Każdy z nas ma w swoim otoczeniu
przynajmniej jedną osobę, która zawsze wie lepiej. Wszystko. Często bywa to
współmałżonek (partner), ale równie często ktoś postronny. Może jest paru
szczęśliwców, którym się udało, ale oni tylko potwierdzają regułę. Nawet
Premier ma zawsze na uwadze, że jego czyny będą komentowane i krytykowane przez
Prezesa. ;)
Czasem – i to jest chyba najgorsze –
taki krytykant (nazwijmy go: „Omnibus”) wcale nie ma złych intencji.
Przeciwnie. On tylko chce wesprzeć, pomóc, przestrzec przed popełnieniem
głupstwa, uchronić od błędu kogoś, kto wie mniej i radzi sobie gorzej (czyli „Fajtłapę”).
Zazwyczaj jednak kończy się to tym, że Fajtłapa i Omnibus kłócą się, aż iskry
lecą, a piana kapie z pysków. Dobrze, jeśli skończy się tylko na awanturze.
Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego dobre intencje mogą mieć aż tak negatywne
skutki?
Po pierwsze, bardzo nie lubimy, gdy
ktoś nam wytyka nasze błędy. Niestety, krytykować też trzeba umieć. Zazwyczaj
nie zdajemy sobie sprawy, że podczas tłumaczenia komuś, co zrobił źle,
przenosimy ocenę na tę osobę. Czyli nie mówimy, że coś zostało nie tak
zrobione, tylko że robiła to fajtłapa albo jakiś burak, co to nie wie, nie
umie, a się bierze. Słusznie wtedy Fajtłapie robi się przykro.
Po drugie, krytykant często korzysta
z okazji, by podkreślić swoją wyższość. Są to osoby, które budują swoją wartość
kosztem innych. Też czasem robią to nieświadomie, ale boli równie mocno. Przy
tym warto podkreślić, że o ile łatwo puścić mimo uszu jakieś oczywiste
inwektywy, to trudniej poradzić sobie ze sformułowaniami typu: „No jasne, że
zrobiłaś to źle, ale czego się można po babie spodziewać. Trzeba było mnie
zawołać”. Na argument, że wołała, ale jaśnie pan książę nie raczył podejść, już
nie ma odpowiedzi… Albo jest – taka: „Widzisz, nawet nie umiesz skutecznie
zawołać”.
Wiem, że nie musi to być łatwe i
może wyglądać, że zachęcam do „cackania się”, ale myślę, że warto czasem skupić
się na formie krytyki równie mocno, jak skupiamy się na treści. Bo w końcu
krytyka ma być rodzajem, metodą nauki, a nie – sposobem na poniżanie kogoś
drugiego. Na tym dużo się nie zyska. Może chwilową satysfakcję – ale jeśli brak
do niej innych powodów, to warto się chyba zastanowić, dlaczego tak się dzieje.
Czyżby ktoś wpędził w kompleksy słowami „nic nie umiesz, wiadomo”?
Krytykować trzeba umieć, chyba już
nie muszę przekonywać. Ale dobrze by było umieć też krytykę przyjmować. Nie
słyszeć jedynie wymówek, wyrzutów i nie koncentrować się na tym, jak to
zostaliśmy skrzywdzeni. Zamiast tego warto poszukać argumentów merytorycznych w
słowach, które słyszymy. Zweryfikować treść uwag, zastanowić się nad nimi.
Przecież dzięki temu mamy szansę stać się lepsi. Mądrzejsi. Doskonalsi. ;)
A jeśli krytyce brak sensu? To cóż…
w internecie można takiego kogoś po prostu zablokować. W życiu nie zawsze się
to udaje, przynajmniej od razu. Pozostaje tylko się nie przejmować, choć sama
wiem, jakie to bywa trudne. Może po prostu warto pomyśleć, że ta osoba jej
zdaniem ma dobre intencje… A jeśli się uda, zapamiętać, w jakich sytuacjach
otrzymujemy owe cenne porady – i nie prowokować ich w miarę możliwości. Ja sama
często się podkładam, bo szczerze opowiadam o swoich przeżyciach. Tyle razy
przekonałam się, że nie warto, a przy Omnibusach to już w szczególności. I
potem znów zapominam i znów jest przykro…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz