piątek, 18 kwietnia 2014

Hardkor

Pierwszy tydzień w nowej pracy… Chyba każdy wie, jaki to jest stres. Dla Gąski był chyba większy niż zazwyczaj, bo zmieniała nie tylko adres, ale i zajęcie. Ostatecznie rzucała szkołę i szła wprawdzie też do instytucji państwowej, ale na posadę biurową. Nie wiedziała, jak będzie, ale z drugiej strony wierzyła, że gorzej już być nie może. Nie, nawet nie to, że w szkole było tak bardzo źle… W końcu po to poszła na studia, po to kończyła specjalizację zawodową, by uczyć. Ale te trzy lata pracy w trzech różnych szkołach pozwoliły jej zdecydować, że to jednak nie jest jej powołanie…
Pierwsza szkoła w jej zawodowym życiu była hardkorem jakich mało. To było liceum społeczne. Uczniów i nauczycieli było niewielu, ale młodzież trudna i rozwydrzona, a nauczyciele – wypaleni. Przy tym atmosfera z konieczności familiarna, no bo staramy się tworzyć przyjazny klimat. I w tym wszystkim Gąska. Pełna ideałów, nieledwie siłaczka – i tak totalnie zagubiona…
Dzieci jak dzieci. Właściwie prawie dorośli, przynajmniej metrykalnie, uczniowie nie byli najgorsi. Tak myślała i tak zawsze starała się myśleć. Za to kadra… Tak naprawdę to dwoje nauczycieli dało jej mocno w kość: dyrektorka, zarazem polonistka, i opiekun jej stażu, historyk. Ten ostatni, mimo że starszy od niej dobre kilkanaście lat, był wciąż kawalerem, do tego marzącym, by to zmienić. Słowo klucz to „marzący”. Gąska ledwo to zauważała, jego nieporadną i zabawną, a czasem żałosną adorację. Tak była bowiem pochłonięta pierwszą w życiu pracą, spełnieniem swoich zawodowych marzeń. Każdą lekcję miała przemyślaną, do każdej przychodziła starannie przygotowana, często miała w zanadrzu jakieś ciekawostki, mające zmotywować jej uczniów do dalszej pracy. Chciała, by ją lubili, ale też chciała być dobrą nauczycielką. Pragnęła nieść ten kaganiec oświaty niepomna, że młodzież ma nieco inne potrzeby i pasje. Oczywiście nie każda, ale ta, która jej się trafiła…
Na przykład Łukasz, który w klasie maturalnej potrafił podpisać się „Łókasz”. Albo napisać w wypracowaniu, że „mu się k*rwa nie chce więcej pisać”. Czy Wojtuś, który wciąż i wciąż esemesował pod ławką, a złapany za rękę głośno krzyczał o molestowaniu. Jemu zresztą wszystko się kojarzyło. Chciała to kiedyś sprawdzić i zapytała, co jego zdaniem jest erotycznego w powalonej sośnie. Na to Wojtuś: „Leży…”. Cóż. W sumie nie było to groźne. Dziewczyny nie były lepsze, ale przynajmniej starały się zachowywać pozory kultury.
Dni mijały, problemów było coraz więcej. Przede wszystkim formalnych. Umowa, jaką Gąska dostała, okazała się śmieciowa, a w przypadku szkoły ma to znaczenie dla awansu zawodowego. Gąsce jednak wmawiano, że sprawę da się załatwić, że tak, Historyk jest jej opiekunem, wszystko będzie zgodnie z zasadami. Nie było. Pan za to próbował nadużyć stanowiska służbowego, osaczał ją coraz bardziej zdecydowanie i bez większych ceregieli próbował zaciągnąć do łóżka. Na tyle jednak był starej daty, że traktował mebel dosłownie i nie w głowie było mu skrzywdzić ją w pustej klasie. Zresztą, jego zdaniem to nie byłaby krzywda… Ale Gąska, jakkolwiek naiwna i romantyczna, nie ułatwiała mu sprawy. Wydawało się jej jednak, że nie ma wyjścia, bo musi być dla niego uprzejma, a ten awans zawodowy jest tego warty. On z kolei twierdził, że ona daje mu nadzieję, choć też musiał wiedzieć, jak jest naprawdę. Przełom w ich relacjach nastąpił po studniówce, na której byli prawie wszyscy nauczyciele, ale zabrakło Historyka. Gąska odetchnęła i bawiła się, jakby to ona miała za sto dni siadać przed komisją, a nie – być jej składową. Tańczyła z innymi nauczycielami, mężami nauczycielek i uczniami, bo czemu nie? Podobno jednak jej zachowanie oceniono jako rozpustne, tak w każdym razie usłyszała od Historyka, który powiedział jej to, gdy wracali razem po pracy. (Niestety, autobusy jeździły zbyt rzadko, by mogła czekać na następny, a nauczycieli na samochody nie było stać). Dodał przy tym: „Schudłaś, zbladłaś… Pewnie skrobankę robiłaś?”.
Gąska mało nie zemdlała. Nie miała siły dłuższy czas zrobić kroku. Po prostu zaszokowało ją to, co usłyszała. Wtedy zrozumiała, że ma dosyć. I tego dupka, i tej szkoły z jej dyrektorką na czele. Może trochę żałowała niektórych uczniów… bo w sumie co dzieciaki winne. Czara jednak się przelała. Staż przestał ją interesować. Zapadła w jakiś letarg, kilka dni, które miała wolne od pracy, przechodziła jak automat. Nie wiedziała, co robić, a nie miała kogo zapytać. Wstydziła się tych problemów i tego, co ją na każdym kroku spotykało. Miała wrażenie, że potencjalni słuchacze ocenią dotychczasowe zdarzenia jako jej winę. Wreszcie jednak zdecydowała. Postanowiła po prostu nie pojawić się więcej w pracy.
Teraz zachowałaby się zupełnie inaczej. Gdy to wspomina, uśmiecha się ciepło do siebie. Przede wszystkim nie dopuściłaby do rozwoju wydarzeń, ukróciłaby zachowanie pana, a na pewno dużo wcześniej zorientowałaby się, jak naprawdę wyglądają sprawy związane ze stażem. Tak, ale gdyby człowiek od razu był mądry, to strasznie by mu się w życiu nudziło…
W każdym razie Gąska uległa namowom dyrekcji. Nagle znalazła się jej zaległa umowa, której nie mogła podpisać od paru miesięcy, bo ciągle coś było nie w porządku albo nie było czasu. Dostała też premię i obietnicę, dużo ważniejszą od pieniędzy: że Historyk zostanie utemperowany. Uwierzyła i została. „W nagrodę” dwa tygodnie później została odsunięta od matur, czyli również - pozbawiona dodatkowego wynagrodzenia. Machnęła ręką. W końcu straciła złudzenia i odliczała tylko dni do końca roku szkolnego. Czekała na ostatni dzwonek jak nigdy, gdy była uczennicą. Wreszcie wybrzmiał.
Idąc korytarzem i patrząc na puste sale, oddychała głęboko i z ulgą. Było trochę gorąco, jak to w czerwcu. Zaczęła więc zgarniać swoje długie włosy, które zazwyczaj nosiła niedbale rozpuszczone. Chodziła w takich fryzurach bez względu na opinię niektórych nauczycieli, gdyż wiązanie włosów często kończyło się silnym bólem głowy. Teraz też tylko splatała luźnego warkocza, byle na chwilę zebrać je z szyi. Wtedy poczuła, że ktoś ją obejmuje w pasie. Zamarła. Nie miała wątpliwości, kto za nią stoi. Historyk. Przestraszyła się, bo przez ostatnie dwa miesiące wprawdzie nie odzywał się do niej, ale nieustannie widziała jego wzrok. Wieczorami dzwonił telefon, po odebraniu zaś nikt się nie odzywał. (To były czasy przed telefonami komórkowymi). Teraz pierwszy raz byli sami, dotychczas udawało się jej unikać takich sytuacji.
­– Do widzenia... – usłyszała. - Na pewno się jeszcze spotkamy. Obiecuję.
I poszedł. Ona też, ale dopiero po jakiejś godzinie, gdy przestała dygotać i mogła ustać prosto na nogach.


Pół roku później dowiedziała się od koleżanki, z którą oboje pracowali, że Historykowi zaraz po zakończeniu roku szkolnego zmarła matka, co ostatecznie złamało jego i tak niestabilną psychikę. Marta oszczędziła jej detali, ale Gąska zrozumiała, że koleżanka sugeruje, iż to samotność tak źle wpłynęła na ich byłego kolegę, więc może szkoda, że Gąska się nie zdecydowała mu pomóc... Ale pół roku później Gąska żyła już w innym świecie i niewiele ją to obeszło, poza jednym: na pewno już go nie spotka, chyba że przypadkiem na ulicy, o ile on kiedykolwiek wyzdrowieje...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz