czwartek, 15 maja 2014

Omnibusy i fajtłapy

Każdy z nas ma w swoim otoczeniu przynajmniej jedną osobę, która zawsze wie lepiej. Wszystko. Często bywa to współmałżonek (partner), ale równie często ktoś postronny. Może jest paru szczęśliwców, którym się udało, ale oni tylko potwierdzają regułę. Nawet Premier ma zawsze na uwadze, że jego czyny będą komentowane i krytykowane przez Prezesa. ;)
Czasem – i to jest chyba najgorsze – taki krytykant (nazwijmy go: „Omnibus”) wcale nie ma złych intencji. Przeciwnie. On tylko chce wesprzeć, pomóc, przestrzec przed popełnieniem głupstwa, uchronić od błędu kogoś, kto wie mniej i radzi sobie gorzej (czyli „Fajtłapę”). Zazwyczaj jednak kończy się to tym, że Fajtłapa i Omnibus kłócą się, aż iskry lecą, a piana kapie z pysków. Dobrze, jeśli skończy się tylko na awanturze. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego dobre intencje mogą mieć aż tak negatywne skutki?
Po pierwsze, bardzo nie lubimy, gdy ktoś nam wytyka nasze błędy. Niestety, krytykować też trzeba umieć. Zazwyczaj nie zdajemy sobie sprawy, że podczas tłumaczenia komuś, co zrobił źle, przenosimy ocenę na tę osobę. Czyli nie mówimy, że coś zostało nie tak zrobione, tylko że robiła to fajtłapa albo jakiś burak, co to nie wie, nie umie, a się bierze. Słusznie wtedy Fajtłapie robi się przykro.
Po drugie, krytykant często korzysta z okazji, by podkreślić swoją wyższość. Są to osoby, które budują swoją wartość kosztem innych. Też czasem robią to nieświadomie, ale boli równie mocno. Przy tym warto podkreślić, że o ile łatwo puścić mimo uszu jakieś oczywiste inwektywy, to trudniej poradzić sobie ze sformułowaniami typu: „No jasne, że zrobiłaś to źle, ale czego się można po babie spodziewać. Trzeba było mnie zawołać”. Na argument, że wołała, ale jaśnie pan książę nie raczył podejść, już nie ma odpowiedzi… Albo jest – taka: „Widzisz, nawet nie umiesz skutecznie zawołać”.
Wiem, że nie musi to być łatwe i może wyglądać, że zachęcam do „cackania się”, ale myślę, że warto czasem skupić się na formie krytyki równie mocno, jak skupiamy się na treści. Bo w końcu krytyka ma być rodzajem, metodą nauki, a nie – sposobem na poniżanie kogoś drugiego. Na tym dużo się nie zyska. Może chwilową satysfakcję – ale jeśli brak do niej innych powodów, to warto się chyba zastanowić, dlaczego tak się dzieje. Czyżby ktoś wpędził w kompleksy słowami „nic nie umiesz, wiadomo”?
Krytykować trzeba umieć, chyba już nie muszę przekonywać. Ale dobrze by było umieć też krytykę przyjmować. Nie słyszeć jedynie wymówek, wyrzutów i nie koncentrować się na tym, jak to zostaliśmy skrzywdzeni. Zamiast tego warto poszukać argumentów merytorycznych w słowach, które słyszymy. Zweryfikować treść uwag, zastanowić się nad nimi. Przecież dzięki temu mamy szansę stać się lepsi. Mądrzejsi. Doskonalsi. ;)

A jeśli krytyce brak sensu? To cóż… w internecie można takiego kogoś po prostu zablokować. W życiu nie zawsze się to udaje, przynajmniej od razu. Pozostaje tylko się nie przejmować, choć sama wiem, jakie to bywa trudne. Może po prostu warto pomyśleć, że ta osoba jej zdaniem ma dobre intencje… A jeśli się uda, zapamiętać, w jakich sytuacjach otrzymujemy owe cenne porady – i nie prowokować ich w miarę możliwości. Ja sama często się podkładam, bo szczerze opowiadam o swoich przeżyciach. Tyle razy przekonałam się, że nie warto, a przy Omnibusach to już w szczególności. I potem znów zapominam i znów jest przykro…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz