No dobrze, może nie wszystkim, ale mi na pewno.
Jak pewnie większości wiadomo, dokładam wszelkich
starań, by mojemu Kociu zapewnić jak najwięcej rozrywki. Mijane sklepy zoologiczne
powodują u mnie efekt Francuza podczas walki – cofam się. :P Nieraz sprzedawcy,
zwłaszcza w tych punktach samoobsługowych, gdzie można pochodzić między półkami
i pooglądać towar, patrzą na mnie podejrzliwie i/lub nawet niechętnie. Bo kto
wchodzi i zaczyna po kolei z identycznym wyrazem zachwytu na twarzy oglądać wszystko? Karmy, żwirki, transportery,
zabawki? No właśnie ja. Ale to „wszystko” oglądam tylko za pierwszym razem. Później,
gdy znam już rozkład pomieszczenia i usytuowanie towarów, zatrzymuję się już
tylko przy zabawkach.
Ostatnio postanowiłam trochę odmienić sobie i Kociu
asortyment zabawek. Przyznam, że staram się czasem zastąpić mu towarzysza zabaw
i np. czasem bawimy się w berka. On to z pobłażliwością akceptuje i nawet się
angażuje w gonitwę, ale niestety – przestrzeń za mała, a moja kondycja jest
zdecydowanie niewystarczająca. Natomiast lubiane przez Kocia wędki są fajne,
zgadza się, ale też trzeba machać nimi aktywnie i w pełnym skupieniu. Jak tylko
odwróciłam wzrok na telewizję, bo słuchałam wiadomości albo jakiś kabaret
leciał (w sumie… podobne…), już Kocio był niezadowolony. Przerywał zabawę i
albo nabzdyczony wychodził z pokoju, albo zaczynał łazić po regałach i – niby przypadkiem,
ot tak, od niechcenia – zrzucać wszystko, co było w zasięgu łap i ogona. Dodatkowo
czułam wyrzuty sumienia, że nie wypełniam prawidłowo swoich obowiązków, a poza
tym wiadomo – jak się kota nie wybawi w dzień, to on w nocy odbierze, co mu
należne…
Wykorzystałam więc upodobanie Kocia do przebywania na
balkonie. (Za każdym razem, swoją drogą, kiedy go tam wypuszczam, jestem
wdzięczna Uli – że w odpowiednim czasie mi o konieczności osiatkowania balkonu
powiedziała, i oczywiście chłopakom z Kociej Siatki). Pamiętałam z warsztatów, jak Julia mówiła o zabawkach hand-made, i postanowiłam sama coś
takiego przygotować. Kocio jest wybredny, zresztą wiadomo, że zabawki czasem
trzeba się też „nauczyć”. Skoncentrowałam się więc mocno i… jest: bingo! Wymyśliłam
dla Kocia prostą, ale nową rzecz. Wzięłam miskę, napełniłam ją wodą, wrzuciłam
tam piłeczkę (taką żeberkowaną, żeby było za co zaczepić pazurem) i całość
wystawiłam na balkon. Łącznie z kotem. I co? Natychmiast wsadził tam łapę i z
wyraźnym obrzydzeniem na pysiu (mokre!) zaczął piłeczkę łowić. Jak już ją
wyrzucił, to ja wrzucałam ją na nowo. A on znowu, z tym zdegustowanym pysiem,
wsadzał łapę…
Oczywiście, nie siedziałam na balkonie non stop,
zresztą widzę, że on mnie tam toleruje, ale bez przesady. Mogę sprzątnąć, podać
zabawkę czy jedzenie, poprawić pudełka, ew. dostawić właśnie zabawkę. Ale balkon
to jego teren… Więc po prostu co jakiś czas zaglądałam tam, podrzucałam
piłeczkę do miski… i po jakimś czasie słyszałam triumfalny chlup. :D
Wciąż jednak czułam, że to mało. Że Kociu na pewno
chętniej bawiłby się na jakiejś większej powierzchni. Widziałam oczywiście w internetowych
zoologach jakieś baseniki dla kota, ale szkoda mi było kasy. Basenik równie
dobrze mogę właśnie balią zastąpić, a nie wiadomo, jak szybko znudzi się kotu
zabawka. I co wtedy? Za to wyposażenie tego domowego jeziorka zaczęło mnie
gryźć. Same piłeczki Kocio wyjmował za szybko. W poszukiwaniu inspiracji zaczęłam
więc przeglądać Allegro. Może są jakieś zabawki do kąpieli? Sama miałam kiedyś
taką nakręcaną rybkę…
I w tym stanie ducha, z głową pełną rybek w baseniku,
którymi Kocio z lubością się bawi, poszłam sobie któregoś wieczoru do
osiedlowego hipermarketu. Takiego, co to i artykuły spożywcze, i ubrania, i
zabawki. Nie planowałam żadnych zakupów, ale pieniądze „w razie czego” w
torebce były. Miałam chęć po prostu połazić, może jakieś promocje w ciuchach,
może właśnie jakieś zabawki – ludzkie, ale uniwersalne – znajdę, i to tańsze
nieco? A w każdym razie będzie można je od razu zobaczyć. Pokręciłam się
trochę, ale w zasadzie na półkach leżało zwykłe badziewie. W każdym razie nic,
co chwyciłoby mnie za serce (i portfel). No to wychodzimy. Ale skoro już
jestem, to wezmę może chleb na jutro i coś do tego chleba. Ponieważ marketu nie
znałam, to trochę pobłądziłam, zanim znalazłam to, czego szukałam. Kierując się
już do kas, odkryłam alejkę z karmą i akcesoriami dla zwierząt. Karmy marketowej
nie kupuję, ale skręciłam, by sobie popatrzeć. Ciekawiły mnie zwłaszcza
akcesoria. Zainteresowały mnie kocyki, więc zatrzymałam się, by sprawdzić cenę.
I wtedy zobaczyłam coś, co zaparło mi dech:
Było to akwarium dla kota. Nie w sensie lokum, tylko
atrapa prawdziwego akwarium, żeby kot mógł sobie na to popatrzeć czy włożyć łapę,
jednym słowem: mieć kocią satysfakcję. Natomiast człowiek nie ponosiłby kosztów
drugiej hodowli, konserwacji sprzętu itd. Zachwycił mnie pomysł. U mnie w domu
było kiedyś akwarium, ale obsługa tego wydawała mi się szalenie skomplikowana i
nie podjęłabym się obecnie trzymania tego w domu. Zwłaszcza – nie oszukujmy się
– tylko dla kota. Taka atrapa wydała mi się jednak czymś idealnym. Nawet
wiedziałam, gdzie będzie stać… Czym prędzej chciałam zgarnąć z półki, ale
ciężar mnie przystopował i sprawił, że spojrzałam na cenę. Niby miałam taką
kwotę na koncie (niedużo powyżej stu złotych), kartę przy sobie – też… Ale
wydatek w tym momencie nie pozostałby niezauważalny, a raczej nie był
priorytetowy… A może w internecie znajdę taniej? I z tą myślą, z ciężkim sercem
i lekkim poczuciem niespełnienia, poszłam do kasy.
Pół nocy spędziłam w internecie i nie znalazłam
niczego podobnego. Owszem, rybki „jak prawdziwe” – jedna sztuka kosztowała ca. pięćdziesiąt
złotych, akwaria dla nich… Ale wszystko w ogóle w dziale dziecięcym i w końcu
pomyślałam, że trzeba iść spać. A rano – z powrotem do sklepu i dokładniej
obejrzeć tę zabawkę. I markę, koniecznie markę znaleźć, wtedy może pani Emilka
znajdzie coś podobnego w hurtowniach. Poszłam zresztą do niej przed ponowną
wyprawą do marketu, ale ona o niczym takim nie słyszała. Zaleciła mi tylko
właśnie spisanie marki, a najlepiej – zrobienie zdjęć.
I wreszcie stanęłam przed ową półką. Jest! Akwarium jeszcze
było! Bez żenady cyknęłam fotki i zaczęłam wczytywać się w opis na pudełku.
…Gdybym kupiła to dzień wcześniej, nabyłabym prawdziwe
akwarium na maksymalnie dwie złote rybki.
Już przestałam się wstydzić swojej głupoty; pozostał
tylko zachwyt dla własnej kreatywności. Może przeczyta to jakiś producent zabawek
i wykorzysta ten pomysł? Z pewnością kupię. :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz