czwartek, 20 lutego 2014

Czy też masz pH?

Nie żebym się uważała za pechowca, jakim był tytułowy bohater filmu z 1981. Ani takimNie, aż tak to nie. Może bym nawet myślała, że tak właśnie ma być, gdyby nie moja młodsza siostra, która jest klasyczną wręcz szczęściarą. Jeśli mi ktoś nie wierzy, to proszę, garść faktów.


Ona + / Ja 



+ Na egzaminie, jeśli np. zdaje go nauczona na zasadzie może się uda, przechodzi 1 (słownie: jednym) punktem granicę zaliczenia lub losuje jedyny zestaw, którego się nauczyła.



 Brakuje mi połowy punktu do zaliczenia. Lub dostaję tylko te pytania, których nie zdążyłam doczytać.



+ Jeśli jakimś cudem ten wariant nie zadziałał, na następny egzamin idzie obkuta na blachę, zwłaszcza na pytanie, na którym poległa. Po czym dostaje to pytanie.



  Na poprawce egzaminator jest wkurzony.



+ Na teście wyboru strzela poprawnie.



 Wybieram źle lub w ostatniej chwili zmieniam z dobrej odpowiedzi na złą.



+ Jeśli zaśpi na zajęcia, okazuje się, że prowadzącego akurat nie było.



 Właśnie wtedy jeden jedyny raz prowadzący sprawdza listę.



+ Idzie na rozmowę o pracę, po czym ją dostaje. Co nie oznacza, że ją przyjmuje.



 No, tu akurat mamy podobnie. O ile pójdę na rozmowę, bo rzadko dochodzi do takiego momentu.



+ Poznaje chłopaka, który jej odpowiada, po czym wychodzi za niego za mąż (ok, nie tak od razu, ale w sensie, że za tego, za którego chciała). I to bez żadnej presji. Czy muszę dodawać, że on ma pracę i swoje mieszkanie? ;)



 Związek z najbardziej popapranym facetem, jaki mógł mi się trafić, skutkował jedynie takim szczęściem, że nie skończył się jakąś tragedią.



+ W rodzinie, która jest skłócona i skonfliktowana na zasadzie każdy z każdym, ona jest jedyna, którą każdy kocha (też wiem, że to ma swoje minusy...).



 Zawsze jestem po złej stronie barykady, chociaż nawet nie wiem, że za nią stoję. Ewentualnie dla świętego spokoju przestaję rozmawiać z kimkolwiek, choć uderza to najbardziej we mnie.



+ I już po prostu drobiazg, banał, ale nieźle ułatwiający życie  kiedy wychodzi z domu na autobus, on akurat właśnie podjeżdża. Nawet jeśli ona na przystanek przyszła za późno. :)



 Autobusy jak prywatne limuzyny podjeżdżają do mnie, kiedy jadę do siostry. W przeciwnym wypadku zawsze odjeżdżają w momencie, kiedy już, już... je widzę. Przestałam podbiegać, to nie ma sensu. :)



Nie mam dzisiaj najlepszego nastroju. Czuję, że to taki dzień, kiedy nikt mnie nie kocha. ;) I wiem, że na Ukrainie dzieją się straszne rzeczy. Wiem, że mam dużo szczęścia, mieszkając w spokojnym kraju, że jakoś zarabiam, jakoś żyję (nawet nie najgorzej). Wiem, że te wszystkie elementy pH to zwyczajne życie i nieprawdą jest, że stanowią o sensie egzystencji. Ale mam dzisiaj smętek w sobie, a jak wracałam zmęczona do domu, to autobus mi odjechał sprzed nosa. Czuję się tak, że wolę się dzisiaj nie ważyć, bo na pewno stanie się tak:






Ale żeby nie rozstać się smutno, proponuję coś słodkiego. Najlepiej ciasto  pieguska. Dla leniwych kucharzy. Składniki bierze się z przepisu Kini i uwzględnia moje modyfikacje. (Żeby nie mącić, szybko wypiszę raz jeszcze).
Czyli:
~2 szklanki mąki
~1 szklanka cukru
~ok. 0,5 szklanki mleka
~4 łyżki oleju
~3 jaja
~1,5 łyżeczki sody
~2, 3 łyżki maku (im więcej maku, tym cięższe ciasto).
Polecam uwzględnić, że szklanka to 250 g, łyżeczka  taka jak do herbaty.
I ja to wszystko wsypałam do misy, w dowolnej kolejności, potem zblednowałam (puryści niech zmiksują), wlałam do silikonowej formy i wstawiłam do nagrzanego piekarnika (ok. 170 stopni), by piec przez godzinę. Do suchego patyczka. Dobre jest, naprawdę. :)



A najfajniej, że następnym razem zamiast maku daje się banany, i też jest tak prosto i fajnie... a jak smacznie. I jak pachnie w mieszkaniu! O właśnie, przypomniałam sobie, co mi poprawia humor. Idę coś upichcić... :)

5 komentarzy:

  1. Ja dziś z bananami. A mąż co? "A mus czekoladowy zrobisz?" - chyba go rozpieściłam, czy co ;)
    Poza tym - nie porównuj się :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozpieściłaś. Najwyraźniej. I w ogóle nie chwal się przepisem, tylko go dawaj. ;)

    A czemu mam się nie porównywać? I do kogo? Bo co? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Do nikogo masz się nie porównywać, bo zawsze znajdziesz kogoś, komu lepiej. I po co się dołować? A jak lubisz sie dołować, to nie dołuj innych ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Limesku, a Ty się nigdy nie porównujesz? I zapomniałaś podać przepis. Na mus, nie na rozpieszczanie męża, of course..

    OdpowiedzUsuń
  5. Limes się nie musi porównywać, po prostu wie, że jest najzajebistrza ;)

    OdpowiedzUsuń