niedziela, 1 czerwca 2014

Przy rowerach (3/10)

Dobrze, że wysłała tego maila. Szybko dostała odpowiedź, pozytywną, i propozycję współpracy. Naturalnie, na zlecenie, ale przywykła już do tej formy. Nawet miałaby problem, by wrócić do etatowego systemu. Pieniądze, które firma zaproponowała, też były sensowne – jak na rynkowe stawki, oczywiście. W tym zawodzie należało się cieszyć, gdy zleceniodawca nie oczekiwał, że będziesz żyć jedynie z satysfakcji… A najlepsze było to, że pan, który przeprowadzał rekrutację i selekcję, był zupełnie innym Danielem Maślakiem. Numer telefonu też był bardzo podobny, ale jednak cyferki były inaczej poustawiane. Gąska sprawdziła to dokładnie, gdy ochłonęła z pierwszego szoku.

Tyle pozytywnych emocji, czyli zlecenie i świadomość, że jednak będzie to robota u całkiem obcych ludzi, sprawiło, że poczuła ogromną ulgę i postanowiła od razu rozwiązać drugą kwestię. Sięgnęła po telefon i zadzwoniła do „Rowerzysty”. Przy okazji upewniła się, że numery są całkowicie różne.

Odebrał, trochę zdziwionym głosem powiedział „Dzień dobry”, jakby nie wiedział, kto dzwoni. Bo nie wiedział… Okazało się, że dwa dni po ich pierwszym spotkaniu ktoś ukradł mu telefon. A jak to w dzisiejszych czasach bywa, mało kto już praktykuje zapisywanie numerów w notesach. Jak przepadnie telefon, to przepada i kontakt… Mówił, że miał nadzieję, że ona się odezwie albo pojawi w okolicy… Spytał, czy mogą się spotkać.

Słuchała tego z niedowierzaniem. Jakoś była nieufna. Sama nie wiedziała, czemu. A może nie chciała uwierzyć? W końcu wytłumaczenie było logiczne, ale… Ponieważ jednak spytał wprost, odpowiedziała, że dobrze. „Dam sobie szansę”, pomyślała. Gdzieś na dnie duszy jakiś chochlik przypominał jej, że niemożliwe jest u niej mieć jednocześnie pracę i faceta. „Oj tam, oj tam”, tłumaczyła sama sobie. „Ani to praca – bo przecież zlecenie, ani faceta jeszcze nie mam. Spróbuję, co mi szkodzi’.

Umówili się wieczorem, przy rowerach. Nie wiedziała, czy będą jeździć, czy spacerować, a od tego zależała decyzja, w co się ubrać. No właśnie, w co? Styl sportowy czy wieczorowy? Fryzura? Makijaż, biżuteria? Spojrzała na swoje ręce – przydałoby się chociaż paznokcie opiłować… „I po co do niego dzwoniłam”, parsknęła w duchu śmiechem. „Same problemy mam teraz, a tak mogłabym siedzieć w domu, użalać się nad swoją samotnością i rozstrzygać dylemat, w który serial się wciągnąć. No po co mi to było”, podśmiewała się dalej, wciąż robiąc przegląd szafy. Wreszcie zdecydowała się na gładką spódnicę. Na upartego dałoby się w niej i na rower wsiąść, ale tego nie zamierzała. Nawet jeśli on miał takie plany. Skoro tego nie ustalili, to chyba za wcześnie, by zgadywać jego myśli.

Po tej decyzji odetchnęła i dalsze przygotowania poszły już bez problemów. Największą trudność sprawiły włosy, które oczywiście za nic nie chciały dać się upiąć. Nawet nie to, że wymyślnie. Natomiast spiąć je musiała, bo wiało całkiem przyzwoicie i było fajnie ze względu na temperaturę, ale wygląd na tym cierpiał.

Im bliżej spotkania, tym bardziej się cieszyła. Wreszcie uznała, że można powoli wychodzić. Jeszcze raz spojrzała w lusterko, a potem, z nagłą paniką, na telefon. Całkiem jakoś straciła go z oczu, a może w międzyczasie przyszła jakaś wiadomość. Tak, na wyświetlaczu były ikonki nieodebranego połączenia i dwóch wiadomości. Zamarła. Żołądek się skulił, a całe jestestwo Gąski pokryła warstwa głębokiego smutku. Powoli zaczęła ściągać buty, rozpinać włosy. „Wszystko na nic”, pomyślała. „Miałam rację, nie mogę jednocześnie zarabiać i spotykać się z facetem”. Wchodziła już do łazienki, żeby rozczesać włosy – gdy nagle uświadomiła sobie mały drobiazg. Nie sprawdziła przecież, od kogo są te nieodebrane połączenia i wiadomości. Z góry założyła, że on dzwonił, a potem pisał, by odwołać. „Może jednak sprawdzę?”, z pewnym opóźnieniem podjęła decyzję. Nieodebrane połączenie było od mamy, a sms-y przyszły od operatora sieci…

Brakowało dziesięciu minut do umówionego czasu spotkania, a ona miała potargane włosy i rozmazany makijaż. Popłakała się bowiem, najpierw ze śmiechu, a potem – wstydu. Jak można być taką gęsią? Oczywista nerwowa reakcja skończyła się równie szybko, jak zaczęła, ale Gąska nie była już w stanie spotkać się z Danielem. Przynajmniej nie tego wieczoru. Musiała usiąść i porządnie zastanowić się nad swoimi reakcjami, bo nie wróżyło to dobrze. Resztką przytomności napisała do chłopaka, że przeprasza, ale nie może przyjść, wyjaśni przy okazji i przeprasza, że tak nagle i w ostatniej chwili pisze. Odpowiedział krótkim i jakże męskim „OK”.

Wreszcie mogła spokojnie usiąść ze szklanką herbaty i zastanowić się nad sobą. Tak, zdarzyło się w jej życiu wiele razy, że ktoś ją wystawił. Bywała kantowana i zdradzana. Na litość, nie znaczy to jednak, że wszyscy tak się zachowują! A już na pewno warto przeczytać wiadomość, która przyszła, zanim się na nią zareaguje. „Tak, zapamiętaj tę kolejność, Gąseczko”, mówiła w myślach do siebie. Kiedy już ochłonęła, cała ta sytuacja bardziej ją śmieszyła. Mimo to gdzieś w środku podgryzał ją maleńki robaczek niepewności. Czy nie skorzystała zbyt gorliwie z pretekstu, by nie iść na spotkanie? Ale przecież nikt jej nie zmuszał… W końcu poddała się i machnęła ręką na analizy, bo miała wrażenie, że zaraz jej pęknie nieźle rozczochrana głowa…

Od rana za to ze świeżymi siłami, wyspana i wciąż ożywiona nowym zleceniem, znów zastanawiała się nad sytuacją osobistą. Nie wiedziała, co ma zrobić, jak się zachować wobec Daniela. Po południu jednak, kiedy stwierdziła, że nie jest przez to w stanie skupić się porządnie na pracy, zdecydowała się napisać do niego. Raz jeszcze przeprosiła za zaistniałą sytuację i spytała, kiedy mogliby się zobaczyć. Miała chęć dodać: „O ile jeszcze chcesz”. Po krótkim namyśle uznała jednak, że to bez sensu, a on może to źle zrozumieć. Kilk, sms został wysłany. Pik, przyszedł raport, że wiadomość dostarczona.

Dziesięć minut później wciąż nie było odpowiedzi. Dwanaście minut potem – też nie. Po godzinie Gąska przestała patrzeć na telefon i usiadła z powrotem do komputera. Wtedy oczywiście telefon zapikał.

„Chętnie się spotkam, ale dopiero w przyszłym tygodniu będę miał czas. Zdzwonimy się, dobrze? Może pójdziemy do kina? Znajdź film, na jaki byś chciała pójść. Pozdrawiam, D.”.

Dopiero wtedy poczuła, jak bardzo chce się jej spać. A przyszły tydzień majaczył wystarczająco blisko, by się cieszyć perspektywą jego nadejścia, a zarazem wystarczająco daleko – by się nim nie martwić…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz