sobota, 17 maja 2014

Dyżurny spełniacz marzeń

Zanim przygarnie się zwierzątko, dobrze jest odpowiedzieć sobie na pytanie: po co właściwie to robię? Dlaczego chcę mieć je w domu? Czy po to, by mu pomóc (np. jakiemuś bezdomniakowi)? A może by zaspokoić niespełniony z jakichś przyczyn instynkt macierzyński? Lub jako towarzystwo, a zarazem lekarstwo na samotność? Bo ktoś z domowników mnie zmusza? Czy po prostu chcę mieć maskotkę, która będzie mnie uwielbiać?

Lepiej sobie uczciwie odpowiedzieć na to pytanie, zanim zdecydujemy się na towarzysza. Bo zwierzę to nie rzecz, przedmiot, mające jedynie zaspokajać nasze oczekiwania. To żywa, czująca istotka, której tak samo należą się troska, uwaga i szacunek. Kiedy już przygarniemy psa czy kota (szczura, świnkę, chomika czy nawet ślimaka), musimy liczyć się z tym, że będziemy musieli nowemu domownikowi poświęcać odpowiednio dużo uwagi, i to systematycznie, a nie tylko wtedy, gdy mamy na to ochotę. Co więcej, nie zawsze zwierzak będzie nasze starania przyjmował z radością. Zdarzy się, że pogłaskany prychnie, ucieknie (niekoniecznie mam na myśli ślimaka, może nie był to najlepszy przykład… ale piszę z doświadczenia, co dzieci mogą przynieść do domu) – a my przecież oczekiwaliśmy pisków radości i szczęścia. I jak to, taka wdzięczność za naszą troskę?


Albo się okazuje, że kot to nie tylko mruczący piecyk, ale przede wszystkim ogromny indywidualista. Który nie marzy o tym, by głaskać go całą dobę. Zjeść zje, z kuwety skorzysta, zaszczyci wspólną zabawą… i sobie pójdzie. Wtedy jest smutek, żal, ale często i złość. Bo jak to? Dbamy o sierściucha, a tu taka niewdzięczność? Poza tym koty koleżanek są przytulaśne, a nasz taki aspołeczny. I co wtedy zrobić? Czasem próbujemy przymuszać zwierzę do zachowań, których oczekujemy (i nie chodzi mi o tresurę, tylko o wymuszanie uczuć) – a jak się nie uda zmienić, to cóż: oddajemy… Albo łaskawie zostawiamy, ale bierzemy drugiego. I ten na pewno musi nas kochać, bo przecież koty są miłe! :P
To chyba nie brzmi za fajnie. Zresztą większość nie przyzna się do takiego myślenia, a może nawet – i oczekiwań. Tylko że taką postawę mamy często nie tylko wobec naszych braci mniejszych. Zdarza się, i to pewnie dużo częściej, że do spełniania naszych marzeń służy drugi człowiek. I tu pojawia się problem.
Relacje między ludźmi komplikuje zazwyczaj prosty powód, rzadko jednak sobie uświadamiany,  a jeśli – to niechętnie się do tego przyznajemy. Otóż bardzo często wiążemy się z kimś, kto nam się podoba, a następnie – oczekujemy, że ta osoba się dopasuje do przygotowanego przez nas szablonu… Mało tego, powinna być elastyczna na tyle, by wraz ze zmianą wzorca, potrafiła i do niego się dostosować.
Nieprawda? Nie zgadzacie się z tym? U was jest inaczej? To świetnie. Tylko… czy na pewno?
Dawno to było, ale jeszcze pamiętam czasy, gdy spotykałam się z różnymi panami. I dobrze pamiętam, jak kiedyś żaliłam się koleżance, że „czemu on nie jest bardziej wyrozumiały? Delikatny? Romantyczny? Dlaczego tyle ode mnie wymaga, a jego dowcip jest taki szorstki?”. Itepe. Dopiero przypadkowe zdanie innego przyjaciela otworzyło mi oczy. Powiedział mi bowiem: „Słuchaj, gdyby był trochę inny, nie byłby tym, którego kochasz”. Banalność – i niesamowita celność tego stwierdzenia – odebrała mi na chwilę mowę (a kto mnie zna, ten wie, że to niełatwe :D). Chyba wtedy właśnie odkryłam przyczynę wielu zasadniczych nieporozumień między ludźmi, nie tylko w relacjach partnerskich, ale w ogóle.
Poznajemy bowiem człowieka, jakoś ukształtowanego, z pewnymi predyspozycjami i cechami. Mimo to szukamy w nim tego, co chcemy dostrzec, co nam odpowiada. Fajnie, nie ma w tym nic złego. Problem zaczyna się, gdy to tylko nasze wyobrażenie, a nie rzeczywistość. Bo wtedy najczęściej, zamiast się z tym pogodzić, zaakceptować prawo do bycia sobą – staramy się tego nieszczęśnika zmienić. Dla jego dobra oczywiście, bo naszym zdaniem będzie mu łatwiej się żyło, gdy będzie bardziej rozmowny, ekstrawertyczny i zamiast nudną etatową pracą w biurze zajmie się eksperymentalnym malarstwem czy rzeźbą. Zapominamy, że poznaliśmy milczącego introwertyka, który boi się wszelkich zmian i do spokojnego życia potrzebuje stabilizacji, jaką daje mu m.in. stała posada. I przede wszystkim zapominamy, że ktoś taki nam się spodobał, skoro chcieliśmy do niego podejść, poznać go i w jakimś stopniu związać z nim swoje życie.
Jeszcze innym problemem jest zmuszanie do rozwijania pasji, które dana osoba może i ma, ale brakuje jej odwagi. Pewnie, że szkoda, by marnował się czyjś talent, ale możemy oddać komuś niedźwiedzią przysługę, zmuszając go do rozwijania swoich zainteresowań i nie zważając na obawy tej osoby. Ba, lekceważąc je. A nawet najwspanialsze hobby, realizowane pod przymusem, stanie się największą katorgą. Powiedzmy, że pięknie deklamuję, ale obawiam się publicznych wystąpień (akurat ani jedno, ani drugie nie jest prawdą, ale co tam... :P). Pomocą byłoby namówienie mnie na kursy, które stopniowo oswajałyby mnie z publicznością. Natomiast gdybym została zmuszona do wystąpienia np. na urodzinach Misia przed tłumem obcych dla mnie jego znajomych i dalszej rodziny, to pewnie pod presją zrobiłabym to i dałabym radę. Ale nie wiem, czy kiedykolwiek miałabym chęć to powtórzyć. Przypuszczam, że raczej bym znienawidziła do reszty publiczne występy, a i Misia przy okazji. Niezależnie, jak by się tłumaczył. :P 



Jesteśmy tacy wyrywni do uszczęśliwiania kogoś na siłę. Czy to kotek, czy partner życiowy – my wiemy, co jest dla niego najlepsze. A może to my spróbujmy się dopasować, jeśli uważamy, że w naszej współegzystencji coś nie gra? Dlaczego siebie uważamy za idealny wzorzec? A najlepiej nauczmy się istnieć obok siebie, z wniesionymi w posagu wadami i zaletami, bez wywierania presji na drugą osobę. Każdy ma prawo do własnej indywidualności. I na im wyższym poziomie intelektu jesteśmy, tym łatwiej powinniśmy to zrozumieć. Drugi człowiek nie jest – nie powinien być – dyżurnym spełniaczem marzeń. Jeśli nie jest się gotowym przyjąć drugiej istoty bez chęci zmieniania jej, to znaczy, że nie ona jest potrzebna. Warto to przemyśleć, zanim się kogoś – czasem w najlepszej wierze, „dla jego dobra” – skrzywdzi. 

2 komentarze:

  1. Po tym się rozpoznaje dojrzałość, czyż nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne. Tylko wiesz, wic polega na tym, że naprawdę za takimi wymaganiami nie stoją złe intencje. Wręcz przeciwnie. I dopiero jak się kotka zagłaszcze na śmierć, widać, że jednak tego nie lubił... Może po moim wpisie ktoś się zastanowi i zrobi, jak ja, rachunek sumienia pod tym kątem? :)

      Usuń