wtorek, 20 maja 2014

Zatruwacze życia

Tekst inspirowany obrazkiem:




Może nie są widoczne na pierwszy rzut oka, ale nieźle potrafią dać w kość. I czasem są bardziej odczuwane przez osoby z zewnątrz, którzy akurat mieli pecha znaleźć się w pobliżu takiego nośnika trucizny (czyli narzekacza, krytykanta, zamartwiacza, niewybaczacza, plotkowacza). A już najgorzej, gdy trafi się na kogoś takiego wtedy, gdy na przekór wszystkiemu, co w życiu złe, człowiek zaczyna się uczyć takiej zwykłej, codziennej radości…
Dlaczego to takie groźne trucizny? Przecież gdybyśmy w ogóle wyzbyli się tych cech, bylibyśmy tacy… nieprawdziwi. Sztuczni. Podobni cyborgom – niby funkcje życiowe się toczą, ale jakoś tak bez emocji. Nawet te negatywne przecież czasem są potrzebne. A już na pewno lepiej je wylać niż dusić w sobie, by fermentowały i niszczyły nas od środka. Dobrze jednak zachować tyle empatii, by nie obdarzać nimi otoczenia wciąż i wciąż.
Narzekanie jest bardzo powszechne. Nie ma w tym nic dziwnego, bo w końcu otaczająca nas rzeczywistość daje ku temu aż nadto powodów. Czasem trzeba po prostu sobie ponarzekać, by nie gryźć się czymś nieustannie od środka. Zwłaszcza tym, czego nie sposób zmienić, na co nie mamy wpływu. Z drugiej strony jednak, warto zachować umiar. Bo nie dość, że otoczenie zacznie nas postrzegać jako malkontenta, który wciąż marudzi i nigdy nie jest mu dobrze, to na dodatek sami uwierzymy, że wciąż jest nam źle i wszystko jest do niczego. I że to nie nasza wina, jedynie splot niekorzystnych (dla nas) czynników. Bo taki narzekacz rzadko szuka przyczyny problemu w sobie, a już prawie nigdy – sposobu rozwiązania. Bywa, że faktycznie problem leży na zewnątrz. Na przykład wczoraj byłam u lekarza i weszłam godzinę później niż byłam zapisana. Wina lekarza? Nadmiaru pacjentów? Złej organizacji pracy przychodni? Na pewno nie moja – jak rzadko byłam pewna. Kolejka podchodziła do tego różnie, ale zadziwiła mnie pani, która obszernie skomentowała tę sytuację i obarczyła winą za całokształt przyjmującego właśnie lekarza. Nie przypuszczała chyba, że jej  przenikliwy głos słychać było w gabinecie (pielęgniarka mi później powiedziała). A ona do tego lekarza też przecież czekała. Nawet nie próbowała zastanowić się, że może jest jakiś powód obiektywny tej sytuacji. Co jej dywagacje zmieniły? Nic. Może tyle, że szybciej upłynął jej czas, ale ciśnienie z pewnością jej nie dziękowało. A musiała poczekać tak jak wszyscy. Ja tymczasem sobie przysiadłam w kąciku z inna panią i rozmawiałyśmy o zwierzątkach (pani ma yorka). Wyszło nam zdecydowanie bardziej na zdrowie. ;)
Ciekawe, że każdy zawsze wie lepiej, jak coś powinno wyglądać, działać, być zrobione. Krytykanctwo, to obok narzekania, chyba naprawdę nasza druga narodowa cecha. Stojący z boku zawsze mają dobre rady i cenne wskazówki dotyczące naszego życia i pracy. Czasem są one podawane delikatnie, ale mało kto potrafi naprawdę kulturalnie skrytykować zachowanie czy pracę, oddzielając je od negatywnego oceniania osoby. A ile osób potrafi taką krytykę spokojnie przyjąć? Sama krytyka to jednak nic w porównaniu z krytykanctwem, czyli – jak definiuje to pojęcie Słownik Języka Polskiego: „niesłuszne i nierzeczowe krytykowanie czegoś; też: skłonność do takiego krytykowania”. Czyli: nie jestem lekarzem, ale wiem lepiej, jak powinno przebiegać zszywanie rany. Nie jestem Kubicą, ale nikt poza mną nie wie, jak kierować pojazdem. Nie jestem fotografem, ale najlepiej oceniam ostrość i ogólną jakość zdjęcia. Nie jestem rodzicem, ale wiem, jak się wychowuje dzieci. Nie jestem w związku, ale wiem, że małżeństwa wokół sobie nie radzą ze wspólnym życiem. Co więcej, nie znam konkretnego męża/żony, ale moje rady są dla tego związku bezcenne… I przy tym ani odrobiny pokory i krytycznego spojrzenia na siebie. Jak to się kończy? Nie dość, że otoczenie jest wykończone, to my sami nie jesteśmy później w stanie niczym się cieszyć – bo czym, skoro wszystko wokół takie niedoskonałe? A że może byśmy poprawili? Nie no, skąd, nie będziemy się wtrącać…
Martwienie się jest czasem nieuniknione. Chyba nie da się tak żyć, by nie było ku temu powodów. Tylko jaki jest sens zamartwianiem się problemami, które sami tworzymy w naszej głowie, na zasadzie: a jeśli się stanie to lub  nie stanie się tamto? W sumie nieistotne wtedy, czy obawy się spełnią, bo i tak pozbawiliśmy się w dniu dzisiejszym radości. A czy warto? ;)a
(Rada z  ostatniej chwili: jeśli nie wiesz, jak przestać się martwić, poczekaj, aż zapukają do Twoich drzwi świadkowie Jehowi – a prędzej czy później to się stanie. ;) Kiedy wreszcie pójdą, poczujesz się, że życie jest piękne i proste. :D).
Wybaczanie krzywd jest trudną rzeczą, ale wartą podjęcia wysiłku. Nieumiejętność wybaczania bowiem jest chyba największą trucizną, wpływającą zarówno na nas, jak i nasze otoczenie. Pielęgnowanie uraz niszczy nas, blokuje, nie pozwala otworzyć się na innych. Natomiast ten, kto nas skrzywdził – czasem nieumyślnie, ale czasem świadomie, lecz pragnie naprawić swój błąd – też czasem potrzebuje świadomości, że mu wybaczono, dano drugą czy nawet kolejną szansę. Brzemię poczucia winy może być dla niego niekiedy zbyt trudne do udźwignięcia.
I tak tylko myślę czasem, że wybaczanie nie musi oznaczać zapomnienia. To się, według mnie, nie wyklucza. Bo jeśli ktoś naprawdę zniszczył jakąś krzywdą część mojego życia, to moje wybaczenie polega na tym, że nie rozpamiętuję wiecznie tej krzywdy, tylko idę dalej. Ale nie zawsze jestem w stanie zaufać ponownie. Z tym niestety ta osoba musi się liczyć. Różnica polega na tym, że kiedy się spotkamy, możemy spojrzeć sobie w oczy i porozmawiać bez poczucia winy. To jest też bardzo, bardzo ważne.
Na koniec zostawiłam sobie taki detal, jakim jest plotkowanie. Pozornie najbardziej niewinne – ale podstępne. Jak plotka może zniszczyć czyjeś życie, chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć. To może warto następnym razem zastanowić się, zanim bezmyślnie (często) puścimy w świat newsa, który wraz z przebywaną trasą zmieni się z paproszka w śmiercionośny pocisk.

Właściwie zawsze chyba warto pomyśleć, zanim się coś powie czy zrobi. A jak nie wiemy co, to też się zastanówmy, kogo poprosić o radę. Bo jeśli trafimy na kogoś, kto najpierw ponarzeka z nami, potem się pomartwi, następnie skrytykuje nasze podejście, obrazi się, gdy nie przyjmiemy jego rady – czego nie wybaczy – a następnie opowie wszystkim, jacy jesteśmy niewdzięczni? Będziemy mieć przechlapane…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz