Ciocia Ania to nasza ulubiona pani
weterynarz. Tak, nasza, nie tylko Kocia. Szukałam bowiem dla niego lekarza, który
również mi by odpowiadał. Podobnie bym pewnie szukała lekarza dla swojego
dziecka.
Na czym mi zależało? Przede wszystkim
na tym, bym mogła takiej osobie zaufać. A jak mam uwierzyć lekarzowi, którego
nie interesuje, co mam do powiedzenia o zachowaniu zwierzaka? Wywiad jest
bardzo istotną częścią przy diagnozie. Poza tym chciałabym, żeby lekarz
rozmawiał ze mną rzeczowo i uczciwie.
Jasne, że niebagatelną kwestią przy
wyborze było wyposażenie gabinetu i dostęp do podstawowych narzędzi
diagnostyki. Nie wyobrażam sobie jeździć po mieście z chorym futrem, żeby
zrobić zwykły rentgen. Lepiej od razu trafić tam, gdzie można go obejrzeć w
całości. Ale z drugiej strony, nadmiar specjalistów i specjalistycznego sprzętu
prawie na pewno gwarantuje kolejki. Nawet jeśli nie do internisty, to tłok w
poczekalni nie sprzyja spokojowi zwierzaka.
Poczekalnia to zresztą kolejny element,
na który zwracam uwagę przy wyborze kliniki. Zarówno dla mnie, jak i pacjenta ;)
ważne jest, by czekać w dobrych warunkach. To znaczy takich, gdzie nie słychać,
co dzieje się w gabinecie i ewentualnym szpitaliku, żeby było gdzie usiąść
i/lub położyć transporter, a zarazem – żeby móc zachować jakąkolwiek odległość
od innych zwierząt.
Nie jestem krezuską, ale wolę
zapłacić czasem parę złotych więcej, za to mieć zapewniony pewien komfort. I dać
go przy okazji sierściuszkowi. Zresztą, łatwo się przekonać, że pozorne
oszczędności się mszczą. Jeśli pójdę do weta, któremu nie ufam, ale u którego
jest taniej, być może będę miała wątpliwości co do diagnozy. I co wtedy? Konsultować
się gdzieś indziej? To dodatkowy koszt. Zaryzykować, że kotu nic nie będzie? Może
kosztować najwyższą cenę lub „co najwyżej” poważną chorobę i komplikację
spowodowane powikłaniami, gdy np. wcześniejsze prawidłowe rozpoznanie
pozwoliłoby na wyleczenie infekcji w zarodku.
Ja i mój kot mieliśmy szczęście, że
trafiliśmy na Ciocię Anię – jak mówię o naszej pani weterynarz z przychodni
Wetmedic. Świadomie podaję nazwę, bo uważam, że warto polecać tę przychodnię. Nie
tylko Ciocia Ania (czyli pani Anna Wieczner) jest wspaniała. Każdy lekarz,
którego miałam przyjemność i konieczność tam spotkać, jest naprawdę lekarzem z
powołania. Czasem żałuję, że zajmują się tylko zwierzętami… ;)
Wetmedic akurat obchodzi dziesięciolecie swojej
działalności. Przez ten czas widać, zwłaszcza po przychodni na Zwycięzców, że „firma”
wciąż się rozwija. Niestety, ta na Kwiatkowskiego jest traktowana chyba troszkę
po macoszemu, a szkoda. No i brakuje mi wspólnego systemu, który pozwalałby na
dostęp do danych i historii pacjenta zarówno pod jednym, jak i drugim adresem –
bo ja np. czasem nie mogę podjechać z futerkiem, a Kwiatkowskiego mamy rzut
beretem. Może jednak z czasem i to będzie.
W każdym razie moja przygoda z przychodnią – i Ciocią –
zaczęła się za czasów Agrafci, mojej świnki morskiej.
Szukałam wtedy weterynarza od
zwierząt egzotycznych. Najlepiej niedaleko, bo jednak jazda komunikacją miejską
ze zwierzątkiem to dodatkowy stres (o czym niestety musiałyśmy się obie przekonać).
Podczas jakiegoś spaceru po osiedlu wypatrzyłam niepozorny budyneczek między
blokami. Weszłam, zapytałam, czy mają takiego specjalistę. Mieli, panią Anię. Ponieważ
nie potrzebowałam wtedy pomocy, a jedynie szukałam tak, na wszelki wypadek, to
tylko zapisałam adres i spytałam o cennik. Kompletnie nie orientowałam się
wtedy, czy jest drogi, czy tani, czy normalny. Między innymi z tego powodu
weszłam do jeszcze przynajmniej z dwóch osiedlowych przychodni weterynaryjnych.
I właśnie te poczekalnie mnie odrzuciły. A jeden wet, który wyszedł akurat z
gabinetu, był taki… masywny. Ja się go przeraziłam, cóż dopiero poczułaby
świneczka. ;) Poza tym tam „również” mogli się zająć Agrafcią, ale widziałam,
że bez szczególnego przekonania. Zostałam przy Wetmedic i to był dobry wybór.
Agrafka niestety zaczęła mieć
problemy z zębami. Dla tych, którzy nie wiedzą – zęby gryzoni rosną im przez
całe życie. W ostatnich latach nasiliły się problemy ze świńskim zgryzem głównie
przez wzrost ilości nastawionych na zysk, a nie dobro zwierząt, hodowli
wsobnych (czyli krzyżówek między bliskimi krewnymi). Prowadzi to do osłabienia
gatunku i niestety częstszych chorób. Dotknęło to i Agrafkę. Zaniepokojona jej
chudością i brakiem apetytu, pojechałam na kontrolę. I wtedy nastąpił ten
moment, w którym uznałam panią Anię za Ciocię Anię. Otóż zajrzała ona do świńskiego pysia – nie ograniczyła się do oględzin
zewnętrznych siekaczy, jak robi wielu wetów, ale zdiagnozowała całą paszczę. Agrafka
miała zrobiony też rentgen szczęki. Przyznam, że trochę nieufnie jeszcze
patrzyłam na te czynności, ale uznałam, że zaryzykuję, w końcu to lekarz i
powinien się znać. ;) Diagnoza była niefajna, gwarantowała problemy z zębami do
końca życia. Pani doktor powiedziała nam to, ale nie ograniczyła się do samej
informacji. Dostałam bowiem namiary na specjalistę stomatolog zwierząt, panią
Katarzynę Jodkowską. Ciocia Ania na „tymczasem” skróciła nieco trzonowce (a nie
jest to prosty zabieg u świnki), żeby Agrafcia mogła jeść, ale na cito zaleciła
jechać do pani Jodkowskiej, bo ona tutaj już więcej nie potrafi zrobić.
I chyba to zachwyciło mnie
ostatecznie. Niby powinno być to oczywiste, ale jednak nie jest łatwo przyznać
się, że coś przekracza nasze umiejętności. Poza tym – wypuszczała pacjenta z
rąk. Dla jego dobra… I poza tym, nie lekceważyła zwierzątka, „bo to tylko
świnka”. A spotkałam panią wet, która powiedziała, że ona by świnki chętnie nie
leczyła… Bo jest przeciwna hodowli takich zwierząt. Rozumiem, ale nie
obchodziłoby mnie to, gdybym przyszła do niej z Agrafką.
Pani Jodkowska była wspaniała i
dzięki temu, że zajęła się fachowo świńskimi zębami, Agrafka żyła pół roku
dłużej. Zaokrągliła się dziewczyna, potłuściała… ale widać nie było jej pisane
być ze mną dłużej. :(
Teraz jest Kocizmo i nie miałam
wątpliwości, gdzie z nim pójdę do lekarza, choć wzięłam go przecież z innej przychodni weterynaryjnej. Szkoda tylko, że chociaż na początku Cioci Ani Kocizmo pozwalał się „obsługiwać”
bez większych nerwów, to teraz traktuje ją każdego innego weta. (Ale wreszcie ja jestem tą ostateczną opoką). Na razie jednak chodzimy tylko się szczepić i odrobaczać, więc i tak nie jest źle. I
tak najgorszy jest moment łapania kota i wsadzania do transporterka, ponowne
łapanie i wsadzanie, ponowne… :P
Dobrze, że istnieją jeszcze prawdziwi weterynarze z powołania :) Do prawidłowego funkcjonowania placówki, warto zainwestować w system kierowania ruchem klientów, który zadba o ład.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
https://dasoft.com.pl/pl/produkty/systemy-kolejkowe