Od spotkania minął już ponad tydzień, a ja wciąż nie mogłam
zabrać się do opisania warsztatów. Jedną z przyczyn było zachowanie Kocia. W
skrócie: mało co mogłam pisać, bo kot domagał się maksymalnej uwagi. Prawie że
nie mogłam czegokolwiek zrobić, bo jak tylko odwracałam wzrok do komputera,
natychmiast rozpoczynał się koncert i demolowanie regału. Kocio nawet nie
domagał się zabawiania go – wystarczyło, że na niego patrzyłam. :P
Oczami wyobraźni widzę w tym momencie groźną minę Julii –
prowadzącej zajęcia behawiorystki – która karci mnie za nadmierne uleganie
kocim zachciankom i wymuszaniu. Tak, wiem, że mogłam wziąć kota za futro – (nie żeby to była sugestia behawiorystki, tylko mój skrót myślowy. Nie zachęcam do łapania za futro i/lub potrząsania jak szczurem :P) – i
wyrzucić z pokoju, a następnie zamknąć za nim drzwi. :D Jednak miałam
świadomość, że byłoby to wobec Kocia nieuczciwe. Większość dnia przecież daje
mi zająć się, czym chcę (łaskawca wtedy balkonuje albo śpi), dzięki czemu w
spokoju ducha pracuję zawodowo na nasze utrzymanie. Więc należy mu się moja
uwaga i choć kwadrans wspólnej zabawy wieczorem, zwłaszcza że nie zapewniłam mu
innego towarzystwa. I ten nasz wspólny czas Julia na pewno by pochwaliła.;)
To, o czym wyżej piszę, było w zasadzie omawiane ogólnie na
pierwszym spotkaniu, i pewnie będzie rozwinięte na trzecim (o drugiej grupie
zasobów – czyli m.in. relacji z człowiekiem). Minione zajęcia poświęcone były w
zasadzie trzem tematom: żywieniu, kuwetom i „miejscówkom”. Temat
żywienia – poza typowymi kwestiami, omówionymi pokrótce przez panią
weterynarz: jakie karmy warto podawać, w jaki sposób, jak
często – dotyczył też sposobu jedzenia przez koty.
Koty są drapieżnikami, w naturze polują. Warto więc czasem urozmaicić (Julia
nazywa to: utrudnić :P) im tę czynność – podać jedzenie w innym miejscu, w
trudniej dostępnym naczyniu, pochować je lub rzucać kotu. (Oczywiście wszystko
to dotyczy kotów zdrowych). Ciekawie jest też przyjrzeć się, w jakich pozycjach
koty jedzą. Sporo pewnie to powie o ich charakterze i poczuciu bezpieczeństwa.
Kto nie był na pierwszych zajęciach, to się dowiedział, a kto był – przypomniał
sobie, że warto też porozstawiać kilka misek z jedzeniem i wodą po mieszkaniu
niż kumulować wszystko w jednym miejscu. I jeszcze dobrze umieścić w pewnej
odległości od siebie (i kuwety) jedzenie i picie.
W zasadzie ta kwestia, jak i następna – dotycząca spraw
kuwetowych (np. ich ilości) – mniej mnie zainteresowała, bo dotyczyła bardziej
zasad postępowania wobec kociej trzódki, której przecież nie
mam – tylko słodziaka jedynaka. Ale to po pierwsze może się zmienić,
po drugie – wprawdzie Kocio nie musi walczyć o te zasoby, jak to bywa przy
większej ilości kotów, jednak też (odpukać) mogą pojawić się problemy, warto
więc wtedy wiedzieć, gdzie szukać przyczyny – w zdrowiu czy w niewłaściwym
żwirku? Bo jeśli kot nie trafia z potrzebą do kuwety, to może nie choroba
ani „złośliwość” (koty nie są złośliwe, wiem o tym, to tylko jeden z
mitów), tylko właśnie źle dobrany, niepasujący z jakiegoś powodu żwirek lub
nieodpowiednia kuweta? I co z tego, że zawsze było dobrze? A może dzisiaj nie
pasuje, i to nie z powodu kaprysu, tylko zwyczajnie kotek urósł (wzdłuż albo
wszerz :P) i przestało być mu wygodnie? A przecież załatwianie „tych”
spraw musi odbywać się w komfortowych warunkach. :D
Tak przy okazji, to muszę przyznać, że Kocio jest dzielny, a
ja odważna. Zdarzyło mi się bowiem nieco eksperymentować właśnie z karmą albo
żwirkiem. Zmieniałam je w całości, od razu, zamiast powoli mieszać, wprowadzać
nowy smak czy zapach. Kocio przyjmował to na klatę, za wyjątkiem silikonowego
żwirku, ale na szczęście nie wyrzuciłam w całości starego, a następnego dnia w
kuwecie z powrotem już był jego ulubiony rodzaj… Naturalnie moja odwaga brała
się z niewiedzy. Teraz bym się mocno zastanowiła, zanim zrobiłabym taki numer.
:P
Najciekawsza była dla mnie część trzecia zajęć, czyli
kwestia miejscówek. Oczywiście mój jedynak nie musi specjalnie szukać schronu
(chyba że baaardzo nie chce być przytulony albo zauważalny), ale widzę, że lubi
być na wysokościach, gdy ktoś przyjdzie. Natomiast uwierzyłam sama sobie, że
faktycznie można zauważyć, że kot idzie spać. Bo po pierwsze, wiem, gdzie ma
swoje ulubione legowiska (w ciągu dnia jest to środek przedpokoju lub
szafka na balkonie…), po drugie – ten krok jest naprawdę wyraźnie celowy.
Największą nowością była dla mnie sprawa eksploracji terenu.
Nie wiedziałam, że kot jako nowe traktuje rzeczy przestawione lub z dołożonym
drobiazgiem. Faktycznie jednak, sprawdziłam na Kociu – trzy osobne pudełka
szybko się znudziły, ale zestawione razem natychmiast stały się upragnionym do
zdobycia miejscem. A jak ostatnio spałam w innym pokoju (tak sobie zaszalałam
majówkowo), on oczywiście poszedł ze mną – ale był spięty, jak byśmy poszli do
obcego mieszkania. Bywał przecież w tym pokoju, sam i ze mną, ale nie w nocy. I
łóżko było złożone, bez pościeli. Nagle szok, totalna zmiana – widać było, że
nie ogarnia. :D
Warsztaty są naprawdę ciekawe. Czasem się zastanawiam, co
robią tam kociarze zajmujący się kotami „zawodowo” – w fundacjach, domach
tymczasowych i po prostu zakoceni od dawna. Przecież oni powinni wiedzieć
wszystko, a nawet więcej! Jednak sama widzę, że zawsze można dowiedzieć się
czegoś nowego. Na przykład usłyszałam, jaki krąży mit. Otóż są tacy ludzie,
którzy uważają, że koty mniej się przywiązują do ludzi, bo po śmierci
właściciela głodują tylko dwa dni, gdy tymczasem psy zaczynają jeść dopiero po
tygodniu. :P To bzdura, aczkolwiek te dwa dni są ważne, bo chyba tyle kot może
głodować bez większej szkody dla swojego organizmu. Niemniej śmieszne i fajnie
wiedzieć, co w mitach piszczy. Poza tym spotyka się ludzi, którzy mają koty,
również inne zwierzęta, i można się wymienić swoimi mniej fachowymi
doświadczeniami.
Ważną zaletą tych zajęć jest właśnie możliwość zadawania
pytań prowadzącym zajęcia paniom. Mając do dyspozycji behawiorystkę i
weterynarza można na szybko rozwiać niektóre wątpliwości. Super, że Julia i
Agnieszka nie mają nic przeciwko, chociaż dezorganizuje im to trochę zajęcia i
niekiedy wydłuża. Ale w końcu to wszystko dla dobra kociastych i ich opiekunów.
Tymczasem wracam do mojego prywatnego futrzaka. Nie wiem,
czy on się zorientował, że się dokształcam w jego obsłudze, czy po prostu już
są efekty, ale kocha mnie ostatnio mocno i absorbująco (w skrócie: „Nie
mogę, kot na mnie leży”). Nie narzekam. :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz