Miałam kiedyś znajomego, który odznaczał się – poza innymi –
pewną ciekawą cechą wypowiedzi. Otóż miał problem, by skończyć zdanie. Słuchało
się go fantastycznie, był ukochanym wykładowcą polonistów i do niego naprawdę
nie chodziło się z obowiązku, a przede wszystkim dla przyjemności. Miał bardzo
dużo do powiedzenia i wiele radości z tego, że może się swoją wiedzą dzielić. Ale
było jej chyba za dużo, takie miałam przynajmniej wrażenie, gdy go słuchałam.
Czasem już, już, myślałam, że powie ten ostatni wyraz, postawi kropkę i będzie
można się zadumać nad głębią i wagą wypowiedzi. Prawie nigdy to się nie
zdarzyło, bo przedostatni wyraz był punktem wyjścia do następnej refleksji. I dopiero
zegar wymuszał zakończenie – też zresztą zazwyczaj niedokończone. Zdarzyło mi się
być kiedyś protokolantką zebrania, w którym uczestniczył. Jak ja się bałam, że
on zabierze głos! Nie umiałam sobie bowiem wyobrazić, jak zapisać jego
ewentualną wypowiedź, jeśli jej nie skończy!
Mam chyba podobnie. (W sensie technicznym wypowiedzi, bo do
porównań merytorycznych nawet nie podskakuję). Też czasem mam wrażenie, że
temat wciąż nie zasługuje na kropkę. Po każdym „ostatnim” zdaniu pojawia się „jeszcze
tylko jedna myśl”, którą koniecznie trzeba rozważyć. Tak jest z filmem „Ona”, o
którym wczoraj pisałam. Skupiłam się najbardziej na wątkach samotności ludzkiej
oraz radości z odkrywania świata. Ale jeszcze jedna kwestia przyszła mi do
głowy.
Miałam bowiem wrażenie, że tempo filmu jest
mało dynamiczne. Nie było dłużyzn, nie. Po króciutkim namyśle stwierdzam, że
nie widziałam tam ani jednej niepotrzebnej sceny, ani jednego zdania, które
uznałabym za możliwe do opuszczenia bez szkody dla filmu. Faktem też jest, że
trudno mówić o dynamice w filmie, którego zasadniczym celem są rozważania o
emocjach (tak najogólniej), ich obecności lub braku w życiu człowieka. Nie jest
łatwo w ogóle zobrazować budowanie związku, a tym bardziej, gdy zadanie reżysera
jest utrudnione – nie może on bowiem ukazać tego poprzez relacje fizyczne
(dlaczego – to już film pokaże).
W pewnym momencie przestałam zastanawiać się jednak nad tym,
czy akcja jest za wolna czy nie. Po prostu uświadomiłam sobie, że – wolniej czy
szybciej – akcja się toczy. Toczy się życie Theodore’a, tak jak życie każdego z
nas. Dzień i noc, dzień i noc. Wszystkie etapy związku, jakie przeżył bohater,
w pewnym momencie stały się przeszłością. Wciąż było przed nim jutro, ale też
miał za sobą więcej „wczoraj”. I odkryłam ponownie wielki banał, że czas mija. Wszystko
– dobre i złe – zostaje za nami. Czy warto więc trzymać się kurczowo tego, co
już jest historią? Czy warto gonić za czymś, poświęcając inne wartości? Tak czy
owak, wszystko minie…
Osoby z depresją lub „tylko” załamane z pewnością nie
poczują się lepiej po takim stwierdzeniu. Nie o to jednak chodzi, by usiąść i
nic nie robić, „bo i tak czas mija, a żyje się po to, by umrzeć”. :) Trzeba
sobie takie rzeczy uświadamiać po to, by nie skupiać się na zarządzaniu tym, na
co nie mamy wpływu, ale kierować życiem w sposób dający chwile szczęścia. Oderwać
się od trzymających nas kotwic, którymi są zazwyczaj trudna przeszłość i/lub
strach. Zwłaszcza to drugie.
Naturalnie, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Sama o tym
wiem. Myślę jednak, że warto zacząć choćby od uświadomienia sobie swoich lęków.
Potem ich źródeł. I to uważam za połowę sukcesu. Boimy się bowiem tak najczęściej
nieznanego. To przecież jest pomysłem na dobry horror czy thriller. Nie –
pokazanie upiora, ale sprawienie, żebyśmy obawiali się go zobaczyć. Później jest
już mniej strasznie. No brzydki ten upiór, brzydki, ale w sumie ja też nie za
piękna, więc skoro nie boję się siebie w lusterku, to i gościa zaakceptuję,
czyż nie? :)
Jeśli nazwiemy lęk po imieniu i zrozumiemy, skąd się on
bierze, mamy szansę sobie z nim poradzić. Są takie, z którymi trudno walczyć,
ale może tak naprawdę to szereg drobiazgów nie pozwala nam zająć się wymarzoną
od lat pasją? Warto to na spokojnie zweryfikować. :)
Po obejrzeniu filmu miałem w głowie podobne myśli. Udało Ci się je poukładać.
OdpowiedzUsuńJak to było? Podręczna pamięć zewnętrzna z funkcją przewidywania pytań - to właśnie ja! ;)
OdpowiedzUsuń