Tekst inspirowany obrazkiem:
Może
nie są widoczne na pierwszy rzut oka, ale nieźle potrafią dać w kość. I czasem
są bardziej odczuwane przez osoby z zewnątrz, którzy akurat mieli pecha znaleźć
się w pobliżu takiego nośnika trucizny (czyli narzekacza, krytykanta, zamartwiacza,
niewybaczacza, plotkowacza). A już najgorzej, gdy trafi się na kogoś takiego
wtedy, gdy na przekór wszystkiemu, co w życiu złe, człowiek zaczyna się uczyć
takiej zwykłej, codziennej radości…
Dlaczego
to takie groźne trucizny? Przecież gdybyśmy w ogóle wyzbyli się tych cech,
bylibyśmy tacy… nieprawdziwi. Sztuczni. Podobni cyborgom – niby funkcje życiowe
się toczą, ale jakoś tak bez emocji. Nawet te negatywne przecież czasem są potrzebne.
A już na pewno lepiej je wylać niż dusić w sobie, by fermentowały i niszczyły
nas od środka. Dobrze jednak zachować tyle empatii, by nie obdarzać nimi
otoczenia wciąż i wciąż.
Narzekanie
jest bardzo powszechne. Nie ma w tym nic dziwnego, bo w końcu otaczająca nas
rzeczywistość daje ku temu aż nadto powodów. Czasem trzeba po prostu sobie ponarzekać,
by nie gryźć się czymś nieustannie od środka. Zwłaszcza tym, czego nie sposób
zmienić, na co nie mamy wpływu. Z drugiej strony jednak, warto zachować umiar. Bo
nie dość, że otoczenie zacznie nas postrzegać jako malkontenta, który wciąż
marudzi i nigdy nie jest mu dobrze, to na dodatek sami uwierzymy, że wciąż jest
nam źle i wszystko jest do niczego. I że to nie nasza wina, jedynie splot
niekorzystnych (dla nas) czynników. Bo taki narzekacz rzadko szuka przyczyny
problemu w sobie, a już prawie nigdy – sposobu rozwiązania. Bywa, że faktycznie
problem leży na zewnątrz. Na przykład wczoraj byłam u lekarza i weszłam godzinę
później niż byłam zapisana. Wina lekarza? Nadmiaru pacjentów? Złej organizacji
pracy przychodni? Na pewno nie moja – jak rzadko byłam pewna. Kolejka podchodziła
do tego różnie, ale zadziwiła mnie pani, która obszernie skomentowała tę
sytuację i obarczyła winą za całokształt przyjmującego właśnie lekarza. Nie przypuszczała
chyba, że jej przenikliwy głos słychać
było w gabinecie (pielęgniarka mi później powiedziała). A ona do tego lekarza
też przecież czekała. Nawet nie próbowała zastanowić się, że może jest jakiś
powód obiektywny tej sytuacji. Co jej dywagacje zmieniły? Nic. Może tyle, że
szybciej upłynął jej czas, ale ciśnienie z pewnością jej nie dziękowało. A musiała
poczekać tak jak wszyscy. Ja tymczasem sobie przysiadłam w kąciku z inna panią
i rozmawiałyśmy o zwierzątkach (pani ma yorka). Wyszło nam zdecydowanie
bardziej na zdrowie. ;)
Ciekawe,
że każdy zawsze wie lepiej, jak coś powinno wyglądać, działać, być zrobione. Krytykanctwo, to obok narzekania, chyba
naprawdę nasza druga narodowa cecha. Stojący z boku zawsze mają dobre rady i
cenne wskazówki dotyczące naszego życia i pracy. Czasem są one podawane
delikatnie, ale mało kto potrafi naprawdę kulturalnie skrytykować zachowanie
czy pracę, oddzielając je od negatywnego oceniania osoby. A ile osób potrafi
taką krytykę spokojnie przyjąć? Sama krytyka to jednak nic w porównaniu z
krytykanctwem, czyli – jak definiuje to pojęcie Słownik Języka Polskiego: „niesłuszne
i nierzeczowe krytykowanie czegoś; też: skłonność do takiego krytykowania”. Czyli:
nie jestem lekarzem, ale wiem lepiej, jak powinno przebiegać zszywanie rany. Nie
jestem Kubicą, ale nikt poza mną nie wie, jak kierować pojazdem. Nie jestem
fotografem, ale najlepiej oceniam ostrość i ogólną jakość zdjęcia. Nie jestem
rodzicem, ale wiem, jak się wychowuje dzieci. Nie jestem w związku, ale wiem,
że małżeństwa wokół sobie nie radzą ze wspólnym życiem. Co więcej, nie znam konkretnego
męża/żony, ale moje rady są dla tego związku bezcenne… I przy tym ani odrobiny
pokory i krytycznego spojrzenia na siebie. Jak to się kończy? Nie dość, że
otoczenie jest wykończone, to my sami nie jesteśmy później w stanie niczym się
cieszyć – bo czym, skoro wszystko wokół takie niedoskonałe? A że może byśmy
poprawili? Nie no, skąd, nie będziemy się wtrącać…
Martwienie się
jest czasem nieuniknione. Chyba nie da się tak żyć, by nie było ku temu
powodów. Tylko jaki jest sens zamartwianiem się problemami, które sami tworzymy
w naszej głowie, na zasadzie: a jeśli się stanie to lub nie stanie się tamto? W sumie nieistotne
wtedy, czy obawy się spełnią, bo i tak pozbawiliśmy się w dniu dzisiejszym
radości. A czy warto? ;)a
(Rada
z ostatniej chwili: jeśli nie wiesz, jak
przestać się martwić, poczekaj, aż zapukają do Twoich drzwi świadkowie Jehowi –
a prędzej czy później to się stanie. ;) Kiedy wreszcie pójdą, poczujesz się, że
życie jest piękne i proste. :D).
Wybaczanie
krzywd jest trudną rzeczą, ale wartą podjęcia wysiłku. Nieumiejętność wybaczania bowiem jest chyba największą trucizną,
wpływającą zarówno na nas, jak i nasze otoczenie. Pielęgnowanie uraz niszczy
nas, blokuje, nie pozwala otworzyć się na innych. Natomiast ten, kto nas
skrzywdził – czasem nieumyślnie, ale czasem świadomie, lecz pragnie naprawić
swój błąd – też czasem potrzebuje świadomości, że mu wybaczono, dano drugą czy
nawet kolejną szansę. Brzemię poczucia winy może być dla niego niekiedy zbyt
trudne do udźwignięcia.
I
tak tylko myślę czasem, że wybaczanie nie musi oznaczać zapomnienia. To się,
według mnie, nie wyklucza. Bo jeśli ktoś naprawdę zniszczył jakąś krzywdą część
mojego życia, to moje wybaczenie polega na tym, że nie rozpamiętuję wiecznie
tej krzywdy, tylko idę dalej. Ale nie zawsze jestem w stanie zaufać ponownie. Z
tym niestety ta osoba musi się liczyć. Różnica polega na tym, że kiedy się
spotkamy, możemy spojrzeć sobie w oczy i porozmawiać bez poczucia winy. To jest
też bardzo, bardzo ważne.
Na koniec
zostawiłam sobie taki detal, jakim jest plotkowanie.
Pozornie najbardziej niewinne – ale podstępne. Jak plotka może zniszczyć czyjeś
życie, chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć. To może warto następnym razem
zastanowić się, zanim bezmyślnie (często) puścimy w świat
newsa, który wraz z przebywaną trasą zmieni się z paproszka w śmiercionośny
pocisk.
Właściwie
zawsze chyba warto pomyśleć, zanim się coś powie czy zrobi. A jak nie wiemy co,
to też się zastanówmy, kogo poprosić o radę. Bo jeśli trafimy na kogoś, kto
najpierw ponarzeka z nami, potem się pomartwi, następnie skrytykuje nasze
podejście, obrazi się, gdy nie przyjmiemy jego rady – czego nie wybaczy – a następnie
opowie wszystkim, jacy jesteśmy niewdzięczni? Będziemy mieć przechlapane…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz