Obudził ją ból głowy. No tak, nawet dwie
lampki wina to o dwie za dużo jak na jej możliwości. Wiedziała, że później
będzie się z tego śmiać, ale chwilowo było jej po prostu niedobrze. „Oby to był
tylko kac, który nie przejdzie w migrenę”, pomyślała i zwlekła się z łóżka. Nauczona
smutnymi doświadczeniami, nie lekceważyła nawet tak drobnej dolegliwości. Ktoś z
boku mógłby uznać, że baba pieści się ze sobą (swoją drogą, skoro nie ma kogoś
innego do tej roli… :P), gdy tymczasem to tylko zwykły kac. Migrena zaś, jak
wiadomo, jest wymysłem histeryczek i tylko one używają tej eleganckiej nazwy. Normalnego
człowieka po prostu „łeb napier….”, i tyle. Poza tym, jak ktoś ma czas na
rozważanie swoich stanów zdrowotnych, to znaczy, że ma za mało do roboty. I
wszystko w tym temacie.
Gąska, kiedy czuła się dobrze, mogła śmiać
się z takich poglądów czy z nimi polemizować. Albo sprawić komuś przyjemność i
przytaknąć, że tak, jest arystokratyczną marudą i wymyśla sobie globusy, niczym
pani Emilia z Nad Niemnem. Teraz jednak
słaniała się na nogach, w głowie się jej kręciło, a żołądek był zaciśnięty. Słabym
krokiem skierowała się do łazienki, gdzie przeprowadziła „odważny” eksperyment:
umyła zęby. No, tym razem się udało, nie zemdliło jej. Można więc było wziąć
leki przeciwbólowe i napić się słabej kawy, licząc, że wróci do formy bez
dodatkowych skutków ubocznych.
Gąska naprawdę miała słabą głowę do alkoholu.
Nie piła też za dużo, nawet piwa czy właśnie wina, bo późniejsze dolegliwości
były zbyt nieprzyjemne. Samo też picie nie było jej potrzebne, by wprawić się w
lepszy nastrój. Z tym radziła sobie całkiem nieźle nawet bez wspomagaczy. Ta nieumiejętność
przyjmowania nawet niewielkich procentów była również jednym z elementów jej
Gąskowej natury. Dlatego też, wbrew własnemu rozsądkowi, nie odmawiała czasem wypicia
czegoś mocniejszego na imprezach. Trochę się wstydziła odmawiać, bo niestety w
naszej kulturze współbiesiadnikom ciężko to przyjąć do wiadomości. A Gąska nie
chciała być uznawana za dzieciaka również pod tym względem. Wystarczyło, że nie
umiała ukrywać swych naiwnych oczekiwań i emocji…
Po raz kolejny obiecywała sobie, że spróbuje
być bardziej stanowcza w kontaktach z innymi ludźmi. W końcu też ma prawo
oczekiwać (słowa „wymagać” jeszcze nie ośmielała się użyć nawet w myślach), że
inni będą respektować jej potrzeby. Niestety, wiedzieć to jedno, a robić –
drugie. „Ale od dzisiaj naprawdę to się zmieni”, myślała Gąska, powoli się
ubierając. „Następnym razem, jak gdzieś wyjdziemy, zamówię sok. Nie będę siliła
się na wizerunek damy, popijającej od niechcenia wino, gdy naprawdę wciąż
myślę, czy jutro głowa mnie będzie bolała tylko trochę, czy kilka dni”. Stanęła
przed lustrem, uśmiechnęła się do siebie… i nagle zdała sobie z czegoś sprawę. „Ojej,
ja już nie myślę: Jeśli się spotkamy,
tylko: Jak się spotkamy…”.
Poszła do kuchni robić śniadanie, ale wciąż
uśmiechała się bezwiednie. Wiedziała, że musi zaraz wziąć się w garść i skupić
na sprawach zawodowych, ale czuła się tak dobrze… Nawet ból głowy mijał jakoś
szybciej niż zwykle. „Życie jest piękne”, pomyślała po Gąskowemu, i zabrała się
do pracy.
Jednak dwa tygodnie później poranek wyglądał
zgoła inaczej. Naczynia w zlewie ledwo uszły w całości, z taką wściekłością
zmywała je zezłoszczona dziewczyna. w ciągu tych ostatnich dwóch tygodni
widziała się z Danielem parę razy. Jeszcze jedno spotkanie było takie oficjalne
– spacer „gdzieś na mieście”, ustalanie godziny, wybieranie stroju… Nie da się
ukryć, było to męczące. Gąska naprawdę cieszyła się na nie, ale wróciła po
prostu zmęczona. I to bynajmniej nie fizycznie. Umordowało ją po prostu „robienie
dobrego wrażenia”. Początki znajomości zawsze są wyczerpujące, wie o tym każdy,
kto taką sytuację przeżył. Najpierw bowiem jest radość, ekscytacja, że kogoś
poznaliśmy. W tych emocjach wszystko jest przyjemnością. Potem jednak, zanim
relacja stanie się znów fajna, jest ten okropny moment: poznawanie się. O ile
na pierwszych dwóch, trzech spotkaniach jest mnóstwo tematów do rozmowy, to już
kolejne zaczynają parę spraw weryfikować. Na przykład właśnie kreatywność
chociażby w rozmowie. Albo zadaje się pytanie i słyszy „Przecież już o to
pytałeś/aś, mówiłem/am ci o tym”. Czyli – nie słuchałaś/eś uważnie, nie
interesuje cię to. (I akurat nie chodzi o daty, panowie). Albo z kolei zaczyna
męczyć to uważne słuchanie, bo samemu też by się coś chciało powiedzieć. Nie wiadomo,
czy już wypada trzymać się za ręce, kto powinien płacić i czy już czas na
zaproszenie do domu. To wszystko szalenie męczy, a im człowiek starszy, tym –
nie ukrywajmy – jest trudniej.
