Pierwszy tydzień w nowej pracy… Chyba każdy wie, jaki to
jest stres. Dla Gąski był chyba większy niż zazwyczaj, bo zmieniała nie tylko
adres, ale i zajęcie. Ostatecznie rzucała szkołę i szła wprawdzie też do
instytucji państwowej, ale na posadę biurową. Nie wiedziała, jak będzie, ale z
drugiej strony wierzyła, że gorzej już być nie może. Nie, nawet nie to, że w
szkole było tak bardzo źle… W końcu po to poszła na studia, po to kończyła
specjalizację zawodową, by uczyć. Ale te trzy lata pracy w trzech różnych
szkołach pozwoliły jej zdecydować, że to jednak nie jest jej powołanie…
Pierwsza szkoła w jej zawodowym życiu była hardkorem jakich
mało. To było liceum społeczne. Uczniów i nauczycieli było niewielu, ale
młodzież trudna i rozwydrzona, a nauczyciele – wypaleni. Przy tym atmosfera z
konieczności familiarna, no bo staramy się tworzyć przyjazny klimat. I w tym
wszystkim Gąska. Pełna ideałów, nieledwie siłaczka – i tak totalnie zagubiona…
Dzieci jak dzieci. Właściwie prawie dorośli, przynajmniej
metrykalnie, uczniowie nie byli najgorsi. Tak myślała i tak zawsze starała się
myśleć. Za to kadra… Tak naprawdę to dwoje nauczycieli dało jej mocno w kość:
dyrektorka, zarazem polonistka, i opiekun jej stażu, historyk. Ten ostatni,
mimo że starszy od niej dobre kilkanaście lat, był wciąż kawalerem, do tego
marzącym, by to zmienić. Słowo klucz to „marzący”. Gąska ledwo to zauważała,
jego nieporadną i zabawną, a czasem żałosną adorację. Tak była bowiem
pochłonięta pierwszą w życiu pracą, spełnieniem swoich zawodowych marzeń. Każdą
lekcję miała przemyślaną, do każdej przychodziła starannie przygotowana, często
miała w zanadrzu jakieś ciekawostki, mające zmotywować jej uczniów do dalszej
pracy. Chciała, by ją lubili, ale też chciała być dobrą nauczycielką. Pragnęła
nieść ten kaganiec oświaty niepomna, że młodzież ma nieco inne potrzeby i
pasje. Oczywiście nie każda, ale ta, która jej się trafiła…
Na przykład Łukasz, który w klasie maturalnej potrafił
podpisać się „Łókasz”. Albo napisać w wypracowaniu, że „mu się k*rwa nie chce
więcej pisać”. Czy Wojtuś, który wciąż i wciąż esemesował pod ławką, a złapany
za rękę głośno krzyczał o molestowaniu. Jemu zresztą wszystko się kojarzyło.
Chciała to kiedyś sprawdzić i zapytała, co jego zdaniem jest erotycznego w
powalonej sośnie. Na to Wojtuś: „Leży…”. Cóż. W sumie nie było to groźne.
Dziewczyny nie były lepsze, ale przynajmniej starały się zachowywać pozory
kultury.
Dni mijały, problemów było coraz więcej. Przede wszystkim
formalnych. Umowa, jaką Gąska dostała, okazała się śmieciowa, a w przypadku
szkoły ma to znaczenie dla awansu zawodowego. Gąsce jednak wmawiano, że sprawę
da się załatwić, że tak, Historyk jest jej opiekunem, wszystko będzie zgodnie z
zasadami. Nie było. Pan za to próbował nadużyć stanowiska służbowego, osaczał ją
coraz bardziej zdecydowanie i bez większych ceregieli próbował zaciągnąć do
łóżka. Na tyle jednak był starej daty, że traktował mebel dosłownie i nie w
głowie było mu skrzywdzić ją w pustej klasie. Zresztą, jego zdaniem to nie
byłaby krzywda… Ale Gąska, jakkolwiek naiwna i romantyczna, nie ułatwiała mu
sprawy. Wydawało się jej jednak, że nie ma wyjścia, bo musi być dla niego
uprzejma, a ten awans zawodowy jest tego warty. On z kolei twierdził, że ona
daje mu nadzieję, choć też musiał wiedzieć, jak jest naprawdę. Przełom w ich
relacjach nastąpił po studniówce, na której byli prawie wszyscy nauczyciele,
ale zabrakło Historyka. Gąska odetchnęła i bawiła się, jakby to ona miała za
sto dni siadać przed komisją, a nie – być jej składową. Tańczyła z innymi nauczycielami,
mężami nauczycielek i uczniami, bo czemu nie? Podobno jednak jej zachowanie
oceniono jako rozpustne, tak w każdym razie usłyszała od Historyka, który
powiedział jej to, gdy wracali razem po pracy. (Niestety, autobusy jeździły
zbyt rzadko, by mogła czekać na następny, a nauczycieli na samochody nie było
stać). Dodał przy tym: „Schudłaś, zbladłaś… Pewnie skrobankę robiłaś?”.
Gąska mało nie zemdlała. Nie miała siły dłuższy czas zrobić
kroku. Po prostu zaszokowało ją to, co usłyszała. Wtedy zrozumiała, że ma
dosyć. I tego dupka, i tej szkoły z jej dyrektorką na czele. Może trochę
żałowała niektórych uczniów… bo w sumie co dzieciaki winne. Czara jednak się
przelała. Staż przestał ją interesować. Zapadła w jakiś letarg, kilka dni,
które miała wolne od pracy, przechodziła jak automat. Nie wiedziała, co robić,
a nie miała kogo zapytać. Wstydziła się tych problemów i tego, co ją na każdym
kroku spotykało. Miała wrażenie, że potencjalni słuchacze ocenią dotychczasowe
zdarzenia jako jej winę. Wreszcie jednak zdecydowała. Postanowiła po prostu nie
pojawić się więcej w pracy.
Teraz zachowałaby się zupełnie inaczej. Gdy to wspomina,
uśmiecha się ciepło do siebie. Przede wszystkim nie dopuściłaby do rozwoju
wydarzeń, ukróciłaby zachowanie pana, a na pewno dużo wcześniej zorientowałaby
się, jak naprawdę wyglądają sprawy związane ze stażem. Tak, ale gdyby człowiek
od razu był mądry, to strasznie by mu się w życiu nudziło…
W każdym razie Gąska uległa namowom dyrekcji. Nagle znalazła
się jej zaległa umowa, której nie mogła podpisać od paru miesięcy, bo ciągle
coś było nie w porządku albo nie było czasu. Dostała też premię i obietnicę,
dużo ważniejszą od pieniędzy: że Historyk zostanie utemperowany. Uwierzyła i
została. „W nagrodę” dwa tygodnie później została odsunięta od matur, czyli
również - pozbawiona dodatkowego wynagrodzenia. Machnęła ręką. W końcu straciła
złudzenia i odliczała tylko dni do końca roku szkolnego. Czekała na ostatni
dzwonek jak nigdy, gdy była uczennicą. Wreszcie wybrzmiał.
Idąc korytarzem i patrząc na puste sale, oddychała głęboko i
z ulgą. Było trochę gorąco, jak to w czerwcu. Zaczęła więc zgarniać swoje długie
włosy, które zazwyczaj nosiła niedbale rozpuszczone. Chodziła w takich fryzurach bez względu na opinię niektórych nauczycieli, gdyż wiązanie włosów często kończyło się silnym bólem głowy. Teraz też tylko splatała luźnego warkocza, byle na
chwilę zebrać je z szyi. Wtedy poczuła, że ktoś ją obejmuje w pasie. Zamarła.
Nie miała wątpliwości, kto za nią stoi. Historyk. Przestraszyła się, bo przez
ostatnie dwa miesiące wprawdzie nie odzywał się do niej, ale nieustannie
widziała jego wzrok. Wieczorami dzwonił telefon, po odebraniu zaś nikt się nie
odzywał. (To były czasy przed telefonami komórkowymi). Teraz pierwszy raz byli
sami, dotychczas udawało się jej unikać takich sytuacji.
– Do widzenia... – usłyszała. - Na pewno się
jeszcze spotkamy. Obiecuję.
I poszedł. Ona też, ale dopiero po jakiejś godzinie, gdy
przestała dygotać i mogła ustać prosto na nogach.
Pół roku później dowiedziała się od koleżanki, z którą oboje
pracowali, że Historykowi zaraz po zakończeniu roku szkolnego zmarła matka, co
ostatecznie złamało jego i tak niestabilną psychikę. Marta oszczędziła jej
detali, ale Gąska zrozumiała, że koleżanka sugeruje, iż to samotność tak źle
wpłynęła na ich byłego kolegę, więc może szkoda, że Gąska się nie zdecydowała
mu pomóc... Ale pół roku później Gąska żyła już w innym świecie i niewiele ją
to obeszło, poza jednym: na pewno już go nie spotka, chyba że przypadkiem na
ulicy, o ile on kiedykolwiek wyzdrowieje...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz