czwartek, 8 maja 2014

Byłam kobietą z klasą

Kiedyś miałam klasę. Dawne dzieje...



Ale wreszcie nadszedł ten wielki dzień i porzuciłam pracę w szkole, myśląc, że będzie już tylko piękniej. Nie, żebym tak bardzo znów nie lubiła uczyć. Przeciwnie, do dzisiaj mam w sobie imperatyw dokształcania ludzi wokół. To niestety spotyka się z różnymi reakcjami. Często bowiem bywa, że gdy ośmielę się poprawić jakąś błędną formę wypowiedzi, widzę co najmniej sceptyczną minę lub słyszę sympatyczną ripostę: „Oj tam, oj tam, nie bądź grammar nazi”. Nie jestem. I nie pracuję dwadzieścia cztery na dobę. Owszem, zauważam błędy (najczęściej na piśmie), ale muszą być wyjątkowe, żebym zwróciła na nie większą uwagę. (Kiedyś dostałam maila zaczynającego się od „Czejść”. Przysięgam). Na ogół jednak nie czytam maili ani wypowiedzi na czacie przez pryzmat słownika. Ba, czasem sama zrobię błąd – i to nie zawsze specjalnie.;) A poprawiać ośmielam się zazwyczaj osoby, które lubię i na których mi zależy. Nie robię tego jednak ze złośliwości, lecz kieruje mną troska i mam na uwadze wyłącznie ich dobro.
Podobnie chętnie opowiadam w ogóle o wszystkim, co wiem. Nie traktuję swojej wiedzy jako tajemnej – może błąd. Ja jednak nie widzę problemu, by podać swój zmodyfikowany i dzięki temu łatwiejszy (moim zdaniem) przepis na ciasto czy patent na oszczędzanie.;) Przeciwnie, cieszę się, że mogę na coś się przydać, być pomocna, rozwinąć czyjąś pasję czy ułatwić wykonywanie obowiązków. Dotyczy to również wiedzy zawodowej, choć często zdaję sobie sprawę, że to jednak w pewnym sensie wykorzystywanie mnie. Wiedza ta jest bowiem ogólnodostępną, tylko nie zawsze chce się zajrzeć do słownika.
Uwaga: nie znaczy to, że uwielbiam wykonywać zadania za kogoś. Przeciwnie, jako wciąż duchem nauczycielka staram się raczej przekazać umiejętność, pomóc ją nabyć czy rozwinąć. Natomiast robić za kogoś nie lubię i nie chcę.
Niemniej praca nauczyciela to nie tylko samo przekazywanie wiedzy. To niestety również papierologia, biurokracja, nieustanne użeranie się z rodzicami i uczniami – a zmieniły się role: teraz uczniowie mają prawa, nauczyciele zaś obowiązki. To także praca domowa, obszerna zwłaszcza  w przypadku nauczycieli przedmiotów humanistycznych. A ja nie mogę jej nie odrobić i po prostu zgłosić nieprzygotowania… I jeszcze jeden myk: kompletnie dla mnie niezrozumiały model nauczania. Zgadzam się, że należy uczyć nie tylko konkretnej wiedzy, ale i umiejętności. Tylko że wydaje mi się, iż obecnie środek ciężkości przesuwa się w kierunku usprawniania umiejętności na niekorzyść zdobywania wiedzy. „Po co wkuwać na pamięć, gdy wszystko w tej chwili jest powszechnie dostępne? Uczmy lepiej, jak rozumieć te fakty, jak je selekcjonować”. Świetna idea, tyle że jak większość z nich – w praktyce wygląda inaczej. Wydaje mi się bowiem, że większość umiejętności jednak należy ćwiczyć na bazie jakiejś wiedzy jednak… Tyle że znowu zgadzam się, że program nauczania – a już lektur zwłaszcza – należałoby zmodyfikować. Naprawdę.
Któregoś dnia, kiedy uczyłam w ostatniej mojej szkole, a było to jedno z najlepszych warszawskich liceów, zostałam zapytana, po co mamy omawiać jakiś tekst. Fałszywe zapewnienia o konieczności i pożytku lektury ugrzęzły mi w gardle. Nie umiałam powiedzieć tego kłamstwa. Natomiast nie mogłam powiedzieć też, że po nic. Doskonale rozumiałam uczniów, że nie widzą sensu w czytaniu sonetów Sępa-Szarzyńskiego czy Pamiętników Paska. Bo oczywiście, dla pasjonującego się epoką humanisty będzie to ciekawa lektura, ale komu poza tym się przyda? Czemu w szkołach multum czasu traci się na lektury dinozaurów i nigdy prawie nie wystarcza czasu na teksty współczesne – rozumiane jako literatura powojenna, czyli Różewicz, Miłosz i Nałkowska? Zajrzałam sobie jeszcze do kanonu lektur dla maturzysty, posiedziałam na ustnych maturach, wysłuchałam prezentacji – i zrozumiałam, że nie mogę być dalej nauczycielką.
Plusem tej decyzji był fakt, że wreszcie przestałam żyć rytmem roku szkolnego i nie musiałam już odrabiać prac domowych, minusem – konieczność znalezienia innego zawodu. I pracy. Miałam wprawdzie przygotowanie do zawodu redaktora/korektora – poświadczone dyplomem z uczelni – ale to dopiero pierwszy krok. Zaczęłam rozglądać się za praktykami zawodowymi, na szczęście parę osób mi pomogło i jakoś weszłam na ten rynek. Na którym z mniejszymi lub większymi sukcesami, ale trwam.
I w zasadzie o tej pracy redaktorskiej miałam dzisiaj napisać, ale to już może następnym razem, żeby nie mieszać tematów. ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz