Jakoś specjalnie nie odczułam różnicy, że były wolne dni.
No, może mniejsza motywacja do wychodzenia z domu, bo raz, że pogoda nie była
atrakcyjna spacerowo, dwa – sklepy były pozamykane, zwłaszcza te małe też
zrobiły sobie dłuższy weekend. I słusznie, coś im się od życia należy.
Odebrałam niedawno od optyka okulary, wreszcie mam dobre
szkła, więc planowałam sobie poczytać, tak jak to zrobiłam w święta. Tym razem
jednak bez efektów ubocznych, czyli piekących i zaczerwienionych oczu
następnego dnia. Jakoś jednak mi to czytanie nie wyszło... Za to trochę
zmieniłam ustawienia w mieszkaniu – wciąż mam zamiar wyodrębnić pokój jedynie
do pracy, tak by nie łączył się z sypialnią, telewizyjnym i zabawowym. Zarazem
powinien być oświetlony, przewietrzony i zapewniać możliwość wygodnego
ustawienia biurka i krzesła. Mam wszystkie niezbędne sprzęty, metraż i oddzielne
pomieszczenia, które można w tym celu wykorzystać, ale wciąż nie jestem w
stanie tego tematu ogarnąć. Po kilku próbach przestawek i jednej nocy
przespanej w innym pokoju zarzuciłam chwilowo ten zamysł. Chyba brakuje mi
kogoś, kto choćby stanął z boku i pomógł mi akceptować kolejne rozwiązania.
(Kocio się w tej roli nie sprawdza).
Niewątpliwym plusem jest to, że zażyłam trochę ruchu bez
wychodzenia w tym celu na fitness, uatrakcyjniłam czas sobie i kotu – zwłaszcza
dla niego była to super okazja do eksploracji (a także wyżerki. Za regałami
kryło się trochę pajączków). A przy tym był to ruch na świeżym powietrzu, mimo
temperatury niemajowej balkon wciąż jest otwarty. Zdrowiej.
Drugim takim zajęciem, któremu oddałam się podczas majówki,
była telewizja. Przyznaję odważnie: oglądam. Nie wypieram się tego. Głównie
jednak programy informacyjne, bo też filmy czy seriale rzadko zatrzymują moją
uwagę. Teraz jednak, o dziwo, znalazłam parę pozycji dla siebie. Nie wyszło mi
to jednak na dobre, bo zrozumiałam, że się starzeję. Owszem, zdarzało mi się już wcześniej płakać na filmach, ale najczęściej jednak był to pretekst, pozwalający dać
ujście rozpaczy na tle Misia (nie miałam odwagi płakać przy nim otwarcie). A tu
nagle wczoraj rozszlochałam się na komedii romantycznej, i to jeszcze amerykańskiej. Nie tylko ze
wzruszenia na tle perypetii głównych bohaterów. Bardziej z powodu, że mnie takie uczucie już chyba nie spotka, że dla mnie za późno... :P
Ciekawe, że seans zaowocował (nomen omen) snem o urodzeniu
dziecka. Konkretnie – córeczki Dorotki. Byłam taka szczęśliwa z tego powodu, że
nawet nie ruszał mnie fakt, iż ojciec pozostawał nieznany. Fajnie zresztą
skomentowała ten sen Kinia, z którą omówiłam to na czacie. Pozwolę sobie
zresztą fragment zacytować (mam nadzieję, że mnie nie pozwie):
[J]a: Mnie się dzisiaj śniło że urodziłam córeczkę,
ale bez żadnego ojca... i byłam szczęśliwa. Aczkolwiek we śnie dziecię było
robione klasycznie, tyle że nie wiem z kim. I ten brak wiedzy mi nie rzutował.
[K]inia: No i super.
J: Myślisz że wypraktykować...?
K: Pewnie.
J: Nie wiem, czy dam radę, bo ciągle kot na mnie
leży.
K: O, i już wiemy, skąd dziecko.
J: Wygrałaś, brak mi riposty!
K: :D.
I taka to majówka w tym roku. Na szczęście jutro życie wraca do normy. :P
Mnie też się dzisiaj śniły dzieci, na szczęście nie moje ;) I nie musiałam przed nimi uciekać. Bo przed smokiem spylalam, aż się kurzyło ;)
OdpowiedzUsuńDaj namiary na dilera :P
UsuńKupuję tylko legalnie - w aptekach ;)
Usuń