A Gąsce doszło jeszcze słuchanie o Pani Eks. No
naprawdę, chyba trochę za szybko ten Daniel uznał ją za powiernicę takich
tematów. Gąska zresztą nie była pewna, czy w ogóle chce nią być. Ale on nie
pytał, po prostu mówił. Zaczynał oczywiście od tego, jak bardzo tęskni do
córeczki, ale EKS mu nie ułatwia kontaktów. A w ogóle to ta EKS zawsze była
trudna, bo na przykład… I opowiadał historię z ich związku, który przecież
oficjalnie się skończył. Tak, dziecko zostało i zawsze będzie ich łączyć, ale
relacje między byłymi małżonkami najwyraźniej wciąż były żywe. Gąska na
początku próbowała jeszcze jakoś aktywnie słuchać: zadawała pytania o szczegóły
sytuacji, by móc umiejętnie doradzić czy pocieszyć. Ale Danielowi najwyraźniej
nie było to potrzebne. Owszem, cieszyło go, ale traktował te uwagi jako zachętę
do dalszych opowieści.
Potem zaczęli umawiać się po prostu, tak jak
dało radę. W dużej mierze było to uzależnione od jego pracy, bo dziewczyna była
jeszcze na tym etapie, że dostosowywała swój grafik do jego wolnego czasu. W
końcu pracowała w domu… Zauważyła jednak, że coraz mniej wagi przywiązuje do
kwestii stroju (aby był czysty i w miarę odprasowany), raz wróciła się już od
drzwi, bo dostrzegła plamę na spódnicy. Tak, wychodziła w domowej kiecce, w
której zmywała, czytała i robiła całą resztę. I to, że jej nie zmieniła, nie
wynikało z pośpiechu. Miała coś przygotowane na przebranie, ale pomyślała, że
po drodze wyrzuci śmieci… i chyba zapomniała, dokąd ta droga ma doprowadzić. ;)
Na szczęście zauważyła w porę. Chociaż… czy on by dostrzegł? No, ale jednak
mogła spotkać kogoś znajomego po drodze i zasadniczo nie chciała być uznana za
flejtuszka. ;)
Widać więc wyraźnie, że zaczynała oswajać się
z całą sytuacją. Byłoby to dobre i nawet wskazane. Gąska jednak czuła, że nie
wynika to z jej dojrzałości (:P), lecz zgrzyta jej temat Eks. A nawet i to nie.
Zastanawiała się nad tym po ostatnim spotkaniu, z którego wróciła po prostu
wkurzona. „Co mnie tak irytuje?”, myślała, szukając książki do czytania, bo
wiedziała, że tylko w ten sposób uda jej się wyciszyć wzburzenie. W innym
przypadku przewracałaby się tylko w łóżku, coraz bardziej zdenerwowana. Lektura
przed snem była dobrym, sprawdzonym patentem. Jednak po kilku stronach odłożyła
książkę. Uznała, że musi dotrzeć do źródła swojej złości.
„Co mnie tak denerwuje?”, pytała się nie
wiadomo który raz. Wróciła myślami do wspólnego wieczoru i nagle – tak! Już wiedziała!
Mimo nienagannych manier, mimo traktowania jej jak damy – nie czuła się na tych
spotkaniach kobietą. Kobietą dla niego. Pełniła jedynie funkcję kogoś, komu
można się zwierzyć ze swoich trosk z byłą żoną. Taki darmowy psycholog (no,
może niezupełnie, ale za kawę i ciasteczko, a nie konkretną kwotę).
„Czy on w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, że
dla mnie jest to przykre? Jak on może mnie tak wykorzystywać? I to na dodatek
TAK, a nie INACZEJ! Nie, żeby było coś złego w byciu psychologiem, ale przecież
umawiając się ze mną, proponując spotkania, dawał do zrozumienia, że widzi mnie
w innej roli! Ja to mam szczęście: albo kumpel, albo sponiewierany przez los. Bo
ja to jestem świeżynka, która niczego nie doświadczyła w życiu. Jak on mnie
traktuje, jakbym jakąś głupią gęsią była”.
Tu Gąska zatrzymała się w swoich
rozmyślaniach. Rozbawiło ją własne oburzenie na określenie, którym sama się
uraczyła. Ten śmiech pozwolił jej wreszcie skupić się na książce, co pozwoliło
jej zasnąć.
Od rana ją jednak nosiło. Wreszcie nie
wytrzymała i postanowiła gdzieś pójść, żeby poprawić sobie nastrój. Czyli na
zakupy. Bardzo duże zakupy. Pomalowała się (żeby lepiej wyglądać w
przymierzanych ciuszkach), założyła ukochane kolczyki z kotkami (a jakże!),
sprawdziła, ile ma na koncie – i wreszcie wyszła do galerii (handlowej, żeby
nie było :P).
To był jeden z jej lepszych pomysłów – jak sama
uznała wieczorem. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz