Zanim przygarnie się zwierzątko, dobrze jest
odpowiedzieć sobie na pytanie: po co właściwie to robię? Dlaczego chcę mieć je
w domu? Czy po to, by mu pomóc (np. jakiemuś bezdomniakowi)? A może by
zaspokoić niespełniony z jakichś przyczyn instynkt macierzyński? Lub jako
towarzystwo, a zarazem lekarstwo na samotność? Bo ktoś z domowników mnie
zmusza? Czy po prostu chcę mieć maskotkę, która będzie mnie uwielbiać?
Lepiej sobie uczciwie odpowiedzieć na to
pytanie, zanim zdecydujemy się na towarzysza. Bo zwierzę to nie rzecz,
przedmiot, mające jedynie zaspokajać nasze oczekiwania. To żywa, czująca
istotka, której tak samo należą się troska, uwaga i szacunek. Kiedy już
przygarniemy psa czy kota (szczura, świnkę, chomika czy nawet ślimaka), musimy
liczyć się z tym, że będziemy musieli nowemu domownikowi poświęcać odpowiednio
dużo uwagi, i to systematycznie, a nie tylko wtedy, gdy mamy na to ochotę. Co
więcej, nie zawsze zwierzak będzie nasze starania przyjmował z radością. Zdarzy
się, że pogłaskany prychnie, ucieknie (niekoniecznie mam na myśli ślimaka, może
nie był to najlepszy przykład… ale piszę z doświadczenia, co dzieci mogą
przynieść do domu) – a my przecież oczekiwaliśmy pisków radości i szczęścia. I
jak to, taka wdzięczność za naszą troskę?
Albo się okazuje, że kot to nie tylko
mruczący piecyk, ale przede wszystkim ogromny indywidualista. Który nie marzy o
tym, by głaskać go całą dobę. Zjeść zje, z kuwety skorzysta, zaszczyci wspólną
zabawą… i sobie pójdzie. Wtedy jest smutek, żal, ale często i złość. Bo jak to?
Dbamy o sierściucha, a tu taka niewdzięczność? Poza tym koty koleżanek są
przytulaśne, a nasz taki aspołeczny. I co wtedy zrobić? Czasem próbujemy
przymuszać zwierzę do zachowań, których oczekujemy (i nie chodzi mi o tresurę,
tylko o wymuszanie uczuć) – a jak się nie uda zmienić, to cóż: oddajemy… Albo
łaskawie zostawiamy, ale bierzemy drugiego. I ten na pewno musi nas kochać, bo
przecież koty są miłe! :P
To chyba nie brzmi za fajnie. Zresztą
większość nie przyzna się do takiego myślenia, a może nawet – i oczekiwań. Tylko
że taką postawę mamy często nie tylko wobec naszych braci mniejszych. Zdarza
się, i to pewnie dużo częściej, że do spełniania naszych marzeń służy drugi
człowiek. I tu pojawia się problem.
Relacje między ludźmi komplikuje
zazwyczaj prosty powód, rzadko jednak sobie uświadamiany, a jeśli – to niechętnie się do tego
przyznajemy. Otóż bardzo często wiążemy się z kimś, kto nam się podoba, a
następnie – oczekujemy, że ta osoba się dopasuje do przygotowanego przez nas
szablonu… Mało tego, powinna być elastyczna na tyle, by wraz ze zmianą wzorca,
potrafiła i do niego się dostosować.
Nieprawda? Nie zgadzacie się z tym? U was
jest inaczej? To świetnie. Tylko… czy na pewno?
Dawno to było, ale jeszcze pamiętam
czasy, gdy spotykałam się z różnymi panami. I dobrze pamiętam, jak kiedyś żaliłam
się koleżance, że „czemu on nie jest bardziej wyrozumiały? Delikatny? Romantyczny?
Dlaczego tyle ode mnie wymaga, a jego dowcip jest taki szorstki?”. Itepe. Dopiero
przypadkowe zdanie innego przyjaciela otworzyło mi oczy. Powiedział mi bowiem: „Słuchaj,
gdyby był trochę inny, nie byłby tym, którego kochasz”. Banalność – i niesamowita
celność tego stwierdzenia – odebrała mi na chwilę mowę (a kto mnie zna, ten
wie, że to niełatwe :D). Chyba wtedy właśnie odkryłam przyczynę wielu
zasadniczych nieporozumień między ludźmi, nie tylko w relacjach partnerskich,
ale w ogóle.
Poznajemy bowiem człowieka, jakoś
ukształtowanego, z pewnymi predyspozycjami i cechami. Mimo to szukamy w nim
tego, co chcemy dostrzec, co nam odpowiada. Fajnie, nie ma w tym nic złego. Problem
zaczyna się, gdy to tylko nasze wyobrażenie, a nie rzeczywistość. Bo wtedy
najczęściej, zamiast się z tym pogodzić, zaakceptować prawo do bycia sobą –
staramy się tego nieszczęśnika zmienić. Dla jego dobra oczywiście, bo naszym
zdaniem będzie mu łatwiej się żyło, gdy będzie bardziej rozmowny,
ekstrawertyczny i zamiast nudną etatową pracą w biurze zajmie się eksperymentalnym
malarstwem czy rzeźbą. Zapominamy, że poznaliśmy milczącego introwertyka, który
boi się wszelkich zmian i do spokojnego życia potrzebuje stabilizacji, jaką daje
mu m.in. stała posada. I przede wszystkim zapominamy, że ktoś taki nam się
spodobał, skoro chcieliśmy do niego podejść, poznać go i w jakimś stopniu związać
z nim swoje życie.
Jeszcze innym problemem jest zmuszanie do
rozwijania pasji, które dana osoba może i ma, ale brakuje jej odwagi. Pewnie,
że szkoda, by marnował się czyjś talent, ale możemy oddać komuś niedźwiedzią
przysługę, zmuszając go do rozwijania swoich zainteresowań i nie zważając na
obawy tej osoby. Ba, lekceważąc je. A nawet najwspanialsze hobby, realizowane
pod przymusem, stanie się największą katorgą. Powiedzmy, że pięknie deklamuję,
ale obawiam się publicznych wystąpień (akurat ani jedno, ani drugie nie jest
prawdą, ale co tam... :P). Pomocą byłoby namówienie mnie na kursy, które
stopniowo oswajałyby mnie z publicznością. Natomiast gdybym została zmuszona do
wystąpienia np. na urodzinach Misia przed tłumem obcych dla mnie jego znajomych
i dalszej rodziny, to pewnie pod presją zrobiłabym to i dałabym radę. Ale nie
wiem, czy kiedykolwiek miałabym chęć to powtórzyć. Przypuszczam, że raczej bym
znienawidziła do reszty publiczne występy, a i Misia przy okazji. Niezależnie,
jak by się tłumaczył. :P
Jesteśmy tacy wyrywni do uszczęśliwiania
kogoś na siłę. Czy to kotek, czy partner życiowy – my wiemy, co jest dla niego
najlepsze. A może to my spróbujmy się dopasować, jeśli uważamy, że w naszej
współegzystencji coś nie gra? Dlaczego siebie uważamy za idealny wzorzec? A
najlepiej nauczmy się istnieć obok siebie, z wniesionymi w posagu wadami i
zaletami, bez wywierania presji na drugą osobę. Każdy ma prawo do własnej indywidualności. I
na im wyższym poziomie intelektu jesteśmy, tym łatwiej powinniśmy to zrozumieć.
Drugi człowiek nie jest – nie powinien być – dyżurnym spełniaczem marzeń. Jeśli
nie jest się gotowym przyjąć drugiej istoty bez chęci zmieniania jej, to
znaczy, że nie ona jest potrzebna. Warto to przemyśleć, zanim się kogoś –
czasem w najlepszej wierze, „dla jego dobra” – skrzywdzi.
Po tym się rozpoznaje dojrzałość, czyż nie?
OdpowiedzUsuńJasne. Tylko wiesz, wic polega na tym, że naprawdę za takimi wymaganiami nie stoją złe intencje. Wręcz przeciwnie. I dopiero jak się kotka zagłaszcze na śmierć, widać, że jednak tego nie lubił... Może po moim wpisie ktoś się zastanowi i zrobi, jak ja, rachunek sumienia pod tym kątem? :)
Usuń