Zrozumieć kota – wydawało mi się to
niemożliwe. Zwłaszcza że wciąż uważam, że w postaci Kocia trafił mi się
egzemplarz wyjątkowy. Tym bardziej chciałam wiedzieć – może nie jak nad nim
zapanować, ale przynajmniej – jak z nim żyć na wspólnej przestrzeni. Taka była,
w skrócie, moja droga na warsztaty organizowane przez PetBonTon. Zwierzak dobrze wychowany. Powiedziała mi o nich sympatyczna kociara Beata M. ;)
Również fb uprzejmie mi podpowiedział, a to dzięki temu, że jak wiadomo, jestem
wielką miłośniczką Kociej Łapki. Zajrzałam więc, żeby sprawdzić, cóż to za
warsztat i w czym mi może pomóc. Nie ukrywam, że początkowo byłam dość
sceptyczna, bo w zasadzie, znając wartość „ludzkich” poradników na temat zmian
swojej psychiki itede, tym bardziej trudno było mi uwierzyć, że z kotem można
„coś zrobić”. Zresztą, tak naprawdę uważam Kocia za egzemplarz doskonały –
raczej ja nie ogarniam „tej kuwety” (sic!), jaką jest zrozumienie kota. Z
drugiej strony, już parę osób dało mi do zrozumienia, że ciut z tym
zaangażowaniem w kota przesadzam. Inna rzecz, że taka moja uroda: jak coś
zaczynam robić, to staram się to poznać na maksa. W tym przypadku – koci świat.
Stąd to przywiązanie do ludzi z kocich fundacji, stąd poszukiwania innych
kociarzy, stąd analizowanie Kociowych zachowań. Warsztaty zatem stały się kolejnym,
naturalnym etapem…
Warsztaty, a właściwie ich pierwsza
z planowanych sześciu części, odbyły się 30 marca. To był mój drugi w tygodniu
dzień przeznaczony na „kocie sprawy”, i znów trzeba było wstać o barbarzyńskiej
porze, jaką dla nieetatowej osoby jest siódma rano (czy coś koło tego). Było
warto, naprawdę, zresztą tak naprawdę szybko przestałam być zaspana, bo
atmosfera warsztatów na to nie pozwoliła.
Prowadziły je dwie miłe panie: Julia
Galia, zoopsycholog, i Agnieszka Grochecka-Kaczor, weterynarz i zoopsycholog.
Tematyka, jak na jednodniowe, kilkugodzinne spotkanie, była bogata i bardzo
urozmaicona – w związku z czym warsztaty przedłużyły się o dobrą godzinę.;)
Ogólnie można wydzielić dwie grupy problemów, jakie zostały poruszone: kwestie
związane z dobrostanem psychicznym wprowadzanego do domu kota i opieka
weterynaryjna nad takim „nabytkiem”. Jeśli chodzi o tę drugą grupę tematów, to
muszę powiedzieć, że chociaż na pewno są to przydatne wiadomości, to moim
zdaniem było ich ciut przydużo i za szczegółowo. Dla mnie istotne jest
podkreślenie konieczności profilaktyki i rodzaju zagrożeń oraz sposobu
udzielania doraźnej pomocy. Resztą powinien przecież zająć się fachowiec. ;)
Niemniej rozumiem, że dla innych obecnych osób mogły to być istotne tematy,
jako że w grupie słuchaczy były osoby na co dzień pomagające w kocich
fundacjach, prowadzących domy tymczasowe, a może i pracujących w schroniskach. Zastanawiałam
się nawet przez moment, czy możliwe, by te osoby mogły się jeszcze czegoś
nowego dowiedzieć? ;)
Nie znam naturalnie odpowiedzi na to
pytanie. Gorąco jednak popieram zdobywanie i poszerzanie wiedzy, więc nie
dziwię się obecności tych osób. Tym bardziej że w końcu ja też mam już kota –
wprawdzie jednego, ale trudnego – a też w końcu przyszłam. I wyszłam z
uczuciem, że nie zmarnowałam czasu.
Już tak konkretniej. Nie zdradzę
oczywiście całego przebiegu warsztatów, ale powiem o kilku przykładowych
sprawach, dzięki którym mam nadzieję jeszcze lepiej egzystować z Kociem. Przede
wszystkim wyszłam z bardzo pozytywnym uczuciem, że żyje nam się dobrze.
Szanujemy swój indywidualizm, choć nieraz trudno mi się z Kociowym pogodzić.
Jednocześnie wyznaczam Kociowi granice, których musi przestrzegać i które staram
się egzekwować, choć z różnym skutkiem. Dumna jestem z siebie, że tak
inteligentnie wyposażyłam Kocia w podstawy jego egzystencji, czyli kuwetę i
miski z żarełkiem, a przy tym rozmieściłam je nad wyraz prawidłowo. No, może
poza miską z wodą, która początkowo stała obok pokarmu, ale po pierwsze – i tak
pił, po drugie – mamy już trzy poidła, w różnych miejscach, i NIE obok
jedzenia. :)
Podobały mi się też przykłady
ekozabawek, na dodatek własnej roboty. Też mam swój patent, o czym niektórzy
już wiedzą. Kocio mianowicie uwielbia bawić się nakrętkami od butelek. Rzucam
mu je, a on: łapie je; łapie i przynosi mi z powrotem (!); podskakuje, próbując
je złapać w powietrzu (nieraz robi przy tym wręcz salta) albo celuje, by odbić
je łapkami. Czyż nie frajda? Mam zawsze ładny zapasik tych nakrętek, który
jednak sukcesywnie się zmniejsza, bo nie wszystkie udaje się później wydłubać
spod szafek czy łóżka. Stąd apel do znajomych: zbierajmy nakrętki dla Kocia! ;)
Program warsztatów był super,
czułam, że moja dotychczasowa wiedza została uporządkowana, zweryfikowana i
poszerzona. Z pewnością pójdę na następne, bo kolejne tematy zapowiadają się
jeszcze fajniej, a o ile przed pierwszymi mogłam obawiać się straty czasu i
pieniędzy, o tyle teraz ta kwestia nie istnieje. A ile się dowiedziałam o
sobie! W końcu relacja z kotem to też relacja. ;) O tym jednak już przy innej okazji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz