Słowa kluczowe to wyrazy charakterystyczne dla danej osoby,
używane przez nią najczęściej (definicja przystosowana dla potrzeb niniejszego
tekstu, niemniej chyba zrozumiała?). Każdy na pewno zauważa u siebie, a na
pewno u kogoś, ulubione i charakterystyczne zwroty. Wydaje mi się, że takie
zwyczaje dużo mówią o charakterze jednostki i jej problemach. Bo u siebie
zauważyłam, co następuje:
1) Nadmierne uogólnienia.
Coraz częściej dostrzegam, że nadużywam słów „zawsze” i „nigdy”
oraz „na pewno” – to ostatnie, gdy chcę podkreślić jakąś swoją nieumiejętność. „Zawsze
będę sama”, „To się nigdy nie uda”, „Na pewno (ktoś) nie zadzwoni”. Wiąże się
to też z tendencją do popadania w skrajności. Albo jestem „załamana”, albo „fruwam
ze szczęścia”. Bardzo trudno mi to wyważyć i poddać kontroli rozumu.
Ta skrajność w odczuwaniu emocji przyczynia się też do braku
cierpliwości w czekaniu na coś. Bo czekanie wymaga spokoju, a spokój – to
równowaga. Równowaga zaś nie jest możliwa, gdy uczucia szczęścia i nieszczęścia
osiągają ekstremum.
2) „Przepraszam. Głupio mi”.
Wręcz nadużywam tego określenia i jego pochodnych, mających
na celu wyrażenie skruchy. Nie ma w tym nic złego, tylko że parę osób niekiedy
zakłopotałam, a parę – zdziwiłam, bo nie wiedzieli, z jakiej winy się tłumaczę.
A ja na to, że przecież zadzwoniłam, ale nie wiedziałam, czy mi wolno... Albo
powiedziałam coś w zamierzeniu śmiesznego, a historyjka okazała się
niezrozumiała. I wydawało mi się, że rozmówca czuł się zakłopotany, a to moja
wina.
3) „Moja wina”.
Mea maxima cupla.
Może gdybym wyhaftowała to krzyżykiem na rozpiętość ściany, odechciałoby mi się
wciąż samobiczować – jak to ktoś mnie kiedyś podsumował. Może...
4) „Wydaje mi się”.
Zdecydowanie nie należę do osób pewnych siebie, co objawia
się właśnie m.in. nadużywaniem trybu przypuszczającego. Czasem, kiedy czuję
ogromną presję, bronię się agresywną pewnością (czy już wspominałam o popadaniu
w skrajności? :)).
5) „Myślę”.
Naturalnie to dobrze (bo dzięki temu jestem). Ale czasem
myślę za dużo. Analizuję, wałkuję, dzielę włos – już nie na czworo, a
szesnaścioro. To już nie jest dobre. Wynika to jednak najczęściej z tego, że
mam za dużo wolnego, niezorganizowanego czasu, który dodatkowo spędzam sama ze
sobą. Takie nadmierne rozmyślanie prowadzi do tego, że „wydaje mi się”, że
wszystko, czego „na pewno” i „nigdy” nie osiągnę, jest „moją winą”. I
chociaż są osoby, które mi pomagają i wspierają mnie w życiu, to „jest mi
głupio”, ale nic z tego nie będzie”. Więc „przepraszam”. :)
6) „Wiem”
Bardzo kiedyś oberwało mi się w życiu za niewiedzę. Tylko zapomniano
ze mną ustalić, jaki poziom jest uznawany za dopuszczalny. Ja też wtedy nie
wiedziałam, że takie rzeczy trzeba – no właśnie, wiedzieć. Szybko jednak nauczyłam
się, że szczere przyznanie się do nieznajomości lektury czy biografii pisarza
nie jest doceniane. Kiwałam więc głową, robiłam skupione miny i nie wtrącałam
się w dyskusję starszych i bardziej uczonych. A potem leciałam szybko w zacisze
domu czy biblioteki, by nadrobić niewiedzę. Z książkami to pikuś. Nagle bowiem
okazało się, że powinnam umieć zmieniać koło, rozróżniać elementy pokrycia
dachu… Tu magiczne słówko „wiem” nie pomagało. Cóż, nauczyłam się wreszcie
województw polskich i przypisanych doń oznaczeń rejestracyjnych samochodów. Ba!
z własnej inicjatywy poszłam dalej i (prawie) umiem dopasować rejestracje do
warszawskich dzielnic. Potem okazało się, że ta wiedza czy niewiedza nie ma nic
do rzeczy. I tak mnie nie kochał. ;) Ale to „wiem” zostało mi do tego stopnia,
że kiedyś wygłupiłam się w rozmowie z listonoszem. Mijał nas bowiem sąsiad,
kiedy odbierałam swoją przesyłkę, a sąsiad był młodym chłopakiem. I listonosz
mówi do mnie: On lubi długo spać, wie pani? A ja, na zwrot „wie pani”
zareagowałam jak koń na trąbkę bojową, i mówię: Wiem. A listonosz otworzył
szeroko oczy i mówi: Taak? A skąd…? :P
Zrozumiałam niedawno, że to wszystko
bierze się stąd, że po prostu uważam przyznanie się do niewiedzy za wstyd i
hańbę. Naturalnie, zdaję sobie sprawę, że nie tylko ja mam ten problem. Ciekawe
jest jednak, że ktoś taki „problem” może próbować rozwiązać, po prostu
nieustannie się doszkalając. Ja wybrałam wersję dla leniwych – mówię „wiem”, a
pytania szczegółowe są dla mnie ujmą. ;) Tylko że nieraz może to się obrócić przeciwko
mnie – jak w sytuacji wyżej („i co teraz pan listonosz o mnie będzie myślał?”),
albo gorzej – jak też się zdarzyło. Byłam w poradni zawodowej, gdzie miano
pomóc mi przekwalifikować się, gdybym miała problem z zatrudnieniem w swoim
zawodzie. Ale skoro większość wskazówek kwitowałam: „Tak, ja wiem”, to o mało
nie straciłam szansy na uzyskanie tej pomocy. Bo skoro tak wszystko wiem, to
nie trzeba mi pomagać. A ja miałam na myśli, że „wiem” w sensie „rozumiem”, ale
mechanizm Pawłowa był silniejszy i zamieniał to na „wiem”.
Nie wiem, czy to wszystkie słowa,
które mnie dominują. Ale staram się wzbogacać słownik o wyrazy lepiej mnie
przedstawiające. Może powinnam pójść na kurs fachowego zarządzania marką? Albo na
jakiś inny, by nauczyć się lepszej prezentacji samej siebie? Nie wiem… ;)
O, a ja nie wiem, jakie słowa u mnie dominują. Pewnie "no..." i "nie?" na końcu zdania.
OdpowiedzUsuńmoje ostatnio ulubione słowo klucz to WERYFIKUJĘ! wszystko, ciągle, czasami nawet po nic :P
OdpowiedzUsuń