Gąska wsiadła niespiesznie do
tramwaju. On ruszył w podobnym tempie i prawie natychmiast zatrzymał się na
światłach. Nic nowego. Może nawet by nie zwróciła uwagi, ale zastanowił ją
niezwyczajny ruch. Po chwili było jasne: kanary sprawdzają bilety. Sięgnęła do
torebki, wygrzebała kartę miejską i… zobaczyła tylko plecy kontrolera, który
oddalał się od niej najszybciej, jak mógł. Zdziwienie trwało chwilę: też go
poznała. I zaczerwieniła się…
Kilka dni wcześniej wracała wczesnym
przedpołudniem z pracy. Wtedy uczyła w szkole, więc torba, oprócz zwykłych
damskich niezbędników, pełna była książek i wszelkiego rodzaju innych pomocy
naukowych. Jak na młodą nauczycielkę przystało… Była zmęczona, głodna i
nieszczęśliwa, bo znów nie doczekała się jakiejkolwiek wiadomości od Misia, a
sama nie miała odwagi napisać. Zachodziła w głowę, czemu on milczy i kiedy znów
go zobaczy… Dominującym uczuciem był jednak głód, poza tym obcierały ją nowe
pantofle. W autobusie oczywiście nie było gdzie usiąść, zresztą babcie i dziadki
nie pozwoliłyby młodej na taki luksus. Każdy przystanek zbliżał ją jednak do
końca tej udręki, więc zacisnęła zęby i próbowała nie myśleć o wszystkich
problemach naraz.
Zbliżał się przystanek, na którym
miała wysiadać. Zaczęła przeciskać się w stronę drzwi, starając się nie uderzyć
kogoś torbą, bo mogło się to naprawdę niefajnie skończyć. Autobus prawie
się zatrzymywał, gdy nagle zorientowała się, że już ładnych parę minut trwa
kontrola biletów. Nie zwróciła na to uwagi, nie obchodziło jej to. Bilet miała,
poza tym i tak miała wysiąść. I prawie to zrobiła, ale na stopniu zatrzymał
ją kanar. Autobus już stał na przystanku, więc zlekceważyła kontrolę i po
prostu wysiadła. Kanar pośpiesznie wyskoczył za nią. Gąska nie miała zamiaru
uciekać, w ogóle nie miała żadnych zamiarów. Stanęła bezwolnie i popatrzyła przed
siebie. Kanar okazał się młodym chłopakiem, który chyba też nie miał
najlepszego dnia. Ostrym głosem zażądał biletu.
– Dobrze, oczywiście, już daję –
powiedziała Gąska. – Chociaż… w zasadzie jesteśmy już na przystanku… nie wiem,
czy muszę cokolwiek panu pokazywać…
– Proszę bilet! – najgroźniej, jak
potrafił, powiedział kanar.
– A mógłby pan poszukać tym swoim
czytnikiem wzdłuż mojej torby? Nie chce mi się w niej grzebać…
Istotnie, to był powód, dla którego
początkowo chciała odmówić okazania blietu. Miała go na sto procent, ale w
którym miejscu torby? Zmęczyła się na samą myśl o przeszukiwaniu jej czeluści.
Mężczyzna był jednak nieugięty.
– Żartuje sobie pani! Proszę
natychmiast okazać bilet!
Gąska powoli zaczęła szukać w
torbie. Nigdzie już się jej nie spieszyło. Ku jej radości okazało się jednak, że karta była
na samym wierzchu. Dobrze, że nie wypadła gdzieś po drodze z niedomkniętej, jak
zazwyczaj, torby. Podała bilet. Kontroler zerknął, odczytał jego ważność,
po czym burknął:
– To teraz proszę dokument
tożsamości ze zdjęciem!
– Ale po co? Przecież to nie jest
bilet zniżkowy.
– Ale karta jest imienna. Muszę
sprawdzić, czy na pewno należy do pani. Niektórzy ludzie oszukują i na przykład
matka bierze kartę córki. Proszę dokument!
– A wie pan, nie wpadłabym na to…
Dobry pomysł – mimowolnie powiedziała Gąska. – Ale wie pan, nie mam pojęcia,
gdzie mam dowód, a jestem zmęczona. Poza tym jesteśmy na przystanku, pokazałam
panu bilet, ale nie będę już szukać dowodu. Proszę mi uwierzyć, że to mój
bilet, i mnie puścić.
– Nie ma mowy. Proszę dowód!
Gąska zaczęła się złościć. Może by i
poszukała tego dowodu, ale torba zaczynała przygniatać ją do ziemi. Miała też
wrażenie, że koleś szuka pretekstu, żeby się czepiać, a dodatkowo nie chciała
pokazywać zdjęcia z dowodu, z którego była wybitnie niezadowolona.
– Nie dam panu dowodu – zdecydowała.
– I nie będę tu dłużej stać. Jestem głodna i zimno mi. Do widzenia. – Ruszyła
przed siebie. To znaczy, spróbowała, bo kanar zagrodził jej drogę.
– W takim razie idziemy na policję.
– A dobrze, to po drodze, kawałek
mogę z panem podejść.
Sama nie wiedziała, czemu tak się
zachowuje, ale koleś zaczął ją wybitnie denerwować. Wiedziała, że jest w
porządku i nic nie może jej zrobić, nie rozumiała, czemu się czepnął. Jeszcze
raz spróbowała pójść przed siebie, tym razem pozwolił jej przejść, ale poszedł
szybko za nią. Przeszli przez ulicę i wtedy zaczął się prawdziwy spektakl.
Gąska bowiem, próbując zignorować niechcianego towarzysza, skręciła w kierunku
swojego bloku. Niestety, komenda policji, do której uparcie zmierzał kanar (a
przynajmniej tak twierdził), znajdowała się w innym kierunku. Mężczyzna więc, by ją zatrzymać, złapał ją za łokieć. Wystarczyło, bo Gąskę zastopowało oburzenie i
zaskoczenie, że ten się ośmielił ją dotknąć. Szybko jednak ochłonęła, uwolniła się i próbowała go
wyminąć, ale ten, nie dotykając jej już, rozpostartymi ramionami skutecznie
blokował jej przejście. Przechodnie nie reagowali, a nawet uśmiechali się na
ich widok – ot, sprzeczają się młodzi…
Gąska wreszcie zaprzestała wysiłków.
Spokojnie stanęła, rozłożyła parasolkę, stając trochę dalej, by tylko ją
osłaniała od pokapujących coraz gęściej kropli. Nie miała pomysłu, jak
rozwiązać tę sytuację, bo pokazanie dowodu, które powinno zakończyć ten
konflikt, było już absolutnie wykluczone.
– I co pan dalej zamierza? –
spytała.
– Jeśli nie pokaże pani dowodu,
dzwonię na policję.
– A proszę, tylko szybko, bo mi się
siku chce.
– Pokaże pani dowód i sobie pani
pójdzie.
– Nie pokażę.
Spojrzał na nią z niesmakiem.
Wzruszyła ramionami i odsunęła się jeszcze ciut dalej. Nie tak daleko jednak,
by nie usłyszeć, jak mruknął pod nosem: – Wszystkie jesteście tak samo głupie.
– Ooo… – roześmiała się Gąska. – Tu boli. Rzuciła?
Najwyraźniej trafiła, bo kanar aż
podskoczył. Gąska do dzisiaj nie wie, jak to się stało, ale
następne dziesięć minut upłynęło na rzucanych wobec siebie wyszukanych
inwektywach: „Wy jesteście takie…” – „A wy tacy…”. Oczywiście odpuścili formy
grzecznościowe „pan, pani”, bo jak się obrażać w taki sposób? A jad się sączył
z jednej i drugiej strony.
W pewnym momencie chyba oboje ochłonęli. Żadne jednak nie przeprosiło, za to widać było, że oboje najchętniej odwróciliby się i odeszli. Teraz jednak tym bardziej było to niemożliwe.
W pewnym momencie chyba oboje ochłonęli. Żadne jednak nie przeprosiło, za to widać było, że oboje najchętniej odwróciliby się i odeszli. Teraz jednak tym bardziej było to niemożliwe.
– Pokaże pani ten dowód? – spytał
kolejny raz.
Nawet nie odpowiedziała, tylko się
uśmiechnęła. Wyjął telefon: – Dzwonię na policję. – Patrząc na nią i obserwując
jej reakcję, zaczął wybierać numer. Jaki, nie wiadomo. W każdym razie Gąska
stała jak kamień.
Sytuacja była patowa. Kanar rozłączył
się, twierdząc, że daje jej ostatnią szansę. Gąska była głodna, zmarznięta i
już właściwie zapomniała, o co chodzi w tej scysji.
I nagle stał się cud! Do
rozzłoszczonej dwójki podszedł kolega kanara.
– Cześć, Patryk, szukam cię, gdzie
ty się podziewasz?
Zanim ten zdążył odpowiedzieć, Gąska
wybuchnęła:
– Bo ten pan mnie zatrzymał bez powodu i jest dla mnie niemiły!
Proszę, ja mam wszystko w porządku, bilet, dowód osobisty – zaczęła wciskać
wygrzebane z torby dokumenty do rąk oszołomionego tym wybuchem przybyłego – a
ten pan nie pozwala mi przejść!
Patryk zaniemówił. Tymczasem jego równie zaskoczony kolega odruchowo sprawdził kartę, ale dowodu osobistego nawet nie wziął, po czym
oddał bilet Gąsce, która tymczasem zdążyła się rozszlochać.
– Bardzo pani dziękuję i przepraszam
za kolegę. Ja też dzisiaj z nim nie mogę wytrzymać. – I zwrócił się do
oniemiałego kolegi: – Chodź stąd, głąbie.
Odeszli. Gąska poszła w przeciwną
stronę, całą drogę płacząc. Było jej po pierwsze wstyd, a po drugie – ujście
wreszcie znalazły wszystkie negatywne emocje z całego dnia.
Spotkanie znajomych kanarów w
tramwaju, a zwłaszcza reakcja Patryka, rozbawiły ją trochę. Jednak obiecała
sobie, że postara się więcej nie wyładowywać swojego złego humoru na Bogu ducha
winnych ludziach, wykonujących jedynie swoje obowiązki. Postanowienia
dotrzymywała, co nie zawsze wychodziło jej na dobre. Niestety, kultura często
bywa odbierana jako przejaw słabości…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz