiesz”, żebyś czuł się najlepszym myśliwym w tym
domu). A jak łobuz nie będzie chciał spać, to mu obetnę wibrysy, żeby poczuł
się skołowany – od razu przestanie rozrabiać (głupi żart, nie wolno kotu tego
robić… Aczkolwiek miło wiedzieć, że JAKIŚ sposób jest. ;P Ale jeśli ktoś to zrobi,
to niech się nie dziwi, że kot stracił zwykłą aktywność). Tak naprawdę, żeby
kot spał, wystarczy go dobrze wybawić. W ogóle powinno się kotu zapewnić wspólną
zabawę.
I na
przykład dowiedziałam się jeszcze (wprawdzie trzeci raz to usłyszałam, ale repetitio est mater studiorum*), że dla dobra kota należy doskonalić jego
samodzielność i niezależność. Nie oznacza to, że mamy go wypuścić w środku
miasta, żeby nauczyć go samodzielnych powrotów do domu. Nie. Bardziej, o ile zrozumiałam
przekaz Julii, chodzi o to, by nie być nadopiekuńczym. Jak coś będzie
hałasować, to nie lecieć pocieszać kota. On może tego hałasu nawet nie zauważył… Jeśli
wychowamy sobie mimozę, która bez naszej ręki na grzbiecie nie zaśnie, to
wyobraźmy sobie, co się stanie z kotem, jak znienacka szef nas wyśle na
delegację. Z kotem nie pojedziemy, a on się przez to nie wyśpi… Bez sensu, nie?
Dużo
Julia mówiła, nie sposób wszystkiego przekazać. Najważniejsze jednak, co
wyniosłam, to przekonanie, że najczęstszym błędem jest zajmowanie się kotem
przez pryzmat swoich oczekiwań i ludzkich upodobań. „Bo mu będzie smutno”, „bo
on mnie nie kocha”, „bo on sika na złość” albo „ile czasu można jeść to samo –
ja bym nie mogła”. Kot to kot. I warto go poznawać, ale pamiętać, że to nie
człowiek. I że potrzebuje drapaka, zabawy i świętego spokoju. Jeśli mu to
zapewnimy (nie: spełnimy marzenia i nasze wyobrażenia na jego temat), to będzie zdrowym i zadowolonym kotem.
A, i
ważna uwaga na koniec: różnie mówi się i myśli o behawiorystach. Sama jestem
tego dobrym przykładem, nie ukrywam za bardzo, że mam wobec tego tematu mieszane
uczucia (o czym pisałam na początku). Warto jednak pamiętać, że zanim
podejdziemy do kota „psychologicznie”, należy sprawdzić stan jego zdrowia po
prostu u weterynarza. Dopiero gdy ten wykluczy choroby o podłożu
fizjologicznym, a problem jest, można próbować psychologii. Bo tak naprawdę to
sensowna wiedza, tyle że też nie każdy potrafi ją przekazać. PetBonTon akurat
umie!
---------------------------------------------------------------------
* (łac.) powtarzanie jest matką wiedzy
---------------------------------------------------------------------
* (łac.) powtarzanie jest matką wiedzy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz