środa, 7 maja 2014

Kanar

Gąska wsiadła niespiesznie do tramwaju. On ruszył w podobnym tempie i prawie natychmiast zatrzymał się na światłach. Nic nowego. Może nawet by nie zwróciła uwagi, ale zastanowił ją niezwyczajny ruch. Po chwili było jasne: kanary sprawdzają bilety. Sięgnęła do torebki, wygrzebała kartę miejską i… zobaczyła tylko plecy kontrolera, który oddalał się od niej najszybciej, jak mógł. Zdziwienie trwało chwilę: też go poznała. I zaczerwieniła się…
Kilka dni wcześniej wracała wczesnym przedpołudniem z pracy. Wtedy uczyła w szkole, więc torba, oprócz zwykłych damskich niezbędników, pełna była książek i wszelkiego rodzaju innych pomocy naukowych. Jak na młodą nauczycielkę przystało… Była zmęczona, głodna i nieszczęśliwa, bo znów nie doczekała się jakiejkolwiek wiadomości od Misia, a sama nie miała odwagi napisać. Zachodziła w głowę, czemu on milczy i kiedy znów go zobaczy… Dominującym uczuciem był jednak głód, poza tym obcierały ją nowe pantofle. W autobusie oczywiście nie było gdzie usiąść, zresztą babcie i dziadki nie pozwoliłyby młodej na taki luksus. Każdy przystanek zbliżał ją jednak do końca tej udręki, więc zacisnęła zęby i próbowała nie myśleć o wszystkich problemach naraz.
Zbliżał się przystanek, na którym miała wysiadać. Zaczęła przeciskać się w stronę drzwi, starając się nie uderzyć kogoś torbą, bo mogło się to naprawdę niefajnie skończyć. Autobus prawie się zatrzymywał, gdy nagle zorientowała się, że już ładnych parę minut trwa kontrola biletów. Nie zwróciła na to uwagi, nie obchodziło jej to. Bilet miała, poza tym i tak miała wysiąść. I prawie to zrobiła, ale na stopniu zatrzymał ją kanar. Autobus już stał na przystanku, więc zlekceważyła kontrolę i po prostu wysiadła. Kanar pośpiesznie wyskoczył za nią. Gąska nie miała zamiaru uciekać, w ogóle nie miała żadnych zamiarów. Stanęła bezwolnie i popatrzyła przed siebie. Kanar okazał się młodym chłopakiem, który chyba też nie miał najlepszego dnia. Ostrym głosem zażądał biletu.
– Dobrze, oczywiście, już daję – powiedziała Gąska. – Chociaż… w zasadzie jesteśmy już na przystanku… nie wiem, czy muszę cokolwiek panu pokazywać…
– Proszę bilet! – najgroźniej, jak potrafił, powiedział kanar.
– A mógłby pan poszukać tym swoim czytnikiem wzdłuż mojej torby? Nie chce mi się w niej grzebać…
Istotnie, to był powód, dla którego początkowo chciała odmówić okazania blietu. Miała go na sto procent, ale w którym miejscu torby? Zmęczyła się na samą myśl o przeszukiwaniu jej czeluści.
Mężczyzna był jednak nieugięty.
– Żartuje sobie pani! Proszę natychmiast okazać bilet!
Gąska powoli zaczęła szukać w torbie. Nigdzie już się jej nie spieszyło. Ku jej radości okazało się jednak, że karta była na samym wierzchu. Dobrze, że nie wypadła gdzieś po drodze z niedomkniętej, jak zazwyczaj, torby. Podała bilet. Kontroler zerknął, odczytał jego ważność, po czym burknął:
– To teraz proszę dokument tożsamości ze zdjęciem!
– Ale po co? Przecież to nie jest bilet zniżkowy.
– Ale karta jest imienna. Muszę sprawdzić, czy na pewno należy do pani. Niektórzy ludzie oszukują i na przykład matka bierze kartę córki. Proszę dokument!
– A wie pan, nie wpadłabym na to… Dobry pomysł – mimowolnie powiedziała Gąska. – Ale wie pan, nie mam pojęcia, gdzie mam dowód, a jestem zmęczona. Poza tym jesteśmy na przystanku, pokazałam panu bilet, ale nie będę już szukać dowodu. Proszę mi uwierzyć, że to mój bilet, i mnie puścić.
– Nie ma mowy. Proszę dowód!
Gąska zaczęła się złościć. Może by i poszukała tego dowodu, ale torba zaczynała przygniatać ją do ziemi. Miała też wrażenie, że koleś szuka pretekstu, żeby się czepiać, a dodatkowo nie chciała pokazywać zdjęcia z dowodu, z którego była wybitnie niezadowolona.
– Nie dam panu dowodu – zdecydowała. – I nie będę tu dłużej stać. Jestem głodna i zimno mi. Do widzenia. – Ruszyła przed siebie. To znaczy, spróbowała, bo kanar zagrodził jej drogę.
– W takim razie idziemy na policję.
– A dobrze, to po drodze, kawałek mogę z panem podejść.
Sama nie wiedziała, czemu tak się zachowuje, ale koleś zaczął ją wybitnie denerwować. Wiedziała, że jest w porządku i nic nie może jej zrobić, nie rozumiała, czemu się czepnął. Jeszcze raz spróbowała pójść przed siebie, tym razem pozwolił jej przejść, ale poszedł szybko za nią. Przeszli przez ulicę i wtedy zaczął się prawdziwy spektakl. Gąska bowiem, próbując zignorować niechcianego towarzysza, skręciła w kierunku swojego bloku. Niestety, komenda policji, do której uparcie zmierzał kanar (a przynajmniej tak twierdził), znajdowała się w innym kierunku. Mężczyzna więc, by ją zatrzymać, złapał ją za łokieć. Wystarczyło, bo Gąskę zastopowało oburzenie i zaskoczenie, że ten się ośmielił ją dotknąć. Szybko jednak ochłonęła, uwolniła się i próbowała go wyminąć, ale ten, nie dotykając jej już, rozpostartymi ramionami skutecznie blokował jej przejście. Przechodnie nie reagowali, a nawet uśmiechali się na ich widok – ot, sprzeczają się młodzi…
Gąska wreszcie zaprzestała wysiłków. Spokojnie stanęła, rozłożyła parasolkę, stając trochę dalej, by tylko osłaniała od pokapujących coraz gęściej kropli. Nie miała pomysłu, jak rozwiązać tę sytuację, bo pokazanie dowodu, które powinno zakończyć ten konflikt, było już absolutnie wykluczone.
– I co pan dalej zamierza? – spytała.
– Jeśli nie pokaże pani dowodu, dzwonię na policję.
– A proszę, tylko szybko, bo mi się siku chce.
– Pokaże pani dowód i sobie pani pójdzie.
– Nie pokażę.
Spojrzał na nią z niesmakiem. Wzruszyła ramionami i odsunęła się jeszcze ciut dalej. Nie tak daleko jednak, by nie usłyszeć, jak mruknął pod nosem: – Wszystkie jesteście tak samo głupie.
– Ooo… – roześmiała się Gąska. – Tu boli. Rzuciła?
Najwyraźniej trafiła, bo kanar aż podskoczył. Gąska do dzisiaj nie wie, jak to się stało, ale następne dziesięć minut upłynęło na rzucanych wobec siebie wyszukanych inwektywach: „Wy jesteście takie…” – „A wy tacy…”. Oczywiście odpuścili formy grzecznościowe „pan, pani”, bo jak się obrażać w taki sposób? A jad się sączył z jednej i drugiej strony.
W pewnym momencie chyba oboje ochłonęli. Żadne jednak nie przeprosiło, za to widać było, że oboje najchętniej odwróciliby się i odeszli. Teraz jednak tym bardziej było to niemożliwe.
– Pokaże pani ten dowód? – spytał kolejny raz.
Nawet nie odpowiedziała, tylko się uśmiechnęła. Wyjął telefon: – Dzwonię na policję. – Patrząc na nią i obserwując jej reakcję, zaczął wybierać numer. Jaki, nie wiadomo. W każdym razie Gąska stała jak kamień.
Sytuacja była patowa. Kanar rozłączył się, twierdząc, że daje jej ostatnią szansę. Gąska była głodna, zmarznięta i już właściwie zapomniała, o co chodzi w tej scysji.
I nagle stał się cud! Do rozzłoszczonej dwójki podszedł kolega kanara.
– Cześć, Patryk, szukam cię, gdzie ty się podziewasz?
Zanim ten zdążył odpowiedzieć, Gąska wybuchnęła:
– Bo ten pan mnie zatrzymał bez powodu i jest dla mnie niemiły! Proszę, ja mam wszystko w porządku, bilet, dowód osobisty – zaczęła wciskać wygrzebane z torby dokumenty do rąk oszołomionego tym wybuchem przybyłego – a ten pan nie pozwala mi przejść!
Patryk zaniemówił. Tymczasem jego równie zaskoczony kolega odruchowo sprawdził kartę, ale dowodu osobistego nawet nie wziął, po czym oddał bilet Gąsce, która tymczasem zdążyła się rozszlochać.
– Bardzo pani dziękuję i przepraszam za kolegę. Ja też dzisiaj z nim nie mogę wytrzymać. – I zwrócił się do oniemiałego kolegi: – Chodź stąd, głąbie.
Odeszli. Gąska poszła w przeciwną stronę, całą drogę płacząc. Było jej po pierwsze wstyd, a po drugie – ujście wreszcie znalazły wszystkie negatywne emocje z całego dnia.

Spotkanie znajomych kanarów w tramwaju, a zwłaszcza reakcja Patryka, rozbawiły ją trochę. Jednak obiecała sobie, że postara się więcej nie wyładowywać swojego złego humoru na Bogu ducha winnych ludziach, wykonujących jedynie swoje obowiązki. Postanowienia dotrzymywała, co nie zawsze wychodziło jej na dobre. Niestety, kultura często bywa odbierana jako przejaw słabości…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz